Przynajmniej od kilku edycji producenci musieli rwać sobie włosy z głowy, wyszukując kolejnych ludzi, którzy zgodziliby się wystąpić w programie w charakterze "gwiazd". W przedostatniej edycji show pojawił się między innymi Paweł Staliński, znany głównie z tego, że jest synem aktorki Doroty Stalińskiej. Teraz przynajmniej chłopak może powiedzieć, że stał się rozpoznawalny dzięki TVN-owi. Zajął nawet drugie miejsce w programie.
Podobnie było ze Stanisławem Karpielem-Bułecką, którego "gwiazdorstwo" wiązało się głównie z posiadaniem znanego nazwiska. Prywatnie Sebastian jest spokrewniony z wokalistą Zakopower, Sebastianem. To wystarczyło producentom, aby przedstawić go jako "gwiazdę" 13. edycji.
W programie zaczęły się też pokazywać coraz bardziej egzotyczne postacie. Steve Allen, australijski surfer, miał tyle wspólnego z polskim show-biznesem, co pies dingo z naszym Reksiem z dobranocki. No i co z tego? Mamy nową gwiazdę! - pomyśleli autorzy "Tańca" - Wystarczy dać mu fajną partnerkę i liczyć kasę z sms-ów. Allen dotarł nawet do czwartego miejsca.
W następnej edycji producenci programu musieliby się posunąć do łapanki "gwiazd" przed siedzibą TVN-u. Było już naprawdę blisko poziomu żenady.
Oprócz tancerzy i "gwiazd", które stały się gwiazdami w momencie zaangażowania do programu, "Taniec" pozwolił się wybić również prowadzącym. Oczywiście na ich własnym poziomie. Jedną z największych porażek show było zatrudnienie Katarzyny Skrzyneckiej w roli konferansjerki.
Prowadząca słynie ze złego gustu przy wyborze kreacji. Często oglądając jej kolejne odsłony zastanawialiśmy się, jakim cudem producenci programu w ogóle wypuścili ją z garderoby. Do tego czerstwe żarty i problemy z poprawnością językową, które emitowany na żywo program obnażał z całą brutalnością... Internauci nadali zresztą Skrzyneckiej pieszczotliwą ksywkę "Pani Pasztetowa", nawiązując do kampanii reklamowej z jej udziałem.
Zdarzało się jednak, że mimo wszystkich narzekań zatęskniliśmy za panią Kasią. A to dlatego, że na jej miejsce wskoczyła Natasza Urbańska. Nowa, przesłodzona do granic możliwości prowadząca była momentami naprawdę nie do wytrzymania.
Od samego początku to była jedna z bolączek programu. O ile Iwona Pavlovic i Piotr Galiński faktycznie znali się na rzeczy i potrafili powiedzieć uczestnikom coś konstruktywnego, o tyle Beata Tyszkiewicz i Zbigniew Wodecki kompletnie nie znali się na technicznej stronie tańca.
Wśród widzów programu powstawały nawet zakłady, ilu parom Tyszkiewicz da "dziesiątkę". Z Wodeckim było podobnie. Ich nieustanne zachwyty tak nas nużyły, że gdy od czasu do czasu któreś z dwójki jurorów powiedziało uczestnikowi coś nieprzyjemnego, urastało to do rangi wielkiego wydarzenia.
Nie pomogło też odświeżenie ekipy jurorskiej. Beatę Tyszkiewicz i Zbigniewa Wodeckiego zastąpiono Jolantą Fraszyńską i Januszem Józefowiczem. Dyrektor Teatru Buffo stał się z miejsca najmniej lubianym jurorem. Często nie zgadzał się z Iwoną Pavlović i sprzeczał się z Piotrem Galińskim i Piotrem Gąsowskim. Między jurorem a prowadzącym doszło nawet do wymiany wulgaryzmów. Jeśli chodzi o Jolantę Fraszyńską - zastanawialiśmy się w redakcji, jaką jurorką była i po prostu nie możemy sobie przypomnieć... To chyba mówi samo za siebie:)
Dużym problemem "Tańca" była dosyć konserwatywna formuła każdego sezonu. Tancerze tańczyli z "gwiazdami" praktycznie cały czas to samo. Repertuar w ogóle nie był rozwijany, a jeśli, to w stopniu niedostrzegalnym dla laika. Dzięki temu program być może odniósł jakiś skutek edukacyjny. W końcu dzięki nieustannemu powtarzaniu tych samych tańców dzisiaj większość Polaków wie, jak wygląda jive, a walca potrafią tańczyć nawet dzieci w przedszkolu.
Jednak nieustanne wałkowanie tego samego zestawu obowiązkowego może zbrzydnąć nawet największemu fanowi tańca towarzyskiego. A producenci TVN-owskiej wersji programu nie zrobili nic (albo bardzo niewiele), aby urozmaicić jakoś każdą kolejną edycję i odróżnić ją od poprzednich. Przecież między 3. a 13. edycją "Tańca" nie było praktycznie żadnej widocznej różnicy! No, chyba że ktoś na pierwszy rzut oka widzi różnicę między walcem wiedeńskim a angielskim i jest znawcą choreograficznych umiejętności Augustina Egurroli.
"Taniec z gwiazdami" przez 13 edycji obfitował w gorące romanse, które kończyły się różnie, ale zawsze ciekawie. Było już chyba wszystko: wielka miłość i głośne, płaczliwe rozstanie (Mroczek z Piotrowską), dramat rodzinny, czyli rozwód z powodu zdrady (Foremniak z Maserakiem), nieślubne dziecko (Głogowska z Gąsowskim), małżeństwo (Cichopek z Hakielem), ale także sytuacje kreowane pod publiczność, które miały wyłącznie podgrzać zainteresowanie dana parą. Mówiąc szczerze, mamy już tego dość.
No i wreszcie - ile razy można oglądać to samo? Każdy format programu rozrywkowego się wyczerpuje, tak jak każda telenowela w pewnym momencie zaczyna niemiłosiernie nudzić. Mamy wrażenie, że "Taniec z gwiazdami" wypalił się już parę ładnych lat temu. To naprawdę dziwne, że show aż tak długo utrzymał się na antenie... Zwłaszcza, że plotki o "ustawianiu" każdej edycji przez producentów kompletnie zabijały i tak już średnią zabawę.
Raczej nie będziemy tęsknić za "TzG". A wy?