"Czarny Anioł", "nowa Edith Piaf". Kiedy śpiewała, ludzie milkli, a MO miała pełne ręce roboty

Miała wyjątkowy talent, który na słuchaczy działał niczym czarodziejska różdżka. Jej charakterystyczna barwa głosu hipnotyzowała publiczność, a poetyckie teksty piosenek zmuszały do przemyśleń. Nazywana "Czarnym Aniołem polskiej piosenki" Ewa Demarczyk odeszła 26 sierpnia ubiegłego roku.

Zawsze była tajemnicza, niedostępna. Miała ciekawe życie prywatne, ale niechętnie o nim opowiadała. Wolała wyrażać emocje poprzez swoje występy. I robiła to po mistrzowsku. Publiczność ją kochała - na jej koncerty często usiłowały się wedrzeć takie tłumy, że konieczna była interwencja milicji. Słynny dyrektor paryskiej Olympii, zafascynowany pełnym żaru i namiętności głosem Ewy Demarczyk, po jej występie powiedział: "To będzie moja druga Edith Piaf". Ale choć wspomniany Bruno Coquatrix ponoć klęczał przed polską artystką i błagał ją, by podpisała gwiazdorski kontrakt, ona odmówiła. Nie chciała nikogo naśladować czy zastępować. Pragnęła być sobą. I właśnie taka - niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju Ewa Demarczyk pozostała w pamięci i sercach fanów.

"Ewa była zjawiskowa"

Ewa Maria Demarczyk urodziła się 16 stycznia 1941. Od dziecka była niezwykle muzykalna. Dlatego, choć w domu się nie przelewało, rodzice - ojciec, Leonard Demarczyk, rzeźbiarz i matka, Janina z domu Bańdo, pracująca jako krawcowa - posyłali dziewczynkę na lekcje gry na pianinie. Ewa miała talent. Naukę kontynuowała w szkole muzycznej w klasie fortepianu, po latach okazało się jednak, że brakuje jej cierpliwości i systematyczności, niezbędnych w karierze pianistki. Wolała śpiewać. Dlatego na pierwszym roku studiów architektury Demarczyk zaczęła występować wraz z założonym przez studentów Akademii Medycznej Kabarecie Cyrulik. Entuzjastyczne przyjęcie pierwszego występu podczas Balu Rymarza dodało jej skrzydeł. Postanowiła zdawać na PWST. Dostała się za pierwszym razem, ale komisja nie była nią zachwycona. Karta egzaminacyjna głosiła surowo: warunki zewnętrzne - dostateczne; dykcja - minus dostatecznie; głos - dobry; wyrazistość - dostateczna.

Zdecydowanie inne zdanie co do predyspozycji Ewy Demarczyk mieli koledzy po fachu. Kompozytor Zygmunt Konieczny, z którym artystka współpracowała w najbardziej płodnym okresie kariery, wspominał w jednym z wywiadów, że olśniła go od pierwszej chwili. "Środowisko naszej Piwnicy pod Baranami zdobywało coraz większy rozgłos. Pewnego dnia przyszedł do nas saksofonista, Przemek Diakowski, mówiąc, że widział właśnie występ kabaretu studenckiego Cyrulik z pięknie śpiewającą dziewczyną. 'Warto by ją sprawdzić' - powiedział. Poszliśmy więc z Piotrem Skrzyneckim, by się o tym przekonać. Na miejscu okazało się, że Przemek miał całkowitą rację. Ewa była zjawiskowa" - mówił kompozytor.

Czarny Anioł, czarne fortepiany, mrok

Tak zaczęła się współpraca Ewy Demarczyk z Piwnicą pod Baranami. Legendarne miejsce, założone przez wyjątkowego artystę Piotra Skrzyneckiego, gromadziło wówczas śmietankę krakowskiej bohemy artystycznej. Debiutancki występ Ewy Demarczyk oczarował publiczność. Początkowo jednak słowa, jakimi zapowiedział ją Skrzynecki: "Przed wami wspaniała młoda śpiewaczka, która was zachwyci" - wielu wydawały się nieco na wyrost. Drobna, źle uczesana, ubrana w skromną, czarną sukienkę dziewczyna, która niepewnym krokiem, zmieszana wkroczyła na scenę, nijak nie odpowiadała wyobrażeniom o wielkiej artystce. Ale kiedy tylko zaczęła śpiewać, zahipnotyzowała publiczność. Po jej występie zapadła grobowa cisza, przerwana pełnymi zachwytu szeptami. Mówiono o mistycznym przeżyciu, cudzie, wniebowstąpieniu.

Zobacz wideo

Ewa Demarczyk zadebiutowała w Piwnicy pod Baranami, śpiewając napisany przez Zygmunta Koniecznego do słów Wiesława Dymnego utwór "Czarne Anioły". Wkrótce Demarczyk zaczęto określać właśnie tym mianem. Pasowało do niej jak ulał. Ciemnowłosa, o oczach zawsze podkreślonych charakterystyczną, egipską kreską, zawsze w czarnej sukience, którą szyła dla niej matka, występowała wyłącznie na scenie o czarnej podłodze. W późniejszych latach woziła ze sobą wszędzie - nawet na Kubę - belę czarnej tkaniny, by móc nią przykryć podłogę w razie, gdyby nie dało się jej przemalować. Wśród "fanaberii" Ewy Demarczyk, jak wówczas je określano, był również warunek, by akompaniujące jej fortepiany były czarne. A także, by oświetlenie na scenie padało wyłącznie na nią — cała reszta miała tonąć w mroku.

Bilety jako łapówki. Koncerty w obstawie MO

Wielu uważało Ewę Demarczyk za tajemniczą, chłodną i nieprzystępną. Ale prywatnie, dla znajomych była niezwykle ciepła. Przyjaciele artystki wspominali, że kiedy o godzinie 23 zamykano Piwnicę pod Baranami i nie było już żadnych otwartych barów, Ewa zapraszała wszystkich do siebie. Mieszkanie przy ulicy Wróblewskiego, które po śmierci ojca dzieliła z matką i młodszą siostrą Lucyną, choć skromne, było pełne domowego ciepła. Pani Janina zawsze chętnie częstowała gości wszystkim, co miała w domu: zupą, kanapkami, lub chociażby ziemniakami. Dla spragnionych znajdowało się wino. Artyści z Piwnicy wspominali też, że pani Janina, zdolna krawcowa szyła nie tylko sceniczne kreacje dla córki, ale też ubrania dla jej znajomych.

Fot. Bartłomiej Sowa / Agencja Wyborcza.pl

Na scenie Ewa Demarczyk przeistaczała się w Czarnego Anioła. I właśnie za tajemniczość i mroczność, oczywiście w połączeniu z wyjątkowym głosem, pokochali ją fani. Sukces na Festiwalu w Opolu uczynił ze skromnej dziewczyny gwiazdę. Nawet żona I sekretarza Wiesława Gomułki słuchając Ewy Demarczyk nie kryła łez wzruszenia. Wkrótce na występy artystki zaczęły przychodzić tłumy. Zdobycie biletów graniczyło z cudem, limitowano ich sprzedaż do 2-3 sztuk, a przed koncertem wielu kupowało je od "koników" po kilkukrotnie zawyżonej cenie. Wejściówki były tak pożądane, że często dawano jej jako łapówki. Zdarzało się, że przed koncertem porządku musiała pilnować milicja.

"Tamten występ był do tej pory największym sukcesem Ewy w Polsce! Ach, co tam się działo! Milicja obstawiła cały teatr. Wchodziliśmy bocznymi drzwiami, ponieważ wszędzie były takie tłumy, że w ogóle nie dało się przecisnąć. Jak na Beatlesów! Pchali się strasznie" - wspominał koncert w Teatrze Żydowskim Zygmunt Konieczny.

Jak Edith Piaf

Talent Ewy Demarczyk wkrótce doceniono i za granicą. Dyrektor legendarnej paryskiej sali koncertowej Olympia, Bruno Coquatrix był na widowni podczas Festiwalu w Sopocie. Kiedy usłyszał, jak Ewa Demarczyk śpiewa "Grand valse brillante", był oczarowany i natychmiast zaprosił artystkę do Paryża. Tam również zachwyciła publiczność. Coatrix chciał zatrzymać Demarczyk na dłużej, zaproponował jej więc gwiazdorski kontrakt. Piosenki mieli dla niej pisać ci sami ludzie, z którymi współpracowała Edith Piaf. Dyrektor Olimpii widział w polskiej artystce następczynię zmarłej legendy. Po koncercie powiedział do Demarczyk; "Wydobędzie pani piosenkę francuską z gówna, w którym utonęła po śmierci Edith Piaf". Ale ponoć błagał ją na kolanach, ona nie zgodziła się podpisać dwuletniego kontraktu. Z Paryża wyjechała po kilku tygodniach koncertów.

"Cały czas awanturowali się ze mną wszyscy dookoła, że nic na świecie nie mogę zrobić, jeżeli poza Polską śpiewam po polsku. A ja nie zamierzałam śpiewać inaczej. Dlaczego? Przecież miłość nie jest w żadnym języku, nienawiść nie jest w żadnym języku, rozpacz w żadnym, radość w żadnym. Nigdy nie interpretuję słów jako takich. Cały czas wędruję po emocjach, nastrojach, po uczuciach. Przecież jeżeli traci się miłość, tak ważną sprawę, tak wielką, to przecież nie traci się jej w jakimś języku" - mówiła po latach Demarczyk.

Powolne znikanie

Do miłości Ewa Demarczyk nie miała szczęścia. Jej dwa małżeństwa okazały się porażkami. Pierwsze, ze skrzypkiem Jakubem Szczepańskim, przetrwało zaledwie kilka miesięcy. Po raz drugi Demarczyk wyszła za mąż wkrótce po śmierci ukochanej matki. Artystka była z nią niezwykle związana, bardzo przeżywała jej odejście. Jej zagubienie wykorzystał pewien złotnik, absolwent ASP. Artystka wyszła za niego, choć znajomi ostrzegali ją, iż mężczyzna kradnie. Nie wierzyła nawet wówczas, gdy został aresztowany. Na oczy przejrzała dopiero wówczas, kiedy zobaczyła, że właścicielka jednej z krakowskich kawiarni nosi jej broszkę. Okazało się, że kupiła ją od męża Demarczyk. Rozwód odbił się na psychice artystki tak bardzo, że trafiła na kilka miesięcy do szpitala.

Ostatnim partnerem Ewy Demarczyk był Paweł Rynkiewicz. To z nim zamieszkała w domu w podkrakowskiej Wieliczce po tym, jak definitywnie zakończyła karierę. Ostatni koncert dała 8 listopada 1999 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Niektórzy widzowie płakali wówczas ze wzruszenia, wszyscy pożegnali ją owacją na stojąco. W kolejnych latach Ewa Demarczyk coraz rzadziej spotykała się z przyjaciółmi. Stopniowo wycofywała się z życia, powoli znikała. Przestała udzielać wywiadów, nie pokazywała się publicznie. W pewnym momencie pojawiły się nawet spekulacje, że zaginęła. Ale Paweł Rynkiewicz dementował takie plotki. "Zapewniam, że Ewa Demarczyk nie zaginęła. Tylko to, gdzie przebywa i co robi, jest jej prywatną sprawą" - ucinał mężczyzna.

Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Wyborcza.pl

14 sierpnia 2020 roku Ewa Demarczyk zmarła w swoim mieszkaniu w Krakowie. Miała 79 lat. "Kilku pokoleniom prezentowała to, co w piosence najszlachetniejsze, najbardziej wartościowe. Nie zostawiła po sobie zbyt wielu nagrań, ale za to same perły. One będą z nami, przypominając o fenomenie Ewy Demarczyk. O jej spotkaniu z Zygmuntem Koniecznym, z Andrzejem Zaryckim" - napisał krakowski dziennikarz i krytyk Wacław Krupiński, który informację o śmierci artystki zamieścił w swoich mediach społecznościowych.

Więcej o: