Nowe show TVN, a w nim... Wojtek z Zanzibaru. O mało nie umarłam z cringe'u, oglądając "B&B Love" [OPINIA]

26 sierpnia na antenie TVN ruszył kolejny randkowy show. Stacja zdecydowała się na mocne wejście w jesienną ramówkę, ale czy w wielkim stylu? No nie do końca. Można było umrzeć z cringe'u, chociaż zdarzyły się zabawne momenty. Przynajmniej ja się śmiałam.

Powoli, kroczek po kroczku wakacje się kończą i wchodzimy w sezon jesienny. Kocyki, kubki gorącej herbaty lub czekolady, wieczory z książką lub... no właśnie, telewizje prześcigają się w tym, co zaprezentują w jesiennej ramówce. A jest w czym, ponieważ w dobie serwisów streamingowych i internetu trzeba naprawdę pokazać odbiorcom coś niepowtarzalnego, by po pierwsze - skupić ich uwagę, a po drugie - zatrzymać ją przy sobie. Nie ma w tym niczego odkrywczego.

Zobacz wideo Krzysztof Ibisz prowadził z Hanną Dunowską popularny program. "Ulice były puste"

TVN ruszył z nowym reality show. W "B&B Love" Wojtek z Zanzibaru i Samanta po 30 latach w Polsce

TVN jesienią postawi na dobrze znane formaty, m.in. "Top model", uwielbiany przez widzów od 14 już lat, "Azję Express" z Mandaryną i Jessicą Mercedes czy też "Masterchefa". Wydawać by się mogło, że to trochę "odgrzewane kotlety", ale dla zniechęconych uspokajam - pojawią się też nowości i jedną z nich jest nowe randkowe reality show - "B&B Love". TVN określił swoją nowość "telenowelą dokumentalną". "Zapowiada się ciekawie" - pomyślałam, by sprawdzić, na czym polega tego typu format. Włączam TVN, punktualnie 20:50, robiąc sobie jeszcze jakąś kanapkę w kuchni. I nagle dobiega głos z telewizora: "Wojtek, Zanzibar", a w mojej głowie milion myśli na sekundę, szybkie skojarzenie faktów i myślę sobie: "Nie wierzę, nie wierzę, że to zrobili". Wbiegam z kanapkami do dużego pokoju, patrzę i z jednej strony mówię do siebie w myślach: "uff, to inny Wojtek"(nie ten, o którym swego czasu trąbiła cała Polska), a z drugiej ogarnia mnie ogromna złość, bo poczułam się oszukana (nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz) przez telewizję. Efekt został jednak osiągnięty - już pierwsze minuty wywołały we mnie jakieś emocje, więc ochoczo pałaszując zrobione wcześniej kanapki postanowiłam obejrzeć odcinek. 

Generalnie cały zamysł jest dość ciekawy, tego nie można zarzucić produkcji. Osoby, które zajmują się wynajmowaniem obiektów noclegowych poza granicami naszego pięknego kraju są odwiedzane przez inne osoby, które postanawiają się tam na chwilę zameldować, poznać gospodarzy, a co dalej wyniknie z tej relacji (podczas której toczy się prawdziwe życie, gdzie trzeba np. zrobić zakupy) - oto dopiero pytanie. I w ten właśnie sposób do 46-letniego Wojtka z Zanzibaru, którego z żoną łączyło małżeństwo jedynie na papierze, jak to przyznał, przyjeżdża 29-letnia Kateryna, na co dzień zajmująca się roznegliżowanym modelingiem, której to Wojtek zaimponował tym, że otworzył jej drzwi od samochodu. Ostatecznie stwierdziła jednak, że jest to zaledwie procent dżentelmeństwa, a wyprawa po arbuza i dwa kokosy w trzydziestostopniowym upale okazała się być dla niej tak męcząca, że z wrażenia musiała położyć się w pokoju gościnnym. Przepraszam, że co? Przecież na pierwszy rzut oka, wydaje się to być tak absurdalne (żeby nie powiedzieć wprost: wyreżyserowane), że oblały mnie ciarki cringe'u, gdy to oglądałam.

Kolejna sytuacja, nie wiem, czy nie była jeszcze bardziej abstrakcyjna niż to, że Brooke najpierw wyszła za Erica, potem kilkukrotnie została żoną Ridge'a, po drodze zaliczając jeszcze małżeństwo z jego bratem Thornem Forresterem w "Modzie na sukces". Przyznam, że w kultowym tasiemcu straciłam rachubę, więc nie przywiązywałabym wagi do szczegółów. Do rzeczy - 43-letnia Marta mieszka na Sycylii, gdzie wyprowadziła się po rozwodzie z pierwszym mężem, tam poznała gorącego Włocha, który "zdeptał wszystko, co zrobiła", wytatuowała sobie po włosku "Nigdy nie ufaj mężczyźnie", by ostatecznie stwierdzić, że weźmie udział w programie randkowym. Gdy przyjeżdża do niej 44-letni monter klimatyzacji, o mało nie mdleje z wrażenia. Pan monter jeszcze jadąc do Marty (która, gdy go poznaje, zaczyna zachowywać się jak Samantha z "Seksu w wielkim mieście" po 30 latach w Polsce) stwierdza, że trochę nie pasuje mu fakt, że kobieta, do której jedzie ma dwoje dzieci, bo "woli kobiety z czystą kartą". Ostatecznie już w drzwiach rzuca jej tekstem niczym największy włoski Alvaro, że "specjalnie nie pił kawy, by móc się jej napić z nią. I to ten zabawny element z całej układanki. Na jeden zabawny tekst jednak przypada dziesięciokrotne uderzenie gorąca (nie, nie jestem w okresie okołomenopauzalnym) i ciarki żenady. Zdjęcia z show zobaczycie w naszej galerii na górze strony.

Miłość w stylu Bed&Brekfast. Czy to ma sens?

Pierwszy odcinek "B&B Love" w rzeczy samej był dość udany. Charakterystyczni bohaterowie, zwrócenie uwagi na "Wojtka z Zanzibaru", jakiś zabawny element, trochę ładnych widoków. Na pewno jakieś grono odbiorców wkręci się w taką historię. Nie jestem jednak pewna, czy absurd goniący absurd w historiach tych bohaterów i dobranie par akurat w taki sposób (rozwiedziony Wojtek poznaje znacznie młodszą, atrakcyjną i odważną modelkę, która od razu kaprysi, a ewidentnie potrzebująca czułości Marta spotyka przystojnego montera w typie Alvaro) nie spłoszy odbiorców. Dzieje programów w typie reality show pokazują, że widzowie uwielbiają historie zwykłych (nieprzerysowanych) postaci - "Rolnik.Podlasie", "Ślub od pierwszego wejrzenia", "Pamiętniki z wakacji" i wiele innych. Nawet przecież w tych wszystkich "Hotelach Paradise" czy "Love island" jest jeden określony schemat uczestników - zwykli Kowalscy, tylko trochę bardziej wylaszczeni niż w "Ślubach od pierwszego wejrzenia" czy innych tego typu programach. W "B&B Love" już w pierwszym odcinku dostaliśmy pełną paletę skrajnie różnych postaci, które mnie ani nie przekonały do siebie (może się to zmieni przy okazji kolejnych odcinków), ani nie uwierzyłam, że oni naprawdę mogą przypaść sobie do gustu. Zapowiedź kolejnego odcinka z kolei nie przekonała mnie, by go oglądać, ale powiedzmy, że "zrobię to, byście wy nie musieli". Na razie jestem na "nie", ale nie wykluczam, że "B&B Love" wciągnie mnie WŁAŚNIE przez to, że nie jest takie, jak inne reality. Czas pokaże.

Więcej o: