Więcej niezwykłych materiałów o gwiazdach znajdziesz na Gazeta.pl.
W epoce naznaczonej strachem wykazywała się legendarną odwagą. Przed występem w jej programie, pierwszym polskim talk-show "Tele-Echo" drżeli nawet ministrowie.
W świadomości ludzi funkcjonowała jako superprofesjonalistka, która ma odwagę zadać każde pytanie, drążyć najbardziej niewygodny temat na świecie i skutecznie wyciągnąć różne informacje — pisała o Królowej TVP Aleksandra Szarłat w książce "Prezenterki".
Irena Dziedzic nikogo nie pozostawiała obojętnym. Pomimo profesjonalizmu, u wielu wzbudzała niechęć. Zarzucano jej, że gwiazdorzy – w kuluarach twierdzono, że jeździ za granicę na operacje plastyczne, a także, że każe się filmować przez pończochę, by ukryć zmarszczki. Mówiono, że obsesyjnie wręcz nie znosi konkurencji, program wykorzystuje dla prywatnych korzyści, a karierę zawdzięcza partii. Plotkowano, iż miała romans z premierem Józefem Cyrankiewiczem, a także, że współpracowała z SB. A nade wszystko, że miała paskudny charakter. Choć zawodowo Irena Dziedzic odniosła spektakularny sukces, życie prywatne gwiazdy telewizji nie było szczęśliwe.
Przyszła gwiazda telewizji urodziła się 20 czerwca 1925 roku w leżącym dziś na terenie Ukrainy mieście Kołomyja. Rodzice dziewczynki pragnęli, by odebrała tradycyjne wykształcenie, dlatego wysłali ją do szkoły sióstr Felicjanek. Irena zamieszkała w tamtejszym internacie. Wpływ sióstr był tak duży, że dziewczynka – podobnie jak wiele jej koleżanek – mówiła nawet, że kiedy dorośnie, chce zostać zakonnicą. Szybko jednak dał znać o sobie jej silny charakter.
Wychowano mnie tradycyjnie, na przyszłą żonę i matkę, i dlatego zrobiłam wiele, aby stać się kobietą niezależną. Przede wszystkim – niezależną od mężczyzny – wspominała po latach Irena Dziedzic.
Plany na przyszłość inne niż przeżycie kolejnego dnia szybko przestały mieć zresztą znaczenie. Wybuch wojny sprawił, że świat, jaki znała dorastająca Irena, zniknął. W pierwszych miesiącach do niej i jej matki dotarła wiadomość o śmierci męża i ojca, który poległ najprawdopodobniej w bitwie pod Kutnem. Irena musiała też wkrótce opuścić ukraińską, koedukacyjną szkołę średnią. Maturę zrobiła już w Krakowie, gdzie Irena i jej matka znalazły schronienie u kuzynki ojca.
Wojenny czas zahartował Irenę Dziedzic. Ambitna młoda kobieta wiedziała, że musi wziąć los w swoje ręce. Zaczęła skromnie – od pracy maszynistki w redakcji "Echa Krakowa". Szybko jednak jej szefostwo zrozumiało, że ma przed sobą wielki talent. Irenie zaczęto zlecać reportaże i inne dziennikarskie zadania. A przełom w karierze był tuż za rogiem. Pewnej nocy dziennikarka przygotowywała skrót ciągnącego się niemal w nieskończoność przemówienia Wiaczesława Mołotowa, szefa radzieckiego MSZ. Pracując nad niełatwym zadaniem, zdołała przygotować jeszcze do publikacji kilka depesz. Skupiona, nie wiedziała, że obserwuje ją gość ze stolicy. Tadeusz Zabłudowski, redaktor naczelny "Głosu Ludu" przyjechał do Krakowa w poszukiwaniu młodych obiecujących dziennikarzy. Kiedy zobaczył, z jaką pasją i zaangażowaniem pracuje Irena Dziedzic, natychmiast postanowił ją zwerbować do swojego zespołu. Młoda kobieta początkowo nie była pewna, czy powinna opuszczać Kraków, ale Zabłudowski miał już gotowy plan – Irena przeniesie się na warszawską uczelnię, będzie pracowała w nocy, co pozwoli jej pogodzić pracę z nauką, a mieszkanie też się dla niej znajdzie.
Irena Dziedzic nie była pewna słuszności decyzji o przeprowadzce, ale praca w stolicy błyskawicznie ją pochłonęła. Zaczęła w "Głosie Ludu", do którego pisała depesze, następnie przeniosła się do "Expresu Wieczornego", gdzie objęła też dział zagraniczny i sekcję kultury. W 1952 roku trafiła do Polskiego Radia. Ale radość popsuła tragiczna wiadomość z Krakowa – zmarła matka dziennikarki, z którą była bardzo związana. Praca okazała się lekarstwem na ból wywołany stratą. Los postawił na drodze Ireny Mirę Michałowską – ambasadorową, dziennikarkę, pisarkę, tłumaczkę, późniejszą scenarzystkę serialu "Wojna Domowa". Mira Michałowska z racji pełnionej przez męża funkcji dużo podróżowała. Z Francji przywiozła pomysł na program telewizyjny – taki, w którym charyzmatyczny i dociekliwy prowadzący rozmawia z zaproszonymi gośćmi – osobistościami ze świata kultury i polityki.
Już jako gwiazda telewizji Irena Dziedzic przekonywała, że pierwszy polski talk-show – "Tele-Echo" – był wspólnym dzieckiem jej i Miry Michałowskiej. Innego zdania był Tadeusz Kurek.
Realizacja pomysłu znad Sekwany, by stworzyć polski odpowiednik 'Tele-Paris', nie była zabiegiem prostym. Ale udało się... Alina Janowska i Dudek [Edward Dziewoński - red.] byli pierwszymi gospodarzami 'Tele-Echa' – przekonywał pisarz w książce "625 linii. Za kulisami telewizji".
I dodawał, że Irena Dziedzic dostała propozycję prowadzenia programu dopiero wówczas, gdy Alina Janowska uznała, że obowiązki w teatrze uniemożliwiają jej udział w emitowanym regularnie co tydzień programie na żywo. Aktorka nigdy nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła tym rewelacjom. Irena Dziedzic wspominała, że do propozycji prowadzenia programu, który przyniósł jej sławę, wcale nie była przekonana. Michałowska miała ją namówić słowami: "Nie denerwuj się, tego i tak nikt nie będzie oglądał". Czas pokazał, jak bardzo się myliła.
"Tele-Echo" zadebiutowało 26 marca 1956 roku. Program, prowadzony początkowo przez Irenę Dziedzic i Edwarda Dziewońskiego przyciągał przed odbiorniki widzów jak Polska długa i szeroka. W ciągu 25 lat wyemitowano aż 806 odcinków talk-showu. Niestety, niemal wszystkie przepadły – ponoć nagrania były niszczone zaraz po emisji, ze względu na deficyty taśmy filmowej. Irena Dziedzic natychmiast stała się królową programu. Elegancka, dystyngowana, była przeciwieństwem PRL-owskiej szarzyzny i przaśności. Wśród gości, sadzanych na fotelach w stylu Ludwika XVI, znaleźli się m.in. Jan Kiepura, Aleksandra Śląska, ale też Gabriel Sielski – fryzjer, u którego czesała się Dziedzic. Byli też dyrektorowie przedsiębiorstw i urzędnicy administracji państwowej. Prowadząca zawsze była nienagannie przygotowana do rozmowy.
Irena miała twardą osobowość i ministrowie, którzy do 'Tele-Echa' przychodzili, drżeli przed nią ze strachu – wspominał reżyser programu, Jerzy Gruza.
Widzowie pokochali "Tele-Echo", ale prowadząca program budziła skrajne emocje. Nie była lubiana przez współpracowników. O trudnym charakterze "Żelaznej Damy", jak wkrótce zaczęto nazywać Irenę Dziedzic, krążyły w TVP legendy. Ponoć prezenterka wyjeżdżała za granicę, by poddawać się operacjom plastycznym, ale i tak domagała się, by operatorzy filmowali ją przez założoną na kamerę pończochę – tak, by nie było widać zmarszczek. Dziedzic wmawiano też żydowskie pochodzenie, partyjne układy, a nawet romans z premierem Cyrankiewiczem i to, że karierę zrobiła "przez łóżko". Podczas, gdy wielu marzyło, aby zostać zaproszonym do "Tele-Echa" mówiono, że aby na taki zaszczyt zasłużyć, trzeba się wkupić w łaski prowadzącej. Jak? Ponoć przyjmowała prezenty w postaci sprzętu AGD czy mebli robionych na zamówienie. Irena Dziedzic miała też nie znosić konkurencji. Istotnie, po pewnym czasie Dziewoński zniknął z ekranu, a ona "Tele-Echo" prowadziła już sama. Na trudny charakter legendy TVP zwracała też uwagę Katarzyna Dowbor. Dziennikarka w jednym z wywiadów przyznała, że była na "czarnej liście" Ireny Dziedzic, a przeżyła w telewizji tylko dzięki Edycie Wojtczak, która wzięła ją pod swoje skrzydła.
Sukces zawodowy Ireny Dziedzic nie szedł w parze ze szczęściem w życiu prywatnym. Pierwszym mężem gwiazdy był dziennikarz radiowy. Ale porzuciła go dla jednego z najpopularniejszych spikerów w dziejach telewizji polskiej – Jana Suzina. I ten romans nie przetrwał, a para rozstała się w atmosferze skandalu. Irena Dziedzic odmówiła oddania partnerowi samochodu, na który wspólnie wzięli kredyt. "Skoro Janek mieszkał u mnie i jadł, to auto należy do mnie" – mówiła ponoć Dziedzic. Lekiem na rozstanie okazał się kolejny mężczyzna. Problem polegał na tym, że wybranek dziennikarki – aktor Ignacy Gogolewski – był wówczas mężem Katarzyny Łaniewskiej. Pikanterii romansowi dodawał fakt, że kochankowie byli sąsiadami z bloku. Łaniewska skarżyła się ponoć, że mąż wyprowadził się od niej cztery piętra niżej. Ale po kilku latach wyniósł się dalej. Kiedy pewnego dnia Irena Dziedzic wróciła z pracy do domu, nie zastała tam ani partnera, ani jego rzeczy.
Żaden ze związków Ireny Dziedzic nie wytrzymał próby czasu, gwiazda telewizji świadomie nigdy nie zdecydowała się na macierzyństwo. Całym jej życiem była praca. Tym większym ciosem stała się więc jej utrata. W 1991 roku, kiedy szefową TVP została Nina Terentiew, rozwiązała z Ireną Dziedzic kontrakt. Caryca TVP, jak ją nazywano, miała powody, by nie przepadać za byłą gwiazdą. Kiedy jako początkująca dziennikarka trafiła do telewizji, Dziedzic nie chciała jej dopuścić do pracy na antenie. Po latach przyszedł czas na wyrównanie rachunków.
Cieniem na jesieni życia Ireny Dziedzic położyły się też oskarżenia o współpracę z SB. Dziennikarka miała przekazywać bezpiece informacje jako tw. Marlena. Dziedzic zaprzeczyła tym rewelacjom. Ale w 2010 roku, wyrokiem sądu została uznana za kłamcę lustracyjnego. W 2011 roku wyrok został jednak uchylony przez Sąd Apelacyjny, a rok później orzeczono, że Irena Dziedzic tajnym współpracownikiem Służb Bezpieczeństwa jednak nie była. Gwiazda TVP przekonywała, że jej problemy wynikały z faktu, iż w młodości odrzuciła zaloty oficera SB.
Irena Dziedzic zmarła 5 listopada 2018 roku. Ale informację o tym podano dopiero dwa miesiące później. Wówczas wyszło również na jaw, że prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci prezenterki TVP. Kobieta zmarła w tragicznych warunkach – w zarobaczonym, zniszczonym mieszkaniu. Miała długi, a ponieważ otrzymywała jedynie 900 zł emerytury, mieszkanie przepisała na pewnego biznesmena, który w zamian wypłacał jej kilka tysięcy złotych miesięcznie. Śledztwo w sprawie śmierci Ireny Dziedzic zostało jednak umorzone we wrześniu ubiegłego roku.