Serial o niej bije rekordy popularności. Żyła łapczywie nawet po tragicznym wypadku i w czasie choroby. Kim była Anna German - Plotek
Serial o niej bije rekordy popularności. Żyła łapczywie nawet po tragicznym wypadku i w czasie choroby. Kim była Anna German
Zuzanna Iwińska
Zmarła w 1982 roku. Polacy ją uwielbiali, w Rosji była wielką idolką. W 31 lat po śmierci Anny German powstał serial o jej życiu, wydano też książki o niej - w tym wznowiono jedną autobiograficzną. Warto poznać historię tej wspaniałej artystki o wielkim talencie, która nigdy nie zabiegała o popularność.
Anna German EAST NEWS/RIA NOVOSTI
Anna German
Poeta Jerzy Ficowski mówił o niej, że była "wygnańcem z anielskich chórów, skazanym na trudny człowieczy los". Ilość cierpień, jakich doznała, pokazuje, jak bardzo był on trudny. Na antenie TVP1 widzowie mogą obejrzeć serial o artystce, który przyciąga przed telewizory co tydzień średnio 6 milionów widzów. O losach Anny German można też przeczytać w dwóch książkach - autobiograficznej powieści "Wróć do Sorrento? Moja historia" oraz w zbiorze listów, wypowiedzi, zdjęć "Anna German o sobie" Marioli Pryzwan (dostępne w Publio.pl).
Anna German nie marzyła od maleńkości, żeby zostać piosenkarką. Jednak nigdy nie ukrywała, że śpiewanie sprawia jej niemałą przyjemność. Było też rozkoszą dla uszu jej przyjaciółki. To ona stała się pierwszą fanką German, a także matką jej kariery.
Janeczka tymczasem, nie należąc bynajmniej do osób odważnych, tzw. przebojowców , udała się pewnego dnia bez mojej wiedzy do Estrady Wrocławskiej i zaproponowała, aby mnie przesłuchali. Następnie, uzyskawszy takową obietnicę doprowadziła mnie siłą (siłą perswazji oczywiście, gdyż była o wiele niższa ode mnie) w oznaczonym dniu przed oblicze dyrektora artystycznego - pisała w swojej autobiografii "Wróć do Sorrento? Moja historia" Anna German.
Młodziutką German przyjęto do Estrady Wrocławskiej. Śpiewała w ramach spektaklu dziewięć piosenek. Oprócz niej na scenie przewijało się wielu aktorów (wśród nich Andrzej BychowskiczyJan Skąpski) oraz wiele tancerek i muzyków. Artyści prezentowali publiczności szerokie spectrum piosenek. Zmieniali do nich nie tylko kostiumy, lecz nawet kolor skóry.
Traktowałam moją pracę z całą odpowiedzialnością i dlatego też z pedantyczną dokładnością, tak jakby powodzenie programu od tego zależało, pokrywałam grubą warstwą szminki wszystko, co wystawało z trykotu. Ale mimo moich sumiennych i starannych zabiegów, musiałam wyglądać śmiesznie i w znikomym stopniu przypominać Murzynkę, gdyż z uczciwie zasmarowanej całości wyłaniała się nielogicznie jasna głowa. Peruczki dla mnie zdaje się zabrakło.
Talent Anny w Estradzie dostrzegł i pielęgnował ówczesny dyrektor Szymon Szurmiej.
Była nadwrażliwa. (...) Nie wierzyła we własne siły. Wciąż szukała potwierdzenia swego talentu u innych. Zanudzała mnie pytaniami, czy dobrze zaśpiewała, czy na pewno spodobała się publiczności - czytamy słowa Szurmieja w "Życiu artystek w PRL".
Nim jednak Anna German została siłą zaciągnięta do Wrocławskiej Estrady, swoją przygodę z publicznymi występami zaczęła z kabaretem Kalambur. Jednak w tym przypadku także to nie ona sama zgłosiła do trupy. Długo i mozolnie namawiał ją do tego kolega ze starszego roku na studiach, Bogusław Litwiniec.
Obawiała się trudności w pogodzeniu występów ze studiami, swoje robiła również trema - czytamy w książce Sławomira Kopera "Życie artystek w PRL".
Za pierwszy poważny artystyczny debiut biografowie German uznają jej występ w "Podwieczorku przy mikrofonie", który był na przełomie lat 50. i 60. najpopularniejszą audycją. Emitowano ją w Programie I Polskiego Radia. Każdy artysta marzył, by w pojawić się w tym programie. Jednak skromna Anna German nie zabiegała o udział w nim. Znów bardziej niż ona sama, wierzył w nią ktoś inny.
Pewnego dnia zgłosiła się do nas Katarzyna Gärtner - cytuje słowa Wacława Przybylskiego Stanisław Koper. - Zaproponowała występy nowej piosenkarki, której jeszcze nie słyszeliśmy - Anny German. Ania zaśpiewała w "Podwieczorku" i odniosła ogromny sukces. (...) Niełatwo było przebić się przez plejadę uznanych kolegów.
REKLAMA
Anna German Fot. PhotoXPress/EastNews
Studia
Czy na początku swojej drogi Annie German brakowało pewności siebie czy wiary w sens kariery estradowej, trudno dziś dociec. Faktem jednak jest, że German do decyzji o tym, że zacznie zarabiać na życie śpiewem, długo dojrzewała.
Jeszcze przed maturą zastanawiałam się często nad wyborem zawodu. Zawsze interesowało mnie malarstwo, rzeźba, metaloplastyka, ceramika artystyczna. Po maturze złożyłam więc dokumenty na Wydział Malarski Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Ale po głębszym zastanowieniu ustaliłyśmy z mamą, że trzeba wybrać zawód bardziej "konkretny", który w przyszłości zapewniłby byt - wspomina German w "Wróć do Sorrento? Moja historia".
Z tych właśnie pobudek Anna German wybrała geologię. Liczyła na to, że właśnie ten kierunek rozwinie ją najbardziej wszechstronnie. Dyplomowany geolog zna bowiem gruntownie historię ziemi, kultury, ale też chemię, biologię. Okazało się jednak, że zadbano również o praktyczne umiejętności. Po trzecim roku Annę skierowano na praktyki do kopali węgla...
Pierwsza "wizyta" na dole była dla nas ciężkim przeżyciem. (...) Pełzałyśmy na brzuchach, pomagając sobie niezdarnie kolanami i łokciami, które nam do wieczora spuchły jak banie. Było mi o wiele trudniej niż malutkiej, filigranowej Bogusi czy niewiele wyższej Janeczce. (...) Przez następne dni leżałyśmy w swoim pokoju brzuchami do góry, ale z absolutnie czystym sumieniem, czekając na zagojenie się naszych kończyn.
Anna German podobnych, mocnych wrażeń dostarczała sobie także i sama. Tym razem czołganie się po grotach było zdeterminowane też odgórnie, bo z potrzeby serca.
Wzięłam nawet udział w wycieczce do grot, mimo że kiedy pastuję podłogę pod łóżkiem, czuję się uwięziona i jest mi duszno. A wszystko dlatego, że przewodniczącym sekcji grotołazów był Piotruś.
Pierwszą miłością Anny był Piotr Wojciechowski. Ich związek jednak był pełen niespełnienia. Niedoszli kochankowie ciągle rozmijali się. Gdy jedno z nich było wolne, drugie z kimś się spotykało.
Przy całej swojej nieśmiałości byłem bardzo kochliwy - czytamy słowa Wojciechowskiego w książce Stanisława Kopera - i przenosiłem swe zapatrzenia z jednego obiektu na następny. Spośród koleżanek z roku największym sentymentem darzyłem Anię.
Anna na studiach odkryła jednak prawdziwą miłość - miłość do muzyki. Zaczęła coraz częściej koncertować, ale udało jej się też uzyskać tytuł magistra. Artystka miała jednak wyrzuty sumienia, że porzuca wyuczony zawód dla piosenki.
Miałam trochę nieczyste sumienie z powodu geologii, ale profesor Bardini rozwiał te wątpliwości: Geologia niedużo traci, a piosenka może zyskać - powiedział.
Anna German Fot. EAST NEWS/RIA NOVOSTI
Artysta za granicą
Mimo ogromnej nieśmiałości do Anny zbliżało się nieuniknione - sukces. Jej głos zachwycał wszystkich. Irena Santor powiedziała nawet, że "według niego można by stroić nie tylko fortepiany, ale kamertony!". Dość szybko German stała się naszym towarem eksportowym. Zapraszano ją m.in. do Włoch. Dostała tam nawet 2-letnie stypendium. Jednak, chociaż stała się de facto międzynarodową gwiazdą, jej status życia tego nie odzwierciedlał.
Piosenkarz otrzymuje u nas za nagranie płyty długogrającej jednorazowe wynagrodzenie, które wynosi średnio 10000 zł. Ile takich płyt ma na swoim koncie większość piosenkarzy, łatwo sprawdzić. Górna granica stawki za koncert (ustalonej przez Ministerstwo Kultury i Sztuki) wynosi 500 zł. Za archiwalne nagranie w radiu otrzymuje się również jednorazowe wynagrodzenie w wysokości 500 zł. Za występ w telewizji otrzymywałam od 400 do 1000 zł, w zależności od liczby śpiewanych piosenek.
German nie mogła sobie pozwolić na własne mieszkanie. Zagraniczne występy jednak także sporo kosztowały. Wysyłany artysta za wszystko płacić musiał sam, co nie było jednak rzeczą łatwą.
Pagart udziela zezwolenia każdemu artyście wyjeżdżającemu na występ za granicę na zaopatrzenie się w kilka dolarów, które mają mu umożliwić:
1. skorzystanie z telefonu w wypadku nieprzybycia nikogo z organizatorów na lotnisko (czy dworzec), 2. zafundowanie sobie napoju chłodzącego w celu uspokojenia systemu nerwowego. Jest to bowiem sytuacja, w której największe poczucie humoru zawodzi. Na taksówkę ww. kilka dolarów już nie wystarcza, gdyż lotniska znajdują się zazwyczaj daleko od centrum miasta, a skorzystanie z państwowych środków lokomocji w obcym mieście obcego kraju, do tego z bagażem, jest przynajmniej dla mnie jako kobiety, nader skomplikowane - pisała w swoich wspomnieniach Anna German.
Niedostatki finansowe były przyczyną wielu niekomfortowych sytuacji.
Największym upokorzeniem jednak była chwila celowego ociągania się kelnera w drzwiach po przyniesieniu posiłku. Przecież nie mogłam nawet powiedzieć: "przepraszam, nie mam ani grosza", bo reprezentowałam interesy firmy CDI, byłam gwiazdą zagraniczną, której zdjęcia ukazywały się w prasie, a piosenki brzmiały w radiu. Przekonywałam się coraz bardziej, że lekceważący uśmiech kelnera to jedno ze zdecydowanie największych nieszczęść w życiu człowieka - pisze German.
Jednak Anna przede wszystkim żyła muzyką. Możliwość śpiewania, coraz to nowe artystyczne wyzwania były dla niej jak powietrze. Jednak podobnie jak dziś, już wówczas krystalicznie czysty tlen to luksus, na który niewielu może sobie pozwolić. W latach 70. coraz bardziej prężnie funkcjonował przemysł rozrywkowy. A co za tym idzie, artyście doszły nowe obowiązki - musiał bywać.
Skończyć się miały niebawem czasy, kiedy mogłam sobie śpiewać. Teraz nie śpiewanie miało być najważniejsze, a nawet wkrótce znalazło się na marginesie. Teraz miałam mówić, mówić, przede wszystkim mówić i pozować do zdjęć, tego bowiem wymaga tak zwane wejście na rynek - pisała zasmucona Anna German w "Wróć do Sorrento? Moja historia".
A co miała mówić? Mówić przede wszystkim o sobie. Wszystkich bowiem w Polsce i za granicą zachwycał jej wspaniały głos i zdumiewał imponujący wzrost. Anna German mierzyła bowiem 184 cm. Mimo że miała ogromne kompleksy na tym punkcie i bardzo zazdrościła niższym dziewczynom, zawsze umiała zachować dystans i zażartować.
Po występie, stojąc jeszcze na estradzie przed mikrofonem, odpowiadać miałam na "wolne pytania" publiczności. Na szczęście, w obliczu możliwości uzyskania tak ważnej informacji, jak "ile pani mierzy?", i to "z pierwszej ręki", zbladły wszelkie inne sprawy dotyczące sytuacji międzynarodowej, a nawet piosenki. Ponieważ moje zeznania, że "184 centymetry, bez obcasów", jakoś nie zadowoliły słuchaczy, znalazłam szybko sposób na usatysfakcjonowanie ich w myśl hasła "nasz klient - nasz pan". Powiedziałam, że najlepiej będzie, jeśli któryś z panów znanych szanownemu audytorium pofatyguje się do mnie na scenę i stanie obok. Był to na moje szczęście jakiś dryblas - aktor, przy którym stanąwszy bez pantofli, sama sobie wydałam się "średniego wzrostu"! Nie był to bynajmniej mój debiut, jeśli chodzi o tak bohaterski czyn samounicestwienia.
Jerzy Michalski/FORUM
Dziś niejednokrotnie od tego, jak dany piosenkarz śpiewa, ważniejsze jest to, jak wygląda. W czasach Anny German proporcja ta nie wyglądała może tak absurdalnie jak obecnie, jednak panowało już wówczas powszechne przekonanie, że artysta nie powinien na scenie pokazać się w byle czym. Anna German realizatorów przyprawiała o ból głowy. Nie dość, że wspaniała gwiazda miała nietypowe wymiary, to jeszcze strojenie się nie sprawiało jej żadnej przyjemności.
Wreszcie po północy, ledwo trzymając się na nogach ze zmęczenia, zdobyłam się na mały szantaż: "ta albo idę w mojej prywatnej". Ponieważ i oni byli zmęczeni, zgodzili się na suknię z dżerseju w kolorze koralowym, rajstopy tego samego koloru i srebrne francuskie pantofle. Francuskie, bo ja noszę 40 numer pantofli, a wśród włoskich nie ma takiego. (...) Na to miałam narzucić płaszczyk ze sztucznego futra w kolorze różowym. Tylko narzucić - nie z powodu sprzyjających warunków atmosferycznych, lecz dlatego, że ubrać się w ten płaszczyk po prostu nie mogłam. Plecy były za wąskie, a rękawy za krótkie. Włosy kazano mi rozpuścić, a ponieważ nie mam prostych z natury, długo je prostowałam u fryzjera. Ale i tak czułam się jak Ofelia w scenie obłędu. Wsiadając następnego dnia w kompletnym "rynsztunku" do samochodu, pomyślałam z goryczą: "i po co to wszystko, dla kogo?!". (...) Nie - ta dziewczyna w różowościach, uśmiechająca się, pozująca do zdjęć, udzielająca autografów to nie byłam ja.
Anna najlepiej czuła się w niewyszukanych strojach.
Pocieszyłam się tym, że najważniejszą sprawą jest, jak się śpiewa, a niew c z y m siętorobi. Z drugiej strony ja też lubię oglądać gustownie ubranych ludzi na scenie. Z własnego doświadczenia wiem również o tym, że ładny, harmonizujący z typem urody, wygodny strój jest ważnym składnikiem dobrego samopoczucia na scenie. Sandie Shaw nawet boso występuje, żeby nic jej nie uwierało. Chociaż jest to moim zdaniem lekka przesada. Zastanawiałam się nieraz nad tym pełnym poświęcenia chwytem reklamowym koleżanki Shaw - wyznała Anna German.
Anna German PhotoXPress/EastNews
Wypadek
Anna osiągała coraz większe sukcesy. Koncertowała po całej Europie, była u szczytu. Jednak życie napisało jej historię, tak jak zrobiłby to najlepszy hollywoodzki scenarzysta. Gdy wszystko się wspaniale układało, zdarzył się tragiczny wypadek. Po recitalu w Forii, dużo po północy, przedstawiciel CDI, Reanto Serio, postanowił, że na następny koncert do Mediolanu wyjadą od razu. 20-letni Włoch, który także poprzedniej nocy nie spał, przegrał walkę ze zmęczeniem i w okolicach Bolonii zasnął za kierownicą.
Kierowca nie odniósł większych obrażeń, złamał nogę i rękę. Anna natomiast, która od zawsze obawiała się podróży samochodowych, wypadła przez przednią szybę i doznała ciężkich obrażeń. Miała liczne wielokrotne złamania kończyn, uraz kręgosłupa, klatki piersiowej, wstrząs mózgu. Matka i narzeczony Zbigniew Tucholski niemal od razu otrzymali wizy i paszporty, aby móc przyjechać do Włoch.
"Wydać natychmiast, bo stan beznadziejny" - brzmiało urzędowe zlecenie.
Przez tydzień była w śpiączce, świadomość odzyskała po dwóch. We Włoszech leczyli ją najlepsi lekarze. Walka o zdrowie była jednak katorgą.
Włożyli ją w gips od szyi aż po palce stóp. Miała straszne odleżyny, źle znosiła długotrwałe leżenie i leczenie - czytamy słowa lekarza Cezarego Rzedkowskiego w książce "Życie artystek w PRL".
Włosi robili, co mogli. Jednak rodziny German nie stać było na kosztowne leczenie za granicą. Artystkę przetransportowano do Polski.
Była w bardzo złym stanie - cytuje słowa Miriam Aleksandrowicz Stanisław Koper. - Umieszczono [Annę German - przyp. red.] w szpitalu na Lindleya... na korytarzu. "Cały szpital" schodził się oglądać Annę German! Nie wytrzymała tego psychicznie - dostała strasznego szoku - podrapała sobie twarz.
Dzięki znajomościom udało się ją przenieść do Konstancina. Tam warunki były lepsze. Jednak prawdziwym lekarstwem była miłość jej bliskich. Po opuszczeniu szpitala artystka zamieszkała w malutkim, pełnym sprzętów mieszkaniu Tucholskiego.
W nocy, gdy sąsiedzi już spali, a ulice były puste, Zbyszek wnosił Anię do windy; na dole pomagał jej wejść do samochodu i wyjeżdżali nad Wisłę. Tam, powoli przy pomocy Zbyszka, Ania stawiała pierwsze kroki. Trwało to do świtu. I tak dzień po dniu (noc po nocy), ciągnęło się to tygodniami. (...) Święty spokój Zbyszka, jego bezgraniczne oddanie i wytrwałość nie pozwalały Ani poddać się depresji - przytacza Stanisław Koper słowa przyjaciela pary, Jana Laskowskiego.
Anna na estradę powróciła w 1970 roku, dwa lata później w Zakopanem wzięła ślub z Tucholskim. Było bardzo skromnie, według relacji Stanisława Kopera, para nie zaprosiła nawet rodziny. Na świadków poprosili przypadkowych znajomych. Dlaczego? Już wówczas ze ślubów robiono medialne przedstawienie. Dla German taki scenariusz był nie do przyjęcia. Nawet kosztem obecności rodziny.
Anna German Fot. mat. redakcyjne
Choroba
Na początku lat 70. Anna znów zaczęła żyć pełnią życia i koncertować. Gdy wracała na estradę, nie wiedziała jednak jeszcze, jak niewiele czasu jej zostało - zaledwie 10 lat. Być może jednak coś przeczuwała, bo jej wielki powrót do muzyki był spektakularny. Radziecki rynek pokochał ją. Jeździła z koncertami po całym ZSRR. Stała się niemal kultową postacią.
Kiedy rozpoznano ją w Moskwie podczas zakupów, tłum dosłownie "runął na nią" i artystce groziło zadeptanie przez wielbicieli. Ostatecznie sklep zamknięto, a artystkę wypuszczono tylnym wyjściem - pisze Stanisław Koper.
Dziś każda gwiazda o sławie German porusza się w asyście rosłych ochroniarzy i rzadko kiedy ryzykuje wyjście w publiczne miejsce bez specjalnego kamuflażu. Jednak nie tylko zakupów wśród zwykłych ludzi nie zrozumiałyby dzisiejsze gwiazdy. Skromność German nie była tylko ładną etykietką. Artystka naprawdę nie przepadała za wyszukanym stylem życiem. Ceniła sobie jednak oryginalność. Na jednym z turnee po ZSRR, w pokoju hotelowym, urządziła "czosnkowe party".
Ania zaprosiła nas na czosnkowe party - czytamy wspomnienia Andrzeja Dąbrowskiego, w książce "Życie artystek w PRL". - (...) Stolik zastawiony był w stylu "czym chata bogata". Na środku leżał kopiasty, głęboki talerz dorodnych ząbków czosnku, co najmniej kilogram, do tego kilka bochenków pysznego razowego chleba, kostki masła, śmietana, żółty ser, sól, rzodkiewki.
Anna German żyła łapczywie, koncertowała bardzo dużo. Podczas jednego z występów poczuła silny ból. Okazało się, że nie było to jedynie przemęczenie. U artystki zdiagnozowano złośliwy nowotwór kości. Ona jednak zdawała się nie przyjmować do wiadomości, że wydano na nią wyrok. Mimo choroby wzięła udział w turnee po Antypodach. Tam jednak jej stan się pogarszał. W Polsce German nie chciała słuchać onkologów. Nie poddała się tradycyjnemu leczeniu.
Byłem przekonany, że są szanse - jeśli nie na wyleczenie, to przynajmniej na znaczną poprawę. Powiedziałem o tym pani Ani. Miałem wrażenie, że to, co mówiłem, zupełnie do niej nie docierało - przytacza słowa Tadeusza Koszarowskiego Stanisław Koper.
Jak spekulują biografowie, Anna German większym zaufaniem darzyła rady z zakresu paramedycyny. Ostatnie miesiące swojego życie poświęciła całkiem muzyce. Leżała w swoim domu i komponowała muzykę religijną. Praktycznie na łożu śmierci nagrała Psalm 23, Hymn do miłości według świętego Pawła i modlitwę Ojcze nasz.
Na trzy miesiące przed śmiercią przyjęła chrzest w obrządku Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, którego wyznawcą był jej mąż. Zmarła we śnie 26 sierpnia 1982 roku w Warszawie, w wieku 46 lat. Pogrzeb odbył się dwa dni później. Artystka została pochowano na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie (kw. 3, rząd 4, grób 9). Na tablicy nagrobnej wyryto cytat z Psalmu 23: "Pan jest pasterzem moim".