Serial o niej bije rekordy popularności. Żyła łapczywie nawet po tragicznym wypadku i w czasie choroby. Kim była Anna German

Zmarła w 1982 roku. Polacy ją uwielbiali, w Rosji była wielką idolką. W 31 lat po śmierci Anny German powstał serial o jej życiu, wydano też książki o niej - w tym wznowiono jedną autobiograficzną. Warto poznać historię tej wspaniałej artystki o wielkim talencie, która nigdy nie zabiegała o popularność.
Anna German Anna German EAST NEWS/RIA NOVOSTI

Anna German

Poeta Jerzy Ficowski mówił o niej, że była "wygnańcem z anielskich chórów, skazanym na trudny człowieczy los". Ilość cierpień, jakich doznała, pokazuje, jak bardzo był on trudny. Na antenie TVP1 widzowie mogą obejrzeć serial o artystce, który przyciąga przed telewizory co tydzień średnio 6 milionów widzów. O losach Anny German można też przeczytać w dwóch książkach - autobiograficznej powieści "Wróć do Sorrento? Moja historia" oraz w zbiorze listów, wypowiedzi, zdjęć "Anna German o sobie" Marioli Pryzwan (dostępne w Publio.pl).


Anna German nie marzyła od maleńkości, żeby zostać piosenkarką. Jednak nigdy nie ukrywała, że śpiewanie sprawia jej niemałą przyjemność. Było też rozkoszą dla uszu jej przyjaciółki. To ona stała się pierwszą fanką German, a także matką jej kariery.

Ja­necz­ka tym­cza­sem, nie na­le­żąc by­najm­niej do osób od­waż­nych, tzw. prze­bo­jow­ców , uda­ła się pew­ne­go dnia bez mo­jej wie­dzy do Es­tra­dy Wro­cław­skiej i za­pro­po­no­wa­ła, aby mnie prze­słu­cha­li. Na­stęp­nie, uzy­skaw­szy tako­wą obiet­ni­cę  do­pro­wa­dzi­ła mnie siłą (siłą per­swa­zji oczy­wi­ście, gdyż była o wie­le niż­sza ode mnie) w oznaczo­nym dniu przed ob­li­cze dy­rek­to­ra ar­ty­stycz­ne­go - pisała w swojej autobiografii "Wróć do Sorrento? Moja historia" Anna German.

Młodziutką German przyjęto do Estrady Wrocławskiej. Śpiewała w ramach spektaklu dziewięć piosenek. Oprócz niej na scenie przewijało się wielu aktorów (wśród nich An­drzej By­chow­ski czyJan Skąp­ski) oraz wiele tancerek i muzyków. Artyści prezentowali publiczności szerokie spectrum piosenek. Zmieniali do nich nie tylko kostiumy, lecz nawet kolor skóry.

Trak­to­wa­łam moją pra­cę z całą od­po­wie­dzial­no­ścią i dla­te­go też z pe­dan­tycz­ną do­kład­no­ścią, tak jak­by po­wo­dze­nie pro­gra­mu od tego za­le­ża­ło, po­kry­wa­łam gru­bą war­stwą szmin­ki wszyst­ko, co wy­sta­wa­ło z try­ko­tu. Ale mimo mo­ich su­mien­nych i sta­ran­nych za­bie­gów, mu­sia­łam wy­glą­dać śmiesz­nie i w zni­ko­mym stop­niu przy­po­mi­nać Mu­rzyn­kę, gdyż z uczci­wie za­sma­ro­wa­nej ca­ło­ści wy­ła­nia­ła się nie­lo­gicz­nie jasna gło­wa. Pe­rucz­ki dla mnie zda­je się za­bra­kło.

Talent Anny w Estradzie dostrzegł i pielęgnował ówczesny dyrektor Szymon Szurmiej.

Była nadwrażliwa. (...) Nie wierzyła we własne siły. Wciąż szukała potwierdzenia swego talentu u innych. Zanudzała mnie pytaniami, czy dobrze zaśpiewała, czy na pewno spodobała się publiczności - czytamy słowa Szurmieja w "Życiu artystek w PRL".

Nim jednak Anna German została siłą zaciągnięta do Wrocławskiej Estrady, swoją przygodę z publicznymi występami zaczęła z kabaretem Kalambur. Jednak w tym przypadku także to nie ona sama zgłosiła do trupy. Długo i mozolnie namawiał ją do tego kolega ze starszego roku na studiach, Bogusław Litwiniec.

Obawiała się trudności w pogodzeniu występów ze studiami, swoje robiła również trema - czytamy w książce Sławomira Kopera "Życie artystek w PRL".

Za pierwszy poważny artystyczny debiut biografowie German uznają jej występ w "Podwieczorku przy mikrofonie", który był na przełomie lat 50. i 60. najpopularniejszą audycją. Emitowano ją w Programie I Polskiego Radia. Każdy artysta marzył, by w pojawić się w tym programie. Jednak skromna Anna German nie zabiegała o udział w nim. Znów bardziej niż ona sama, wierzył w nią ktoś inny.

Pewnego dnia zgłosiła się do nas Katarzyna Gärtner - cytuje słowa Wacława Przybylskiego Stanisław Koper. - Zaproponowała występy nowej piosenkarki, której jeszcze nie słyszeliśmy - Anny German. Ania zaśpiewała w "Podwieczorku" i odniosła ogromny sukces. (...) Niełatwo było przebić się przez plejadę uznanych kolegów.
Anna German Anna German Fot. PhotoXPress/EastNews

Studia

Czy na początku swojej drogi Annie German brakowało pewności siebie czy wiary w sens kariery estradowej, trudno dziś dociec. Faktem jednak jest, że German do decyzji o tym, że zacznie zarabiać na życie śpiewem, długo dojrzewała.

 

Jesz­cze przed ma­tu­rą za­sta­na­wia­łam się czę­sto nad wy­bo­rem za­wo­du. Za­wsze in­te­re­so­wa­ło mnie ma­lar­stwo, rzeź­ba, me­ta­lo­pla­sty­ka, ce­ra­mi­ka ar­ty­stycz­na. Po ma­tu­rze zło­ży­łam więc do­kumen­ty na Wy­dział Ma­lar­ski Wyższej Szko­ły Sztuk Pięk­nych we Wro­cła­wiu. Ale po głęb­szym za­sta­no­wie­niu usta­li­ły­śmy z mamą, że trze­ba wy­brać za­wód bar­dziej "kon­kret­ny", któ­ry w przy­szło­ści za­pew­nił­by byt - wspomina German w "Wróć do Sorrento? Moja historia".

 

Z tych właśnie pobudek Anna German wybrała geologię. Liczyła na to, że właśnie ten kierunek rozwinie ją najbardziej wszechstronnie. Dyplomowany geolog zna bowiem gruntownie historię ziemi, kultury, ale też chemię, biologię. Okazało się jednak, że zadbano również o praktyczne umiejętności. Po trzecim roku Annę skierowano na praktyki do kopali węgla...


Pierw­sza "wi­zy­ta" na dole była dla nas cięż­kim prze­ży­ciem. (...) Peł­za­ły­śmy na brzu­chach, po­ma­ga­jąc so­bie nie­zdar­nie ko­la­na­mi i łok­cia­mi, któ­re nam do wie­czo­ra spu­chły jak ba­nie. Było mi o wie­le trud­niej niż ma­lut­kiej, fi­li­gra­no­wej Bo­gu­si czy nie­wie­le wyż­szej Ja­neczce. (...) Przez na­stęp­ne dni le­ża­ły­śmy w swo­im po­ko­ju brzu­cha­mi do góry, ale z ab­so­lut­nie czy­stym su­mie­niem, cze­ka­jąc na za­go­je­nie się na­szych koń­czyn.

 

Anna German podobnych, mocnych wrażeń dostarczała sobie także i sama. Tym razem czołganie się po grotach było zdeterminowane też odgórnie, bo z potrzeby serca.

Wzię­łam nawet udział w wy­ciecz­ce do grot, mimo że kie­dy pa­stu­ję pod­ło­gę pod łóż­kiem, czu­ję się uwię­zio­na i jest mi dusz­no. A wszyst­ko dla­te­go, że prze­wod­ni­czą­cym sek­cji gro­to­ła­zów był Pio­truś.

Pierwszą miłością Anny był Piotr Wojciechowski. Ich związek jednak był pełen niespełnienia. Niedoszli kochankowie ciągle rozmijali się. Gdy jedno z nich było wolne, drugie z kimś się spotykało.

Przy całej swojej nieśmiałości byłem bardzo kochliwy - czytamy słowa Wojciechowskiego w książce Stanisława Kopera - i przenosiłem swe zapatrzenia z jednego obiektu na następny. Spośród koleżanek z roku największym sentymentem darzyłem Anię.

Anna na studiach odkryła jednak prawdziwą miłość - miłość do muzyki. Zaczęła coraz częściej koncertować,  ale udało jej się też uzyskać tytuł magistra. Artystka miała jednak wyrzuty sumienia, że porzuca wyuczony zawód dla piosenki.

Miałam trochę nieczyste sumienie z powodu geologii, ale profesor Bardini rozwiał te wątpliwości: Geologia niedużo traci, a piosenka może zyskać - powiedział.
Anna German Anna German Fot. EAST NEWS/RIA NOVOSTI

Artysta za granicą

Mimo ogromnej nieśmiałości do Anny zbliżało się nieuniknione - sukces. Jej głos zachwycał wszystkich. Irena Santor powiedziała nawet, że "według niego można by stroić nie tylko fortepiany, ale kamertony!". Dość szybko German stała się naszym towarem eksportowym. Zapraszano ją m.in. do Włoch. Dostała tam nawet 2-letnie stypendium. Jednak, chociaż stała się de facto międzynarodową gwiazdą, jej status życia tego nie odzwierciedlał.

Pio­sen­karz otrzy­mu­je u nas za na­gra­nie pły­ty dłu­go­gra­ją­cej jed­no­ra­zo­we wy­na­gro­dze­nie, któ­re wy­no­si śred­nio 10000 zł. Ile ta­kich płyt ma na swo­im kon­cie więk­szość pio­sen­ka­rzy, ła­two spraw­dzić. Gór­na gra­ni­ca staw­ki za kon­cert (usta­lo­nej przez Mi­ni­ster­stwo Kul­tu­ry i Sztu­ki) wy­no­si 500 zł. Za ar­chi­wal­ne na­gra­nie w ra­diu otrzy­mu­je się rów­nież jed­no­ra­zo­we wy­na­gro­dze­nie w wy­so­ko­ści 500 zł. Za wy­stęp w te­le­wi­zji otrzy­my­wa­łam od 400 do 1000 zł, w za­leż­no­ści od licz­by śpie­wa­nych pio­se­nek.

German nie mogła sobie pozwolić na własne mieszkanie. Zagraniczne występy jednak także sporo kosztowały. Wysyłany artysta za wszystko płacić musiał sam, co nie było jednak rzeczą łatwą.

Pa­gart udzie­la ze­zwo­le­nia każ­de­mu ar­ty­ście wy­jeż­dża­ją­ce­mu na wy­stęp za gra­ni­cę na za­opa­trze­nie się w kil­ka do­la­rów, któ­re mają mu umoż­li­wić:
1. sko­rzy­sta­nie z te­le­fo­nu w wy­pad­ku nie­przy­by­cia ni­ko­go z or­ga­ni­za­to­rów na lot­ni­sko (czy dwo­rzec), 2. za­fun­do­wa­nie so­bie na­po­ju chło­dzącego w celu uspo­ko­je­nia sys­te­mu ner­wo­we­go. Jest to bo­wiem sy­tu­acja, w któ­rej naj­więk­sze po­czu­cie hu­mo­ru za­wo­dzi. Na tak­sów­kę ww. kil­ka do­la­rów już nie wy­star­cza, gdyż lot­ni­ska znaj­du­ją się za­zwy­czaj da­le­ko od cen­trum mia­sta, a sko­rzy­sta­nie z pań­stwo­wych środ­ków lo­ko­mo­cji w ob­cym mie­ście ob­ce­go kra­ju, do tego z ba­ga­żem, jest przynajm­niej dla mnie jako ko­bie­ty, na­der skom­pli­ko­wa­ne - pisała w swoich wspomnieniach Anna German.

 

Niedostatki finansowe były przyczyną wielu niekomfortowych sytuacji.

 

Naj­więk­szym upo­ko­rze­niem jed­nak była chwi­la ce­lo­we­go ocią­ga­nia się kel­ne­ra w drzwiach po przy­nie­sie­niu po­sił­ku. Przecież nie mo­głam na­wet po­wie­dzieć: "prze­pra­szam, nie mam ani gro­sza", bo re­pre­zen­to­wa­łam in­te­re­sy fir­my CDI, by­łam gwiaz­dą za­gra­nicz­ną, któ­rej zdję­cia uka­zy­wa­ły się w pra­sie, a pio­sen­ki brzmia­ły w ra­diu. Prze­ko­ny­wa­łam się co­raz bar­dziej, że lek­ce­wa­żą­cy uśmiech kel­ne­ra to jed­no ze zde­cy­do­wa­nie naj­więk­szych nie­szczęść w ży­ciu czło­wie­ka - pisze German.

Jednak Anna przede wszystkim żyła muzyką. Możliwość śpiewania, coraz to nowe artystyczne wyzwania były dla niej jak powietrze. Jednak podobnie jak dziś, już wówczas krystalicznie czysty tlen to luksus, na który niewielu może sobie pozwolić. W latach 70. coraz bardziej prężnie funkcjonował przemysł rozrywkowy. A co za tym idzie, artyście doszły nowe obowiązki - musiał bywać.

 

Skoń­czyć się mia­ły nie­ba­wem cza­sy, kie­dy mo­głam so­bie śpie­wać. Te­raz nie śpie­wa­nie mia­ło być naj­waż­niej­sze, a na­wet wkrót­ce zna­la­zło się na mar­gi­ne­sie. Te­raz mia­łam mó­wić, mó­wić, przede wszyst­kim mó­wić i po­zo­wać do zdjęć, tego bo­wiem wy­ma­ga tak zwa­ne wej­ście na ry­nek - pisała zasmucona Anna German w "Wróć do Sorrento? Moja historia".

 

A co miała mówić? Mówić przede wszystkim o sobie. Wszystkich bowiem w Polsce i za granicą zachwycał jej wspaniały głos i zdumiewał imponujący wzrost. Anna German mierzyła bowiem 184 cm. Mimo że miała ogromne kompleksy na tym punkcie i bardzo zazdrościła niższym dziewczynom, zawsze umiała zachować dystans i zażartować.

Po wy­stę­pie, sto­jąc jesz­cze na es­tra­dzie przed mi­kro­fo­nem, od­po­wia­dać mia­łam na "wol­ne py­ta­nia" pu­blicz­no­ści. Na szczę­ście, w ob­li­czu moż­li­wo­ści uzy­ska­nia tak waż­nej in­for­ma­cji, jak "ile pani mie­rzy?", i to "z pierw­szej ręki", zbla­dły wszel­kie inne spra­wy do­ty­czą­ce sy­tu­acji mię­dzy­na­ro­do­wej, a na­wet pio­sen­ki. Po­nie­waż moje ze­zna­nia, że "184 cen­ty­me­try, bez ob­ca­sów", ja­koś nie za­do­wo­li­ły słu­cha­czy, zna­la­złam szyb­ko spo­sób na usa­tys­fak­cjo­no­wa­nie ich w myśl ha­sła "nasz klient - nasz pan". Po­wie­dzia­łam, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli któ­ryś z pa­nów zna­nych sza­now­ne­mu au­dy­to­rium po­fa­ty­gu­je się do mnie na sce­nę i sta­nie obok. Był to na moje szczę­ście ja­kiś dry­blas - ak­tor, przy któ­rym sta­nąw­szy bez pan­to­fli, sama so­bie wy­da­łam się "śred­nie­go wzro­stu"! Nie był to by­najm­niej mój de­biut, je­śli cho­dzi o tak bo­ha­ter­ski czyn sa­mo­uni­ce­stwie­nia.

Anna GermanJerzy Michalski/FORUM

Dziś niejednokrotnie od tego, jak dany piosenkarz śpiewa, ważniejsze jest to, jak wygląda. W czasach Anny German proporcja ta nie wyglądała może tak absurdalnie jak obecnie, jednak panowało już wówczas powszechne przekonanie, że artysta nie powinien na scenie pokazać się w byle czym. Anna German realizatorów przyprawiała o ból głowy. Nie dość, że wspaniała gwiazda miała nietypowe wymiary, to jeszcze strojenie się nie sprawiało jej żadnej przyjemności.

Wresz­cie po pół­no­cy, le­d­wo trzy­ma­jąc się na no­gach ze zmę­cze­nia, zdo­by­łam się na mały szan­taż: "ta albo idę w mo­jej pry­wat­nej". Ponie­waż i oni byli zmę­cze­ni, zgo­dzi­li się na suk­nię z dżer­se­ju w ko­lo­rze ko­ra­lo­wym, raj­sto­py tego sa­me­go ko­lo­ru i srebr­ne fran­cu­skie panto­fle. Fran­cu­skie, bo ja no­szę 40 nu­mer pan­to­fli, a wśród wło­skich nie ma ta­kie­go. (...) Na to mia­łam na­rzu­cić płasz­czyk ze sztucz­ne­go fu­tra w ko­lo­rze ró­żo­wym. Tyl­ko na­rzu­cić - nie z po­wo­du sprzy­ja­ją­cych wa­run­ków at­mos­fe­rycz­nych, lecz dla­te­go, że ubrać się w ten płaszczyk po pro­stu nie mo­głam. Ple­cy były za wą­skie, a rę­ka­wy za krót­kie. Wło­sy ka­za­no mi roz­pu­ścić, a po­nie­waż nie mam pro­stych z na­tu­ry, dłu­go je pro­sto­wa­łam u fry­zje­ra. Ale i tak czu­łam się jak Ofe­lia w sce­nie obłę­du. Wsia­da­jąc na­stęp­ne­go dnia w kom­plet­nym "rynsz­tun­ku" do sa­mo­cho­du, po­my­śla­łam z go­ry­czą: "i po co to wszyst­ko, dla kogo?!". (...) Nie - ta dziew­czy­na w ró­żo­wo­ściach, uśmie­cha­ją­ca się, po­zu­ją­ca do zdjęć, udzie­la­ją­ca au­to­gra­fów to nie by­łam ja.

Anna najlepiej czuła się w niewyszukanych strojach.

Po­cie­szy­łam się tym, że naj­waż­niej­szą spra­wą jest, jak się śpie­wa, a nie w  c z y m się to robi. Z dru­giej stro­ny ja też lu­bię oglą­dać gu­stow­nie ubra­nych lu­dzi na sce­nie. Z wła­sne­go do­świad­cze­nia wiem rów­nież o tym, że ład­ny, har­mo­ni­zu­ją­cy z ty­pem uro­dy, wy­god­ny strój jest waż­nym skład­ni­kiem do­bre­go sa­mo­po­czu­cia na sce­nie. San­die Shaw na­wet boso wy­stę­pu­je, żeby nic jej nie uwie­ra­ło. Cho­ciaż jest to moim zda­niem lek­ka prze­sa­da. Za­sta­na­wia­łam się nie­raz nad tym peł­nym po­świę­ce­nia chwy­tem re­kla­mo­wym ko­le­żan­ki Shaw - wyznała Anna German.
Anna German Anna German PhotoXPress/EastNews

Wypadek

Anna osiągała coraz większe sukcesy. Koncertowała po całej Europie, była u szczytu. Jednak życie napisało jej historię, tak jak zrobiłby to najlepszy hollywoodzki scenarzysta. Gdy wszystko się wspaniale układało, zdarzył się tragiczny wypadek. Po recitalu w Forii, dużo po północy, przedstawiciel CDI, Reanto Serio, postanowił, że na następny koncert do Mediolanu wyjadą od razu. 20-letni Włoch, który także poprzedniej nocy nie spał, przegrał walkę ze zmęczeniem i w okolicach Bolonii zasnął za kierownicą.

Kierowca nie odniósł większych obrażeń, złamał nogę i rękę. Anna natomiast, która od zawsze obawiała się podróży samochodowych, wypadła przez przednią szybę i doznała ciężkich obrażeń. Miała liczne wielokrotne złamania kończyn, uraz kręgosłupa, klatki piersiowej, wstrząs mózgu. Matka i narzeczony Zbigniew Tucholski niemal od razu otrzymali wizy i paszporty, aby móc przyjechać do Włoch.

"Wy­dać na­tych­miast, bo stan bez­na­dziej­ny" - brzmia­ło urzę­do­we zle­ce­nie.

Przez tydzień była w śpiączce, świadomość odzyskała po dwóch. We Włoszech leczyli ją najlepsi lekarze. Walka o zdrowie była jednak katorgą.

Włożyli ją w gips od szyi aż po palce stóp. Miała straszne odleżyny, źle znosiła długotrwałe leżenie i leczenie - czytamy słowa lekarza Cezarego Rzedkowskiego w książce "Życie artystek w PRL".

Włosi robili, co mogli. Jednak rodziny German nie stać było na kosztowne leczenie za granicą. Artystkę przetransportowano do Polski.

Była w bardzo złym stanie - cytuje słowa Miriam Aleksandrowicz Stanisław Koper. - Umieszczono [Annę German - przyp. red.] w szpitalu na Lindleya... na korytarzu. "Cały szpital" schodził się oglądać Annę German! Nie wytrzymała tego psychicznie - dostała strasznego szoku - podrapała sobie twarz.

Dzięki znajomościom udało się ją przenieść do Konstancina. Tam warunki były lepsze. Jednak prawdziwym lekarstwem była miłość jej bliskich. Po opuszczeniu szpitala artystka zamieszkała w malutkim, pełnym sprzętów mieszkaniu Tucholskiego.

W nocy, gdy sąsiedzi już spali, a ulice były puste, Zbyszek wnosił Anię do windy; na dole pomagał jej wejść do samochodu i wyjeżdżali nad Wisłę. Tam, powoli przy pomocy Zbyszka, Ania stawiała pierwsze kroki. Trwało to do świtu. I tak dzień po dniu (noc po nocy), ciągnęło się to tygodniami. (...) Święty spokój Zbyszka, jego bezgraniczne oddanie i wytrwałość nie pozwalały Ani poddać się depresji - przytacza Stanisław Koper słowa przyjaciela pary, Jana Laskowskiego.

Anna na estradę powróciła w 1970 roku, dwa lata później w Zakopanem wzięła ślub z Tucholskim. Było bardzo skromnie, według relacji Stanisława Kopera, para nie zaprosiła nawet rodziny. Na świadków poprosili przypadkowych znajomych. Dlaczego? Już wówczas ze ślubów robiono medialne przedstawienie. Dla German taki scenariusz był nie do przyjęcia. Nawet kosztem obecności rodziny.

Anna German Anna German Fot. mat. redakcyjne

Choroba

Na początku lat 70. Anna znów zaczęła żyć pełnią życia i koncertować. Gdy wracała na estradę, nie wiedziała jednak jeszcze, jak niewiele czasu jej zostało - zaledwie 10 lat. Być może jednak coś przeczuwała, bo jej wielki powrót do muzyki był spektakularny. Radziecki rynek pokochał ją. Jeździła z koncertami po całym ZSRR. Stała się niemal kultową postacią.

Kiedy rozpoznano ją w Moskwie podczas zakupów, tłum dosłownie "runął na nią" i artystce groziło zadeptanie przez wielbicieli. Ostatecznie sklep zamknięto, a artystkę wypuszczono tylnym wyjściem - pisze Stanisław Koper.

Dziś każda gwiazda o sławie German porusza się w asyście rosłych ochroniarzy i rzadko kiedy ryzykuje wyjście w publiczne miejsce bez specjalnego kamuflażu. Jednak nie tylko zakupów wśród zwykłych ludzi nie zrozumiałyby dzisiejsze gwiazdy. Skromność German nie była tylko ładną etykietką. Artystka naprawdę nie przepadała za wyszukanym stylem życiem. Ceniła sobie jednak oryginalność. Na jednym z turnee po ZSRR, w pokoju hotelowym, urządziła "czosnkowe party".

Ania zaprosiła nas na czosnkowe party - czytamy wspomnienia Andrzeja Dąbrowskiego, w książce "Życie artystek w PRL". - (...) Stolik zastawiony był w stylu "czym chata bogata". Na środku leżał kopiasty, głęboki talerz dorodnych ząbków czosnku, co najmniej kilogram, do tego kilka bochenków pysznego razowego chleba, kostki masła, śmietana, żółty ser, sól, rzodkiewki.

Anna German żyła łapczywie, koncertowała bardzo dużo. Podczas jednego z występów poczuła silny ból. Okazało się, że nie było to jedynie przemęczenie. U artystki zdiagnozowano złośliwy nowotwór kości. Ona jednak zdawała się nie przyjmować do wiadomości, że wydano na nią wyrok. Mimo choroby wzięła udział w turnee po Antypodach. Tam jednak jej stan się pogarszał. W Polsce German nie chciała słuchać onkologów. Nie poddała się tradycyjnemu leczeniu.

Byłem przekonany, że są szanse - jeśli nie na wyleczenie, to przynajmniej na znaczną poprawę. Powiedziałem o tym pani Ani. Miałem wrażenie, że to, co mówiłem, zupełnie do niej nie docierało - przytacza słowa Tadeusza Koszarowskiego Stanisław Koper.

Jak spekulują biografowie, Anna German większym zaufaniem darzyła rady z zakresu paramedycyny. Ostatnie miesiące swojego życie poświęciła całkiem muzyce. Leżała w swoim domu i komponowała muzykę religijną. Praktycznie na łożu śmierci nagrała Psalm 23, Hymn do miłości według świętego Pawła i modlitwę Ojcze nasz.

Na trzy miesiące przed śmiercią przyjęła chrzest w obrządku Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, którego wyznawcą był jej mąż. Zmarła we śnie 26 sierpnia 1982 roku w Warszawie, w wieku 46 lat. Pogrzeb odbył się dwa dni później. Artystka została pochowano na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie (kw. 3, rząd 4, grób 9). Na tablicy nagrobnej wyryto cytat z Psalmu 23: "Pan jest pasterzem moim".

30.10.2001 WARSZAWA -  GROBY    ANNA GERMAN - CMENTARZ EWANGELICKI  FOT.GRAZYNA JAWORSKA / AGENCJA GAZETA  GJ1398Fot. Grażyna Jaworska / AG

Więcej o: