29 sierpnia tego roku Grzegorz Ciechowski skończyłby 67 lat. Muzyk zmarł nagle 22 grudnia 2001 roku po operacji tętniaka aorty, którego wykryto u niego dwa dni wcześniej. Z powodu złego samopoczucia Ciechowski trafił do szpitala tuż przed świętami. - Niewiele z tego Bożego Narodzenia pamiętam. Myślę, że gdyby nie było dzieciaków, nie zniosłabym tego - opowiada wdowa po Grzegorzu Ciechowskim w rozmowie z "Faktem".
Anna Skrobiszewska i Grzegorz Ciechowski spotkali się, gdy była jeszcze nastolatką. Była ogromną fanką muzyka i miała okazję poznać go po jednym z koncertów. Gdy miała 19 lat, została opiekunką córki Grzegorza Ciechowskiego i Małgorzaty Potockiej, z którą lider Republiki był wówczas związany. Po pewnym czasie Skrobiszewska wprowadziła się do nich do domu, a między nią i Ciechowskim nawiązał się romans.
Grzegorz niczego mi nie obiecywał, wręcz nawet mówił, że Wera [córka Ciechowskiego i Potockiej - przyp. red] jest mała, że nigdy nie opuści Małgorzaty. I ja też to wiedziałam. Sytuacja stała się naprawdę wyczerpująca psychicznie dla nas wszystkich
- opowiadała "Faktowi". Po pewnym czasie Skrobiszewska postanowiła korzystać z zielonej karty i wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Ciechowski przyjechał do niej i, jak wspomina, oświadczył się, gdy tylko ją zobaczył. - Gdy Grzegorz przyjechał do Stanów, praktycznie zaraz byłam w ciąży, bo chcieliśmy mieć jak najszybciej dziecko. Kiedy kilka miesięcy później wróciłam do Polski, postanowiliśmy wziąć ślub w Kazimierzu i tam też się wyprowadziliśmy. (...) Grzegorzowi zależało na takim ciepłym domu. Kiedy jechał na koncert, nie zostawał na noc w hotelu i starał się wracać do nas, żeby spędzać z bliskimi jak najwięcej czasu - relacjonuje Anna Skrobiszewska.
Choroba Grzegorza Ciechowskiego pojawiła się nagle. Żona muzyka wspomina, że nie było żadnych sygnałów, zwłaszcza że muzyk dbał o zdrowie. Anna Skrobiszewska przyznała jednak, że dzień przed tym, zanim trafił do szpitala, zdarzyła się sytuacja, na którą dziś patrzy zupełnie inaczej. Miało to miejsce po tym, jak przeprowadzili się do domu, który wynajęli obok działki, gdzie mieli się budować. - Zaczął padać śnieg i Grzegorz z dzieciakami ulepił bałwana. (...) Potem usiadł sobie na tarasie i powiedział: "Tu jest moje miejsce na ziemi" - opowiada.
Nie jestem pewna, czy nie powiedział wtedy, że to jego ostatnie miejsce na ziemi, co byłoby jeszcze bardziej wstrząsające. Byłam wtedy szczęśliwa, bo to był koniec tych naszych wszystkich przeprowadzek. Dzień później trafił do szpitala, z którego już nie wyszedł
- wyznała żona muzyka. Grzegorz Ciechowski zmarł dwa dni przed wigilią. Skrobiszewska opowiedziała, że jak zwykle na święta przyjechała do nich jego mama. Początkowo nie wiedziała, że jej syn jest w szpitalu. - Kilka dni żyliśmy w niepewności. Potem była rozpacz. Praktycznie to była czarna wigilia, taka pusta - dodaje. Ciechowski i Skrobiszewska doczekali się trójki dzieci. W chwili jego śmierci starsze miały sześć i pięć lat, a żona muzyka była w ciąży z najmłodszą córką. - Mówiłam im, że nie ma go teraz, ale jest cały czas z nami. Wymyślałam, żeby im pomóc przetrwać trudne chwile, ale dla każdego to była trauma i do tej pory każdy mierzy się z tym odejściem - wyznała.