Marcin Prokop ostatnio podzielił się na Instagramie zabawną historią. Dziennikarz przebywał w Gdańsku i musiał wrócić do Warszawy ze względów zawodowych. Udał się w podróż pociągiem, jednak ten nagle stanął w miejscowości Mława, a pasażerowie otrzymali komunikat, że postój będzie trwał przynajmniej 2 godziny.
Komunikat: mamy minimum 2 h postoju, był wypadek na torach. Nie mam czasu czekać. Rano program. Dzwonię po taksówkę, przyjeżdża pan Darek. Miły. Słucha disco polo i trochę jakby łamie przepisy. Ale jest szansa, że przed 22:00 będę w domu. Jest ciemno, siedzę z tyłu, mam głęboko naciągniętą czapkę - zaczął swoją historię.
Ale to dopiero początek. Taksówkarz nie rozpoznał w Prokopie nikogo znanego. Mało tego - utrzymywał, że on sam jest osobą publiczną.
W pewnej chwili auto zwalnia. Pan Darek sugeruje, że chciałby się rozliczyć. Teraz. "Wie pan, ja jestem osobą publiczną, mnie pan zawsze może znaleźć w internecie, mam swoją stronę. A jak pan mi wysiądziesz w Warszawie i uciekniesz, to jak ja pana znajdę?".
Prokop podsumował historię z typowym dla siebie dystansem:
Wyczuł mnie.
Historia rozbawiła obserwatorów dziennikarza.
Takiemu się nie odmawia!
No, bo skoro to on, Pan Darek jest osobą publiczną... To nie ma żartów!
Dzisiaj całe Trójmiasto szuka "tego" Darka!
Dystans do siebie - to lubimy!
JT