Wokół Pauliny Smaszcz znów było ostatnio sporo kontrowersji. Wszystko za sprawą kreacji z dużym dekoltem, w której pojawiła się w jednym z programów telewizyjnych. To było dla nas pretekstem do rozmowy o krytyce, ageizmie i stereotypach. W rozmowie z Marcinem Wolniakiem pojawił się także temat Macieja Kurzajewskiego i programu "Królowa przetrwania".
Taki był pomysł stacji. To było właściwie związane z ogłoszeniem mojego udziału w programie "Królowa przetrwania". Był pomysł, że mam przyjść w takiej kompletnie nieśniadaniowej konwencji, żeby zapowiedzieć to, że biorę w tym udział. Nie miałam nic przeciwko temu.
Chyba nie byłam zaskoczona. To jest tak, że jedni będą się zachwycać, inni będą opluwać. Społeczeństwo jest bardzo spolaryzowane. Tkanka społeczna jest bardzo różnorodna, ale też doświadczona bardzo złymi wydarzeniami, takimi jak: pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja, wysokie ceny, podniesienie rat kredytów hipotecznych. Ludzie są bardzo sfrustrowani i nie mają gdzie upuścić tych energii. Internet stał się takim miejscem, gdzie to całe szambo emocjonalne spływa. Natomiast spotkałam się też z mnóstwem bardzo pozytywnych komentarzy. Na przykład kobiet, które są w moim wieku i zaczynają życie od nowa, kobiet, które są po przejściach, które całe życie poświęciły dla kogoś i zapomniały w tym wszystkim o sobie. Były też oferty matrymonialne od mężczyzn. Nie ma jednak wątpliwości, że kobiety po 50-tce w naszym kraju traktuje się jak kobiety, które miałyby już umrzeć. Już im nic nie wolno. Społeczeństwo chce nam narzucić te kajdany, a zwłaszcza kobiety. I to dla mnie, jako dla socjologa, jest najciekawsze.
Ja myślę, że gdyby pojawiła się bardzo młoda dziewczyna w sukience z dekoltem, która ma taką figurę, jak ja i waży tyle, co ja, nie spotkałoby się to z żadnym negatywnym odbiorem. Chociaż, gdyby była to mama dzieci, albo niepracująca mama wychowująca dzieci, to społeczeństwo mogłoby się znowu przyczepić, że jak matka może pokazywać się w takich ubraniach. Zgadzam się, że w Polsce jest ageizm. W Polsce nie kocha się dojrzałych i starych ludzi. Pokazuje to też mój doktorat i badania na kobietach. Nie ma ofert pracy dla wyedukowanych kobiet w połowie biegu życia. Mimo, że stanowią ogromny kapitał ekonomiczny, kulturowy i społeczny. Mają odchowane dzieci, nie chodzą często na zwolnienia, mają czas, żeby zająć się pracą, mają dużo doświadczenia. Pracuje się z nimi o wiele lepiej. Ja pracuję z dojrzałymi kobietami i kocham ich dojrzałość.
Mój stan zdrowia nie pozwala mi na taką aktywność fizyczną. Oczywiście ja staram się, po wszystkich moich przejściach, po pięciu poważnych operacjach, dobrze funkcjonować. Staram się codziennie walczyć z bólem. Staram się codziennie ćwiczyć, rehabilitować. Nie jest to takie proste, ale uważam, że jak na stan w którym byłam, naprawdę jestem w bardzo dobrej kondycji. Natomiast nie jestem w kondycji na tyle dobrej, żeby podejmować się takich trudnych wyzwań. Aczkolwiek bardzo popieram to, że takie kobiety jak Majka, czy Anita Sokołowska, biorą udział w "Tańcu z gwiazdami" i pokazują, że mimo swojego wieku nadal mają dużo do powiedzenia. Naprawdę warto żyć do końca. To nie jest tak, że życie nam się kończy, kiedy mamy 50 lat, czy kiedy mamy iść na emeryturę. Nie. Żyjemy całe życie i trzeba sprawić, by każdy etap tego życia był jak najszczęśliwszy i jak najlepszy na miarę naszych możliwości. Ja to robię.
Jestem bardzo przeczołgana. Jestem po wielu bardzo złych doświadczeniach. Moje życie składało się jednak również z bardzo dobrych doświadczeń. Z mojej edukacji, której poświęcam wciąż bardzo dużo czasu. To stanowi mój kapitał. Moja samoświadomość, praca nad sobą, rozwój. Każdy ma prawo do kryzysu. Każdy ma prawo do gorszych momentów. Każdy ma prawo upaść, tylko trzeba dać ludziom szansę, żeby mogli powstać.
Wielu takich poznałam. To można rozpoznać po kilku pytaniach. Kobieta bardzo szybko się orientuje, gdy po kilku dniach znajomości taki mężczyzna mówi już, że kocha. Że wniosła w jego życie wszystko to, czego nie miał. To już oznacza, że on jest zaburzony. Nie wierzę w takie wyznania. Poza tym, gdy zaczyna mówić źle o poprzednich kobietach, albo matkach swoich dzieci - absolutnie spławiam natychmiast i jestem wtedy bardzo ostra. Gdy mężczyzna opowiada o swoich planach na biznesy, proponuje jakieś inwestycje, albo wreszcie dopytuje, kiedy możemy go pokazać światu. Wszystkie kobiety, które nie tylko są znane, ale też dorobiły się czegoś w życiu, mają swój kapitał, muszą uciekać od takich mężczyzn.
Są badania, że kobieta zakochuje się w życiu trzy razy. Nie dotyczy to wszystkich kobiet, ale są takie wyznaczniki. Pierwsza miłość to jest ta, o której marzymy i wydaje nam się, że jest na zawsze, na całe życie. Ja z tej miłości mam dzieci. I uważam, że dzieci powinny być z miłości. Drugi raz to jest ten, kiedy popełniasz błędy. Ta miłość może być trudna. Oczekujesz od niej wszystkiego tego, czego zabrakło ci w tej pierwszej miłości. Poza tym jesteś już starsza, dojrzalsza, swoje przeżyłaś. Stawiasz już swoje warunki i granice. Ponoć jeszcze jest trzecia miłość. Ta najbardziej spełniona, po wszystkich doświadczeniach, kulawych historiach i złych strzałach.
Ja nie czekam. Właśnie o to chodzi, że ja nie czekam. Jeśli ona się przydarzy, otworzę szeroko ramiona. Jeśli się nie przydarzy, to naprawdę nic się nie stanie. Mam bardzo ciekawe życie, z którego jestem zadowolona. Mam wspaniałych przyjaciół. Mam pomysły na siebie, na nowe projekty. Uwolniłam się od słowa "muszę" i uwolniłam się od oczekiwań innych. Szczerze mówiąc, tylko petarda i do przodu.
Każdy ma swoje upodobania i każdemu podoba się co innego. To ma prawo też się zmieniać. Ja nie mam takiego aparycyjnego ideału mężczyzny. Chociaż przyznaję, że chciałabym, żeby był wysoki, ponieważ ja jestem wysoka. Wreszcie mogłabym bez problemu nosić buty na wysokich obcasach. Chciałabym, żeby miał swoje życie i swoją pasję. Żeby nie był uwieszony na moim życiu. Nie kontrolował mnie. Nie sprawdzał, o której wychodzę, o której wracam. Tylko, żeby żył z pasją swoim życiem i chciał do tego życia wpuścić mnie.
Oczywiście, że nie. Mam dużo żalu do mediów. Mam żal, że media nie zauważyły tego, co w życiu osiągnęłam i co robiłam. Co zrobiłam dla kobiet, czym się w życiu zajmuję, czego uczę. Media skupiły się tylko i wyłącznie na rozrywaniu mnie na kawałki. W momencie, kiedy człowiek upada i jest w kryzysie. Czuję się jakby rozszarpywano mi wątrobę, bo nikt nie dał mi prawa do tego kryzysu. Zabrakło akceptacji w kwestii mówienia, skąd się ten kryzys bierze. Nie mówiłam tylko w swoim imieniu. Mówiłam i mówię też w imieniu tych kobiet po przejściach. Media się zachowały trochę jak rozwścieczony Zeus, który kazał przywiązać Prometeusza do skał Kaukazu. I wyżerały mi wątrobę. Ona odrastała, regenerowała się, a media na nowo wyżerały mi tę wątrobę. Tylko po to, żeby dowalić, uzyskać kliki. To tak, jakby bić i kopać tego, kto leży. Trudno. Media są tylko mediami i nic na to nie poradzę. Tak widzą swoją rolę. Tak dziennikarze żyją ze swoją etyką i sami przed sobą mogą się tylko rozliczyć i spojrzeć na siebie.
Tak, poświęciłam karierę telewizyjną dla rodziny. Zrezygnowałam z telewizji i poszłam do pracy w korporacji. Potrzebna nam była stała pensja, ubezpieczenie, opieka zdrowotna dla dzieci. To zapewniała mi korporacja, w której zresztą bardzo szybko się odnajdywałam. Szybko awansowałam też na wysokie stanowiska. Bardzo ciężko pracowałam. Kochając mojego partnera wiedziałam, że robię to też dlatego, żeby jego wesprzeć. Natomiast teraz kobietom po przejściach, które przeszły kryzysy, mówię "najpierw zrób wszystko dla siebie, żebyś ty była zabezpieczona i szczęśliwa". My, kobiety, w miłości robimy głupoty. Najpierw dyktuje nam serce, a później rozum.
Nie. Jesteśmy cały czas na etapie spraw sądowych. Rozmawiamy przez prawników. W ogóle nie mamy kontaktu ze sobą. Myślę, że też o to nie zabiegamy. Ani ja, ani on.
Niestety nie mam telewizji. Nie oglądam. Natomiast życzę mu bardzo dobrze. Żeby założył wspaniałą rodzinę. Żeby był kochany i kochał. Żył po swojemu, ale w prawdzie i szczerości.
To ja podjęłam decyzję o rozwodzie. Największe rozczarowanie to nie był rozwód. To była decyzja. Kryzys przychodzi wtedy, kiedy po rozwodzie różne sprawy wychodzą na jaw.
Tak, jak najbardziej. Nazywam ją "moją Di". Nawet, gdy jestem w Polsce, to codziennie gadamy na WhatsAppie. Widzę, jak się rozwija. Mając półtora roku już rozumie po polsku i po włosku. To jest takie cudowne. Jest temperamentna, pełna energii. Jestem oszalała na jej punkcie. Najważniejsze jest dla mnie teraz szczęście moich synów, mojej synowej i wnuczki, a ja sobie zawsze dam radę, niezależnie co się w moim życiu dzieje.
Myślę, że ten program dla wielu jest kontrowersyjny. I tak jest. Ale też to show pokazuje prawdziwe osobowości kobiet, które tam są. Przetrwanie w tej dżungli, gdzie nie ma toalety, higiena jest bardzo utrudniona, śpimy obok siebie z obcymi osobami - to nie jest łatwe. To wymaga ogromnej dyscypliny, ale też ujawnia wszystkie twoje słabości, niedociągnięcia. Prawda jest taka, że nie znałam żadnej z uczestniczek. Nie wiedziałam, kim one są. Pomyślałam sobie jednak, że biorąc pod uwagę mój stan zdrowia i moje przejścia, że może to ostatnia szansa na taką przygodę. Może taka szansa się już nigdy nie pojawi? Ten program pokazał mi, w czym jestem słaba i z czym nie dam rady, ale pokazał mi też, że ja jestem królową przetrwania. Jestem królową przetrwania, bo przetrwałam to wszystko co się w moim życiu wydarzyło - śmierć moich dzieci, problemy zdrowotne, problemy po rozwodzie, które mnie przygniotły. Jestem. Trwam. Nie zamierzam położyć się do łóżka. Nie zamierzam umierać. Zamierzam być szaloną 50-tką, która zna swoje wartości i która przeszła w życiu "dobre i złe".
Rozmawiał: Marcin Wolniak