Gdzie te gwiazdy?
Odpowiedź brzmi: gwiazd już nie ma. Gwiazdy już były. Od kilku przynajmniej edycji program boryka się ze zrealizowaniem obietnicy zawartej w jego nazwie. W każdym razie na początku, bo pod koniec edycji uczestnicy są już doskonali znani - przynajmniej tym 2,5 mln widzów, którzy oglądają show (taka jest bowiem średnia jego oglądalność). Program zgłasza zapotrzebowanie na ok. 24 gwiazdy rocznie, tymczasem nasz rodzimy show-biznes nie nadąża z produkcją. Nic więc dziwnego, że do programu trafia drugi, a nawet trzeci show-biznesowy garnitur. Program jest dla takich uczestników nie tyle okazją do potwierdzenia statusu gwiazdy, ile - nie oszukujmy się - wylansowania swojej nie dość dobrze jeszcze znanej osoby.
Jedyną osobą w tej edycji, o której z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć: gwiazda, był Tomasz Zimoch. Jak na złość, nie miał wiele wspólnego z show-biznesem, i jak na jeszcze większą złość, tańczył fatalnie. Można z podobną dawką odpowiedzialności powiedzieć, że był jednym z najgorszych tancerzy w historii show, był wybitnie zły i nawet dorównywał swoim brakiem umiejętności Miśkowi Koterskiemu z jednej z poprzednich edycji, a to nie byle jaki wyczyn.
Gdzie ten poziom?
Jeżeli wierzyć jurorom: na parkiecie. I to coraz wyższy.
Moim zdaniem bardzo udana edycja, bardzo wyrównana. Chyba się zgodzimy, że poziom tego finału jest naprawdę super. Pamiętam jak odpadała pierwsza para, to byli Kasia z Wojtkiem [Katarzyna Sawczuk i Wojciech Jeschke - red.], patrzyłem na nich i myślałem, że oni też mogliby być w finale. Bardzo wyrównana edycja, ale takiego finału nie było już dawno, że dwie kobiety zawzięcie rywalizują - mówił w finałowym odcinku Michał Malitowski. A to człowiek, który wie co mówi, bo ma na koncie taneczne tytuły mistrzowskie w Polsce i na świecie.
Sęk w tym, że takie deklaracje słyszymy w każdej edycji: poziom jest wysoki, coraz wyższy, a finał to już w ogóle odlot. Gdyby jednak spojrzeć na punkty, jakimi jurorzy obdzielali uczestników, to było bardziej, niż skromnie. O ile kiedyś dość szczodrze szafowali "dziesiątkami" i zdobycie kompletu 40 punktów nie było niczym nadzwyczajnym, to w tej edycji zdarzało się to na tyle rzadko, że gdy jakaś para otrzymała takie noty, to urastało to do rangi wydarzenia ustawiającego cały odcinek. Swoją drogą, ktoś w ogóle policzył, ile w sumie na każdą edycję przyznano punktów? Istnieje spore prawdopodobieństwo, że ta znalazłaby się w ogonie takiej listy.
Gdzie te osobowości?
Były! Pod tym względem "Taniec z Gwiazdami" bodaj nigdy nie uskarżał się na niedostatek. Absolutnie fenomenalna Iwona Cichosz, mająca w dorobku tytuł Miss Świata Osób Niesłyszących 2016. Brak słuchu u uczestniczki programu tanecznego budził - nie ma co ukrywać - nie do końca zdrową sensację medialną. Niedużą, ale zawsze. Rodziły się brzydkie podejrzenia, czy przypadkiem nie została zaproszona wyłącznie dla uatrakcyjnienia show, ale jeżeli nawet, to powiedzmy to wprost: zadaniem każdego uczestnika było w jakiś sposób wpłynąć na atrakcyjność show. Cichosz - przyznajmy, było to duże zaskoczenie - tańczyła wspaniale. Jurorzy nie stosowali wobec niej żadnej taryfy ulgowej, a i tak znalazła się w finale. Pokazała w praktyce jak to jest, kiedy muzyka jest w sercu, a nie w głowie.
Uparta i wytrwała Dominika Gwit. Starała się jak mogła i - tu należą jej się słowa uznania - pomimo tuszy udowodniła, że dużo może. Nawet zrobić na parkiecie gwiazdę. W ogóle stereotyp, że kobiety otyłe gorzej tańczą od szczupłych należy odesłać tam, gdzie jego miejsce, czyli w niebyt. Już wystarczający kłam zadała mu Elżbieta Romanowska kilka edycji wstecz, a Dominika Gwit wykazała, że jeżeli muzykę i rytm ma się w sercu, to ona przez ciało zawsze znajdzie drogę, żeby się wyrazić.
Wspomniany już Tomasz Zimoch to też kapitalna osobowość, która ozdobiła swoją obecnością tę edycję. Co prawda wcześnie odpadł, ale - prawdę mówiąc - i tak niesprawiedliwie późno w stosunku do swoich umiejętności tanecznych. To właśnie osobowość najprawdopodobniej sprawiła, że przez cały miesiąc przeciskał się z odcinka na odcinek, choć noty od jurorów zbierał dramatycznie niskie. A i tak pojawił się w jednym z późniejszych odcinków, żeby po swojemu skomentować poczynania pozostałych uczestników.
Co dalej?
Jeżeli nie wydarzy się jakiś kataklizm w postaci braku chętnych do tańczenia lub przejścia Krzysztofa Ibisza do konkurencji, to "Taniec z Gwiazdami" czeka jeszcze wiele udanych edycji. To program, który złapał swój oddech i - by tak rzec - jedzie na autopilocie. Niczym już nie zaskoczy, ani pozytywnie, ani negatywnie, ale jeszcze przez lata zapewniał będzie rozrywkę na tym samym, równym poziomie.
Jacek Zalewski