Agnieszka Szulim jest ostatnio pod ostrzałem. Dzięki zaproszonemu do "Pytania na śniadanie" profesorowi Mariuszowi Jędrzejce, cała Polska spekuluje o tym, co prezenterka robi po pracy.
Szulim nie prowadzi żadnej audycji aż do końca tygodnia. Ale, jak już pisaliśmy, nie została zawieszona w obowiązkach służbowych.
Sama zainteresowana przesłała do mediów oświadczenie dotyczące całego zajścia.
Zastanawialiśmy się w redakcji, jak ocenić to zamieszanie. Chociaż nie popieramy raczenia się dymem z jointów i łamania prawa, w sprawie jest kilka argumentów, które przemawiają jednoznacznie na korzyść Szulim. Oto one.
Ostatnio w mediach można zaobserwować tendencję do zdradzania przed kamerami treści rozmów prywatnych. Jako pierwszy taktykę "przed programem mówiłaś co innego" zastosował były menedżer Dody, Jakub Majoch, który w programie TTV zarzucił hipokryzję i obłudę Mai Sablewskiej. Ta odcinała się od jego zarzutów pod adresem piosenkarki, zasłaniając się profesjonalnym podejściem do zawodu. To sprowokowało Majocha do wyznania, że przecież kiedyś w rozmowach prywatnych Sablewska żaliła mu się na ciężką pracę z Dodą. Oburzona Maja od razu zripostowała:
Profesor Jędrzejko w rozmowie z Agnieszką Szulim zachował się dokładnie tak samo jak Majoch. I tak samo nas to żenuje. Wyciąganie takich rzeczy przed kamerami świadczy naszym zdaniem po prostu o braku kultury osobistej i prymitywnym podejściu do rozmowy. Nawet jeśli Szulim przyznała się gościowi, że regularnie pali "zioło", ten nie miał prawa obwieścić tego widzom. Tak się po prostu nie robi. Tym bardziej, że profesor nie ma żadnego dowodu na poparcie ryzykownych stwierdzeń. Cała jego opowieść może być równie dobrze wyssana z palca. Ale tak samo jak Jędrzejko nie może dowieść słuszności swoich zarzutów, tak Szulim nie ma sposobu na oczyszczenie się z nich.
Można to więc potraktować jako zwykłe obrzucanie błotem. Człowieka, który przedstawia argumenty w taki sposób, trudno traktować poważnie.
Bezpośrednia przełożona Agnieszki Szulim, Alicja Resich-Modlińska, która jest szefową redakcji "Pytania na śniadanie", bardzo ostrożnie podchodzi do afery z marihuaną.
Do tego bardzo pochlebnie wypowiada się o współpracy z nią. W jej ocenie Szulim po prostu rzetelnie wywiązuje się z powierzonych jej obowiązków.
Wygląda na to, że gość programu jest pierwszym, który zarzucił Szulim używanie narkotyków. Do tego, jak wspomnieliśmy, nie ma dowodów! Oczywiście jeśli Szulim łamie prawo, nie powinna pracować w telewizji, zwłaszcza publicznej. Jesteśmy jednak za utrzymaniem zasady domniemania niewinności. Swoją drogą, nie zazdrościmy decydentom z TVP podejmowania takiej decyzji. Muszą przecież brać pod uwagę jeszcze kwestie wizerunkowe. A zarówno usunięcie prowadzącej ze stanowiska, jak i jej pozostawienie, nie spodoba się części widzów opłacających abonament.
Nawet jeśli uwierzymy profesorowi Jędrzejce i przyjmiemy, że Agnieszka Szulim rzeczywiście regularnie pali marihuanę, to jedna rzecz nadal będzie poważnym argumentem przeciw wieszaniu psów właśnie na niej.
Do palenia jointów otwarcie przyznała się niejedna osoba z polskiego życia publicznego. O przygodach z zielonym narkotykiem mówił na przykład premier Donald Tusk. Janusz Palikot w zeszłym tygodniu zapalił wręcz skręta publicznie. W listopadzie 2011 roku w programie Kuby Wojewódzkiego do sporadycznego zażywania THC przyznała się aktorka Anna Dereszowska. Maciej Maleńczuk swego czasu stwierdził, że artyści wręcz POWINNI brać narkotyki. Niejeden polski wokalista hip-hopowy w swojej twórczości też nawołuje do zaprzyjaźnienia się z konopiami, nie mówiąc już o zagranicznych.
Nie usprawiedliwiamy takich postaw i jesteśmy przeciw "braniu" czegokolwiek. Dziwi nas natomiast mocna reakcja na zarzuty wobec Szulim, podczas gdy wokół nie brakuje gwiazd i celebrytów, którzy otwarcie mówią o swoich narkotykowych ekscesach, często wcale się ich nie wstydząc. Czy "jechanie" po Szulim, która nota bene otwarcie wszystkiemu zaprzecza, nie zahacza o hipokryzję? Można prezenterkę lubić albo nie, ale wypadałoby wszystkich mierzyć jedną miarą.