Britney zwariowała?

Kiedy Alli sprzedała Britney jej matce i mężowi, piosenkarka czym prędzej chwyciła za telefon i zaproponowała magazynowi "OK!" sesję zdjęciową połączona z wywiadem, w którym chciała przedstawić światu swoją własną wersję wydarzeń. Szefostwo przystało na tę propozycję i wszystko odbyło się w terminie. Niestety ani wywiad, ani sesja nie ujrzą światła dziennego. Rozwścieczeni pracownicy magazynu są zszokowani zachowaniem Spears. Twierdzą, że wywiad był "bełkotem", a sesję opisują jako "katastrofę". By nie być stratnym, równie wściekłe kierownictwo, zdecydowało, że zamiast wywiadu opublikuje szczegółową relację z jego przeprowadzania, by "pokazać Britney taką, jaka była naprawdę w tamtym dniu".

Co takiego strasznego się stało? Ano sporo. Aż trudno zdecydować od czego zacząć. Może od sesji. "OK!" wynajęło najlepszych stylistów i fryzjerów w Los Angeles, by zrobili coś z jej nienajlepszym wyglądem i włosami piosenkarki. Spears miała to jednak gdzieś. Nie tylko odrzuciła ich pomoc, ale także nie pozwoliła się nikomu dotykać, twierdząc, że jest to przywilej zarezerwowany wyłącznie dla jej przyjaciół .

Z sukienkami też był problem. Magazyn wydał na nie łącznie ponad 20 000 dolarów. Żadna nie spełniła jednak wymagań Britney, ponieważ wszystkie były w jej rozmiarze. A ona chciała rzeczy o dwa numery za małe. Co tu zrobić - albo kaprys gwiazdy zostanie spełniony, albo z sesji nici. Pracownicy wybrali to pierwsze i natychmiast pożałowali. Spears potraktowała markowe ciuchy jak najzwyklejsze szmaty . Po zjedzeniu pieczonego kurczaka wytarła ręce w wartą kilka tysięcy dolarów sukienkę Gucciego, a następnie oburzyła się na fotografa, że ten nie chce jej robić w niej zdjęć. Kreację od Chanel pomyliła z kolei ze ścierką i wytarła nią podłogę, na którą wcześniej nasiusiał jej piesek .

Gdy sesja dobiegła wreszcie końca, Britney jeszcze raz wprawiła wszystkich w osłupienie, gdy zabrała ze sobą cały komplet ubrań do domu . Pracownicy starali się jej delikatnie dać do zrozumienia, że te rzeczy nie należą do niej i powinna je zostawić. Niestety Britney, jak to Britney, przytaknęła i wyszła.

Przeprowadzenie wywiadu wcale nie było łatwiejsze. Spears co chwilę przerywała rozmowę, tłumacząc się, że musi wyjść do toalety. Po każdej wizycie w niej wracała w innym humorze. Mówiła chaotycznie, piskliwym, dziecięcym głosem. Wywracała oczami i zachowywała się, jakby była nienormalna. Ktoś mógłby powiedzieć, że w toalecie brała narkotyki i stąd to dziwne zachowanie. Nic takiego nie miało jednak miejsca, ponieważ Britney za każdym razem zostawiała otwarte drzwi tłumacząc zdezorientowanym pracownikom, że boi się, że sufit spadnie jej na głowę. Zresztą, to już było...

 

Głównym poszkodowanym w tej sytuacji jest magazyn "OK!". Pracownicy mówią, że wywiad był zwykłym bełkotem, a graficy, którym nie udało się uratować koszmarnej sesji, twierdzą, że mogłaby ona zniszczyć jej karierę. Do bilansu strat należy też doliczyć przywłaszczone przez piosenkarkę rzeczy. W tej sytuacji szefostwo firmy zdecydowało się umieścić w piątkowym wydaniu obszerną relację z tamtego dnia. "Spędziliśmy z Britney Spears rozdzierający serce dzień. Byliśmy naocznymi świadkami emocjonalnego płaczu o pomoc, który nas zaszokował i zasmucił " - komentują.

Więcej o: