Jan Borysewicz - publika obrzuciła go kiełbaskami

Jeden z liderów Lady Pank przegiął na całej linii. Jan Borysewicz występował na jednym z pikników dla Polonii - pod Chicago - jako gwiazda wieczoru. Nie był to jednak koncert w gwiazdorskim wydaniu - co się ostatnio zdarza Lady Pank . Borysewiczowi wyraźnie nie chciało się grać - donosi "Super Ekspress". Śpiewał tylko kawałki swoich "kawałków". I co chwila schodził sobie ze sceny, żeby schować się w limuzynie. Nie dziwi więc, że zamiast oklasków Borysewicz dostał od fanów... rzuty w kierunku sceny wszystkim co popadnie - monetami, ciastkami,... kiełbaskami.

Od początku występ Borysewicza za "wielką wodą" wyraźnie nie wróżył niczego dobrego. Na jeden z koncertów muzyk w ogóle nie dojechał, bo zjawił się w Chicago... dzień później. Mimo, że spóźnionego przyjęto w mieście Polonii z pompą i horami. Dostał m.in. luksusowy hotel i białą limuzynę z szoferem. To nic nie pomogło.

(...) Po przybyciu na piknik Borysewicz pokazał na co go stać: mimo, że zgodził się na występ za cztery tysiące dolarów, ku przerażeniu organizatorów zapowiedział, że nie rozpocznie koncertu, jeśli mu nie zapłacą...dziesięciu tysięcy!

Borysewicz dostał dodatkowe tysiąc "zielonych" i łaskawie zgodził się wystąpić. Szkoda, że wystąpił.

I dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy cyrk: od początku było widać, że Borysewiczowi nie chce sie grać. Zamiast całych piosenek śpiewał tylko pierwszą zwrotkę. Gdy publiczność zaczęła protestować, zaproponował, żeby resztę sami sobie dośpiewali. W końcu zszedł ze sceny i zamknął sie w limuzynie.

Organizatorzy go wybłagali. I wrócił na scenę. Ale na krótko - potem jeszcze kilkakrotnie chował się w aucie. Powód? Stwierdził, że pokłócił się z dziewczyną i... nie ma nastroju.

Publiczność też nie była w nastroju, żeby oglądać jego "fochów". W stronę Borysewicza poleciały m.in. "prawdziwie polskie wędliny do kupienia Chicago".

Więcej o: