Odważne sceny seksu, epatowanie przemocą, wyjadanie mózgu prosto z czaszki - "Szamanka" Andrzeja Żuławskiego była najbardziej kontrowersyjnym filmem lat 90. Zdaniem wielu - również najgorszym, z najgorszymi w historii kina scenami erotycznymi. Krytyka nie zostawiła na filmie suchej nitki, frekwencja w kinach pomimo kontrowersji była słaba, a księża podczas kazań zakazywali wiernym oglądania dzieła Żuławskiego. Ale największą ofiarą filmu była wcielająca się w główną rolę aktorka. Młodziutka, 20-letnia, niedoświadczona ani aktorsko, ani życiowo, została przez reżysera rzucona na głęboką wodę. Jakby wymagającego scenariusza było mało, atmosfera na planie była trudna. Ponoć aktorkę wprowadzała w trans terapeutka czerpiąca z voodoo, a reżyser miał znęcać się nad Petry psychicznie. I choć Andrzej Żuławski uważał ją za objawienie i nieoszlifowany diament, a w wywiadach rozpływał się nad talentem Iwony, ona pozostała aktorką jednej roli. Nie przyszła na premierę "Szamanki", dosłownie zapadła się pod ziemię. Jej zniknięcie wywołało falę spekulacji. Plotki wyrządziły Iwonie Petry tyle samo zła, co rola, na którą po prostu nie była gotowa.
Iwona Petrykowska, jak naprawdę nazywa się gwiazda "Szamanki", przyszła na świat 28 maja 1975 roku w Warszawie. Jak wspominała w jednym z wywiadów, do aktorstwa ciągnęło ją od zawsze.
Już w liceum chodziłam z koleżankami na castingi, przeszłam przyspieszony kurs aktorski prowadzony przez Gudejko do "Kolejności uczuć" Radosława Piwowarskiego. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego chciałam zostać aktorką, ale wiem, że chciałam. Kiedy więc dostałam propozycję zagrania Szamanki, nie zastanawiałam się długo. To była szansa, by zaistnieć. Wiedziałam, że takie propozycje zdarzają się rzadko - wyjaśniała Iwona Petry w wywiadzie dla Onet Film.
Dwa castingi zakończyły się sukcesem. Agata zagrała epizodyczne role we wspomnianej "Kolejności uczuć" oraz "Uprowadzeniu Agaty", gdzie wcieliła się w dziewczynę siedzącą na sianie. Po maturze chciała jednak zdawać nie na studia aktorskie, a na socjologię. Nie dostała się. Ale kiedy Iwona miała niecałe 20 lat, jej życie miało się odmienić. Wszystko za sprawą pewnego spotkania w jednej w warszawskich kawiarni - Nowy Świat. Traf chciał, że kiedy siedziała tam Iwona, wszedł Andrzej Żuławski z jednym z producentów swojego najnowszego filmu, Januszem Dorosiewiczem. Reżyser akurat poszukiwał odtwórczyni głównej roli kobiecej. W chwili, kiedy zobaczył Iwonę, zrozumiał, że właśnie ją znalazł.
Miała czerwony nos i czerwone spodnie. "To ta!" - powiedziałem do producenta, który był ze mną. "Zwariowałeś?" - odpowiedział. Byłem pewien. Spytałem, czy interesuje ją zagranie w filmie. Przeczytała scenariusz i powiedziała tak. Była odważna, godząc się, nie była aktorką, nie uczęszczała do żadnej szkoły aktorskiej. Ludzie myślą, że aktor to taki, co ma dyplom. Dla mnie aktor to taki, co potrafi nie jeść przez trzy tygodnie, co jest gotów (niepotrzebnie) nawet umrzeć z głodu. (...) Dla mnie Iwona była aktorką - wspominał po latach Andrzej Żuławski.
Z perspektywy Iwony Petry spotkanie wyglądało nieco inaczej.
Scenariusz dostałam znacznie później, kiedy już były podstawy, by sądzić, że rzeczywiście zagram tę rolę. Z tego, co wiem, tamto spotkanie odbyło się na początkowym etapie tworzenia filmu, więc podejrzewam, że scenariusz nawet jeszcze wtedy nie istniał - przekonywała Petry w wywiadzie dla portalu Onet.
Filmem, do którego Andrzej Żuławski poszukiwał aktorki, była "Szamanka". Obraz, opisywany jako thriller erotyczny, opowiada historię antropologa, który poznaje młodą studentkę AGH i nawiązuje z nią namiętny romans. W tym samym czasie z bagien zostaje wydobyte znakomicie zachowane ciało szamana żyjącego przed trzema tysiącami lat. Badający zwłoki Michał wpada w mistyczny trans i nawiązuje kontakt z duchem zmarłego. Film, traktujący o tym, jak "seksualne zatracenie w najwyższej ekstazie zrównuje się ze śmiercią" był koprodukcją polsko-francuską. Scenariusz napisała Manuela Gretkowska, a w główne role według życzeń producentów miały wcielić się gwiazdy. Michała, antropologa, zgodził się zagrać Bogusław Linda. Ale z główną rolą kobiecą był problem. Żuławski chciał, by w szamankę wcieliła się Edyta Górniak. Ta jednak postawiła szereg warunków - Bogusław Linda przed każdym pocałunkiem z nią miał myć zęby, a sama Edyta miała wystąpić w swoim moherowym sweterku. Nie wiadomo, czy produkcja zgodziłaby się na te warunki, ponieważ po przeczytaniu scenariusza Górniak wycofała się, określając go jako "obrzydliwą pornografię".
Żuławski musiał więc znaleźć inną Szamankę. I właśnie w tym momencie los postawił przed nim Iwonę Petry.
W każdym filmie byłaby świetna. Iwona śmieje się niesamowicie, jest młoda, ma 20 lat, jej twarz może być bardzo piękna albo wręcz obrzydliwa. Całe życie chciała być aktorką. Jest osobliwością i dzikusem. Jest olśniewająca, wolna, inteligentna. Reżyserowi poddaje się całkowicie - zachwycał się reżyser.
Mimo to uznał, że Iwona wymaga przygotowania do roli. To obejmowało dość niekonwencjonalne metody, w skład których wchodziła zmiana nazwiska na krótsze i zdaniem Żuławskiego bardziej odpowiednie - Petry. A przede wszystkim specjalny trening z Armel Sbraire - terapeutką, zajmującą się również voodoo. Sesje, wprowadzające Iwonę w trans, miały wyzwolić ją z wewnętrznych blokad. Jak przekonywał Andrzej Żuławski: "Jeżeli aktorka chce grać, nie może mieć oporu psychicznego do wykonywania tego zawodu, nie może być unurzana w wewnętrznych zgrzytach i kompleksach. U kobiet to są sprawy związane ze sferą seksualną". Reżyser uznał, że Petry jest gotowa po tym, jak w ataku furii próbowała wyrzucić z okna pokoju w hotelu Bristol zawartość swojej torebki.
Praca nad rolą okazała się bardziej wymagająca niż Iwona przypuszczała. Jak wspominała aktorka w wywiadzie, rola była bardzo trudna psychicznie, a atmosfera na planie pozostawiała wiele do życzenia.
Zdarzały się spięcia, nawet konflikty na planie, ale starałam się robić, co do mnie należało. Każdego dnia zdjęciowego podejmowałam się zadań, które dla mnie przygotowano. To było duże wyzwanie, ale jakoś próbowałam sobie radzić. Dziś wydaje mi się, że ta rola byłaby lepsza dla osoby w moim obecnym wieku, a nie dla 20-latki. (...) Kiedy zaczynałam zdjęcia, miałam 20 lat. W tym wieku nie ma się jeszcze zbyt wielu doświadczeń życiowych. Wchodziłam więc na plan jako raczej naiwna dziewczyna, a kilka miesięcy później opuszczałam go jako doświadczona kobieta. "Szamanka" była mocnym wejściem w życie - wyznała Iwona w wywiadzie z Agnieszką Grozą dla Onetu.
Tymczasem Andrzej Żuławski nie widział nic złego w swoich metodach pracy.
Więcej było między nami nienawiści niż miłości, bo musiałem cały czas utrzymywać w Iwonie ten bunt, niezależność, niedopasowanie.
Kiedy aktorka spóźniła się na plan, reżyser wrzeszczał na nią, obrażał ją i wyzywał tak długo, aż się rozpłakała, a potem jej emocje wykorzystał w scenie, którą akurat mieli kręcić.
Kiedy rozpoczęły się zdjęcia, reżyser zaprosił na plan dziennikarzy. Ci początkowo rozpływali się nad talentem nieśmiałej debiutantki. Wkrótce jednak prasa miała diametralnie zmienić narrację odnośnie do Iwony Petry. Nagonka, której padła wówczas ofiarą, odbiła się na psychice młodej kobiety równie mocno, jak to, co wydarzyło się na planie.
Na premierze filmu, która odbyła się 10 maja 1996 roku, nie pojawił się ani Bogusław Linda, ani Iwona Petry. Aktor prawdopodobnie przeczuwał, jaka będzie reakcja na kontrowersyjny obraz. Krytyka dosłownie zmiażdżyła tak film, jak aktorów. Ale o ile nieobecność Lindy podczas premiery przyjęto bez większych komentarzy, o tyle brak Iwony Petry wzbudził szereg podejrzeń. Natychmiast zaczęto sugerować, że młoda aktorka po zakończeniu zdjęć przeszła załamanie nerwowe. Nawet bez wiedzy o tym, jak reżyser traktował Iwonę na planie, nie byłoby to niczym dziwnym. Bo sceny, w jakich musiała brać udział młoda dziewczyna, oprócz ocierającego się o pornografię seksu, obejmowały opychanie się kocią karmą bezpośrednio z puszki czy wreszcie symulowanie wyjadania mózgu kochanka wprost z jego czaszki. Wkrótce w mediach huczało od plotek, m.in. o jej romansie z reżyserem, ale przede wszystkim na temat przyczyn zniknięcia Iwony. Najpierw pisano, że Petry rolę przypłaciła pobytem w zakładzie psychiatrycznym. Następnie ukuto teorię, że zamknęła się w tybetańskim klasztorze. Prawda była jednak zupełnie inna.
Pisano, że gdzieś się ukryłam, uciekłam. Po zakończeniu zdjęć normalnie żyłam i funkcjonowałam, ale ponieważ nie działo się tutaj nic takiego, co wymagałoby mojej obecności, wyjechałam do Anglii. Później zresztą wróciłam, znów rozglądałam się za rolami, szukałam agencji. Te wszystkie informacje, że wymknęłam się karierze, były przesadzone. Zresztą podczas pobytu w Anglii dzwoniono do mnie w sprawie jakichś ofert, więc był ze mną kontakt - wyjaśniała Petry.
I dodawała, że przez rolę w "Szamance" ludzie widzieli w niej tylko obiekt seksualny, kobietę opętaną obsesją. Proponowano jej niemal wyłącznie role rozbierane, plotkowano, że jest niezrównoważona i nieprofesjonalna.
W 1998 roku Petry wróciła do Polski i wystąpiła w sesji do "Playboya". Rok później wydała książkę - zbiór opowiadań "Gabinet Żółcieni". Wyszła też za mąż za dziennikarza Marcina Źrałka. Debiut literacki przeszedł jednak bez echa, a małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Dziś Iwona Petrykowska - wróciła do prawdziwego nazwiska - nazywa się bezdzietną rozwódką. W 2006 roku ukończyła historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim.