Obsesja sławy i dążenie do niej nie są wynalazkami XXI wieku, ale na początku millenium zmieniły się nieco zasady gry. Dotychczas, aby cieszyć się rozpoznawalnością w branży rozrywkowej, wymagany był talent albo przynajmniej jakieś konkretne zajęcie. Śpiewanie, aktorstwo, taniec czy cokolwiek, co dałoby się wpisać w CV w rubryce "umiejętności". Wszystko zmieniło się z pojawieniem właśnie Paris Hilton, o której media zaczęły pisać jeszcze, gdy była nastolatką.
Ciężko się dziwić - dziedziczka słynnych potentatów branży hotelowej, imprezująca do upadłego w najmodniejszych nowojorskich klubach, to dla tabloidów prawdziwy smaczek i obowiązkowa pozycja w kultowej kolumnie towarzyskiej "Page Six" w New York Post. Zazwyczaj takie historie kończą się dwojako - znane nazwisko gwarantuje obiecujący start w kinie bądź telewizji albo cieszy gawiedź przez chwilę, a potem robi miejsce kolejnym bohaterom, którzy będą bogatsi, głośniejsi i bardziej interesujący. Przypadek Paris przełamał ten schemat, a ona sama była w pewnym momencie najsławniejszą celebrytką na świecie tylko dlatego, że... była. Termin "famous for being famous" ukuto właśnie dla niej, a pytana w wywiadach, dlaczego jest sławna, odpowiadała z uśmiechem, że nie wie.
Kulminacyjnym punktem kariery Hilton okazał się moment, którego w dokumencie "This Is Paris" również nie mogło zabraknąć. W 2004 w sieci i mediach pojawiła się seks-taśma celebrytki, sfilmowana przez jej byłego faceta, Ricka Salomona. Nagranie zatytułowane przewrotnie "One Night in Paris" nie było wprawdzie pierwszym domowym porno w Hollywood, które trafiło w ręce internautów, ale zdecydowanie najgłośniejszym. Choć Paris od początku deklarowała, że z wypuszczeniem filmu nie ma nic wspólnego i jest załamana, że ujrzał światło dzienne, sceptycy zwracali uwagę na fakt, iż ukazał się on niemal w przededniu startu reality-show "The Simple Life" z jej udziałem. To z kolei zapewniło produkcji gigantyczny rozgłos i milionową oglądalność, a publika uznała, że Paris chciała w ten sposób wypromować swój show.
Pozwoliło to przypiąć jej metkę celebrytki, która dla sławy i pomnażania majątku zrobi absolutnie wszystko. Konfrontacja z tamtymi wydarzeniami jest w dokumencie zdawkowa, ale rzuca na sprawę nowe światło. Paris wciąż zarzeka się, że nie stała za wydaniem seks-taśmy.
To były prywatne, intymne chwile nastolatki, która nie miała wtedy poukładane w głowie. Nagle wszyscy to oglądali i wyśmiewali, jakby to było zabawne. A to był elektroniczny gwałt - podsumowuje gorzko skandal Paris.
Zauważa też przytomnie, że dziś, w świecie post-MeToo, umieszczenie w sieci takiego nagrania bez zgody kobiety skończyłoby się skandalem i linczem na mężczyźnie, który to zrobił. W 2004 było inaczej - to Paris była winna, a Rick Salomon zarobił na filmie duże pieniądze. Reżyserka Alexandra Dean nie poświęca jednak temu zbyt wiele miejsca, a szkoda, bo "One Night In Paris" stało się już popkulturową kliszą, banałem przywoływanym przy każdym kolejnym seks-skandalu i warto na nią spojrzeć z innej perspektywy. Być może temat zmęczył już też Paris, o czym kiedyś zresztą przekonała się najsłynniejsza koleżanka amerykańskich celebrytek czyli Kinga Rusin. Podczas pamiętnej wizyty Hilton w Katowicach dziennikarka próbowała wypytać Paris o skandaliczną przeszłość, ale została szybko stłamszona przez czuwającego menadżera.
Dużo więcej miejsca poświęcono w dokumencie na to, aby odczarować mit Hiltonówny jako mało inteligentnej i wręcz głupiej blondynki. Reputacja "durnej dziewczyny", o której śpiewała w swoim hicie "Stupid Girls" Pink, to pokłosie wspomnianego już "The Simple Life". Patent na show był tam dziecinnie prosty: dwie obrzydliwie bogate i głośne dziewuchy, Paris Hilton i Nicole Richie, wysyłane są na prowincję i tam, pozbawione pieniędzy i luksusów, zaznają tytułowego "prostego życia", co za każdym razem kończy się oczywiście absurdalnie, a zarabiający średnią krajową widz upewnia się w tym, że elity są zdegenerowane i całkowicie oderwane od rzeczywistości. Ku jego uciesze i dla jego rozrywki. Celebrytka i jej najbliżsi przekonują, że to była tylko rola, że nawet słodki głos był tylko sprytną modulacją, a prawdziwa Paris przemawia do nas niskim, drapiącym wręcz głośniki altem.
Nie jestem głupią blondynką. Po prostu potrafię ją naprawdę dobrze udawać" - zapewnia nas Paris.
Moje dziecko jest prawdopodobnie jedną z najbardziej inteligentnych osób, jaką kiedykolwiek poznasz. Jest niesamowicie błyskotliwa. Poza głupiutkiej dziewczyny i ten słodki głosik to tylko maska, którą czasami zakłada - wtóruje córce Kathy Hilton.
Fokus jest więc tutaj na przedsiębiorczości, której rzeczywiście, ciężko jej odmówić - Hilton stworzyła prawdziwe imperium, na które składa się kilkanaście linii rozmaitych produktów, związanych głównie z makijażem czy perfumami, a zyski z nich liczone są w miliardach (!) dolarów. Paris cały czas jest w biegu - jednego dnia leci na premierę swoich kosmetyków do Azji, by za chwilę być DJ-ką na największym festiwalu w Europie. Jest wszystkim i niczym w tym samym momencie, bo choć dzieje się tak wiele i jesteśmy atakowani z ekranu frazesami o ciężkiej, niekończącej się pracy, wciąż tak naprawdę nie wiemy, na czym ona konkretnie polega. A może inaczej - Paris nie przekonuje nas, że jej praca polega na czymś innym niż... byciu Paris Hilton.
Wpływ Paris Hilton na kulturę popularną jest niepodważalny i fascynujący, bo przecież mówimy o osobie, która dopiero po osiągnięciu sławy zaczęła ją monetyzować i sprzedawać produkt, wcześniej będąc nim sama. Reżyserka konfrontuje swoją bohaterkę z niewygodną prawdą i rozprawiają o tym, czy to ona nie jest przypadkiem winna trendowi, który opanował świat czyli pogonią za popularnością dla popularności i bezprecedensowego ekshibicjonizmu w social mediach.
Tak, jestem odpowiedzialna za ekspansję social mediów. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak to jest być 13-latką w dzisiejszym świecie - przyznaje smutno.
To jeden z niewielu momentów, gdzie przed kamerą widzimy człowieka, a ten skrywa w sobie jeszcze wiele tajemnic i traum. I to jest moment, w którym Paris wyciąga królika z kapelusza, bo jedynym zaskoczeniem w przypadku celebrytki, której życie przez ostatnich 20 lat relacjonowały wszystkie możliwe media na świecie i ona sama, jest fakt, iż czegoś jeszcze o niej nie wiemy. W "This Is Paris" po raz pierwszy słyszymy bowiem o traumie i przemocy, której gwiazda była ofiarą jako nastolatka. Nie chcąc zdradzać szczegółów tym, których seans dokumentu dopiero czeka, mogę tylko zdradzić, że wątek ten burzy podwaliny, na których Hilton zbudowała swój wizerunek słodkiej, rozpieszczonej przez rodzinę i pieniądze żywej Barbie. Okazuje się, że pod toną blond farby do włosów, sztucznych rzęs i różu, jest kobieta, która na swój pokrętny sposób szuka szczęścia i akceptacji. Czy ktoś kiedyś pomyślał w ten sposób o Paris Hilton?
Publikuję wszystkie te cytaty o szczęściu i wspaniałe zdjęcia, ale w głębi duszy czuję się uwięziona (...) Podróżuję po całym świecie, a nic nie widziałam, oprócz hoteli, klubów i sklepów. Stworzyłam sobie ten świat fantazji jak z kreskówki, z milionem par butów, których nigdy nawet nie założyłam - podsumowuje swoje życie celebrytka będąca przecież hiperbolą amerykańskiego snu.
Co bardziej cyniczni krytycy mogą powiedzieć, że "This Is Paris" to kolejna PR-owa zagrywka, próba reanimacji kariery, która już dawno przygasła i próba wyjścia z cienia Kim Kardashian. Przyjaciółka Paris zresztą pojawia się w dokumencie w tzw. segmencie dziękczynnym, gdzie podkreśla bez zająknięcia, że to właśnie Hilton przedstawiła ją światu i nadała rozpęd karierze trwającej do dziś. Nie ma się co oszukiwać, film z pewnością ma uczłowieczyć wizerunek stojącej u progu 40-ki celebrytki, ale czy jest tylko bezwstydnym marketingowym trikiem? Chciałoby się wierzyć, że nie, ale po jego seansie wciąż nie dostajemy odpowiedzi na pytanie "kim naprawdę jest Paris Hilton?". I być może dlatego wciąż o niej mówimy.