Michael Zieliński, a właściwie Michał Zieliński. Rocznik 1998. Absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie. Ma na koncie występy w takich produkcjach, jak: "Matecznik" Grzegorza Mołdy, "Belfer" Łukasza Grzegorzka czy też "Zielona granica" Agnieszki Holland. Niespodziewanie postanowił spróbować swoich sił w modelingu. Udało mu się zaistnieć w tym o wymiarze światowym. Chodził w pokazach Yves Saint Laurent, Gucci i Hermes. W rozmowie z Plotkiem postanowił opowiedzieć o blaskach i cieniach tego zawodu. Czym jest najbardziej rozczarowany? Czy modeling wiąże się z bajońskimi sumami na koncie? I czy zdecydowałby się na zarabianie przez OnlyFans? Rozmowę z Michaelem Zielińskim przeprowadził Marcin Wolniak.
Nigdy nie zrezygnowałem z aktorstwa. Uprawiam je i wybieram projekty, które są jakieś fajniejsze, ale tego jest mało. Mam na swoim koncie Lupę i Holland. Modeling przydarzył mi się ni z gruszki, ni z pietruszki. Taki lekki teleport. Pierwotnie dla hajsu, potem z umiłowania dziwaczności, a teraz dla spełnienia zawodowego.
Najważniejsze jest zrozumienie tego, że ludzie są wszędzie tacy sami, z minimalnymi różnicami kulturowymi. Chodzi mi też o ten paradygmat wstydu, że ja tu z polskiej dziury, nagle trzeba mówić po angielsku i jest "jakby luksusowo". I nagle widzę, że to się niczym nie różni, wszędzie jest to samo – te same żądze, te same pragnienia, te same strachy. Co innego, gdy jedziesz na wakacje za granicę, a co innego gdy tam pracujesz. I to w dodatku w takich miejscach, które są na jakimś niby "topie świata". Jest to strasznie dziwna branża, która mnie oczywiście fascynuje, ale przemiał pieniądza, jaki tam jest i to, że tym tak naprawdę zarządzają jednostki, które dzielą między sobą wszystkie te marki, daje totalny, kapitalistyczny mindfuck. Z drugiej strony pracuje się dla pieniędzy, a tych w high fashion w przeciwieństwie do teatru nie brakuje. Chociaż ściemniają że mają kryzys.
Mam to szczęście, że przyszło mi pracować z większością, a tak naprawdę z wszystkimi, którzy mnie interesowali. Najwięcej zrobiłem z takimi markami, jak Yves Saint Laurent, Maison Margiela, Hermes, Gucci, Balenciaga, Rick Owens. Pracowałem praktycznie z większością, poza kilkoma. Nie zrobiłem nic dla Philippa Pleina i Versace, ale tu mógłbym butnie powiedzieć, że nie robię klimatu, który mnie prywatnie nie kręci, ale jest w tym jakieś miły zbieg okoliczności. Donatella mnie nie wzięła, choć na castingu byłem. Jeśli weźmie, to się sprzedam - wydam na farby, kompulsywnie maluję.
Fashion Week to taki festyn, na którym jesteś tym pieskiem, który przyjeżdża i wystawia się na wybiegu. Może tego pieska wezmą i będą zatrudniali dalej, a może wróci z niczym. Uważam, że to jest bardzo trudny biznes. Niepewny, szybki, przelotny. Wiele osób znika po pierwszym sezonie. To biznes bez skrupułów, który może być bolesny dla młodych ludzi. Robię to już kilka lat, więc siłą rzeczy stałem się mniej naiwny. W pewnym momencie to kwestia nie tylko szczęścia, urody, talentu, lecz także agentów i pomysłu na siebie.
Patrząc na to, ile musisz odprowadzić podatków, a dajmy na to Francja, raj mody, ma bardzo wysokie podatki, zdarza się, że za jeden pokaz nie jesteś w stanie opłacić tego, co inwestujesz. Zarobki mężczyzn w modzie są gorsze niż kobiet, to nieliczny przykład takiej ekonomii, więc faceci w tej branży czują to, co dziewczyny w każdej innej na co dzień. Zarabia się na kampaniach, czy tzw. exclusivie, ale zależy też, ile agencja wytarguje. Znam sytuacje takie, że agenci kręcą, traktują ludzi jak niewolników. No i to słynne "za prestiż" - zrób znaną markę za grosze, to cię wezmą. C***a prawda! Żyjemy w świecie rozpadu wszelakich konstruktów, które trzymają coś w ryzach. To jest jakiś absurd, rynek jest tak zepsuty, że tylko zachowanie elementarnego szacunku do samego siebie jest w stanie człowieka uratować. Wymaga to samozaparcia, pracy, czasem nawet arogancji, a przede wszystkim wielkiej wiary w cuda. Bardzo dużo zależy od tego, czy o to zawalczysz. Czasem trafia się jakaś super kasa, ale to są takie rzuty i to nie jest częste. I czytajcie umowy i kontrakty dokładnie! Negocjujcie, ryzykujcie, nie bójcie się!
PRZECZYTAJ WIĘCEJ: Magda Gessler w objęciach młodego aktora. Co za czułości. Waldemar będzie zazdrosny?
Moim głównym klientem był Yves Sain Laurent i Maison Margiela. Pamiętajmy jednak, że to co jest na papierze, a to co jest później na koncie, to są dwa sprzeczne światy. Trudno jest zresztą potem dowieść kto, ile, gdzie sobie odjął z tego. Musiałbym mieć chyba jakąś sekretarkę, która to kontroluje.
Chciałbym pójść w swoim pokazie, ponieważ szyję ciuchy i wierzę, że mój show będzie czystym szaleństwem. Tego mi tutaj brakuje na polskim podwórku. Odwagi, mądrej prowokacji, sztuki, innowacji. Większość to odgrzewane kotlety.
Może nie tyle ciemne strony, ale myślałem, że ludzie będą bardziej szaleni. Będą się tym bawili, że to będzie takie, jak te stare czasy o których czytałem z wypiekami na twarzy. Mówię teraz jak dziaders, bo nie mam prawa opowiadać o tym, czego sam nie przeżyłem. Słuchając jednak opowieści Arkadiusa, Johna Galliano, ludzi, którzy znali MQueena mam wrażenie, że oni robili modę z radości życia i dla zabawy. Było więcej wolności, szaleństwa twórczego, eksperymentu. Więcej seksu, życia, łamania tabu. Mam wrażenie, że moda stała się bardzo restrykcyjna i sztywna, nastawiona na sprzedaż. Ludzie są wbrew pozorom dużo bardziej zachowawczy, pruderyjni i wystraszeni. Stara generacja bawi się bardziej, żyje pełniej. Dziś często boimy się drugiego człowieka. Takie smutne myśli często mi towarzyszą. Widzę też, że ludzi wystrasza moja otwartość. Fakt, że Francja, Londyn, Berlin czy Mediolan są bardziej otwarte niż Polska nie niweluje tego, że i tam często brakuje luzu. Młodzi i starzy boją się, a to że stracą pracę, że ktoś ich p*********i, albo że tamto wypada, to nie wypada. Paranoja wzięła górę. Myślę, że wojna i Covid-19 też się do tego przyczyniają. Człowiek zdziczał.
Ja nie marzyłem nigdy o modelingu. Mnie to marzenie, które okazuje się posiada wielu ludzi, jakoś ominęło. Nie mam nigdy pojęcia, kto idzie ze mną w pokazie i kto tam jest wybitny. Ktoś się jara i robi sobie selfie, a ja się pytam: A kto to jest? Potem się okazuje, że Kate Moss. Anję Rubik rozpoznałem, bo mi się podobała, mam na nią crusha. Żadna światowa modelka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak ona. Nie dlatego, że jest Polką, ale tak po prostu. To Anja Rubik jest dla mnie ikoną, nie Kate Moss. Bardziej rozpoznam Roda Stewarta, z którym zrobiłem zdjęcie, Grace Jones czy Madonnę. Jestem staromodny.
Byłem u niej na castingu, mając nadzieję na flirt. Niestety trafiłem na zły dzień. Gdy szedłem, Donatella miała opuszczoną głowę w dół. Nagle zrobiła się sina, a potem podniosła się, cała fioletowa. Przestraszyłem się na serio. Bardzo lubię jej osobowość medialną, ale ten casting był dziwny, pozbawiony iskry. Sukces często nie zależy od ciebie, tylko od takich właśnie czynników. Kogoś zaboli głowa, a komuś zachce się siku. Czasami projektanci czy casting directors bywają ignorantami, co mnie strasznie irytuje. Ci młodzi ludzie z całego świata z**********ą przed nimi, przestraszeni, zagubieni, a oni mają stan: "co dziś na kolację?". Bardzo często nie masz na to wpływu, casting trwa trzy sekundy.
No ja ją zobaczyłem w fazie zsinienia. Głowę miała do dołu, a potem ją szybko podniosła. Więc dla mnie to nie był glow up, tylko siń up.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ: Byłem na świątecznym jarmarku u Gessler. Pierogi grozy, bigos staje w gardle [OPINIA]
Wiesz, że niestety nie? Naprawdę! Ja cierpię na taką nudę. Kiedy mnie zaproszenie spotka do Dubaju? Nic takiego się nie wydarzyło. Chciałbym wiedzieć, na ile by to wycenili. Lubię "Oczy szeroko zamknięte" Kubricka. Czasem myślę, że fajnie byłoby podglądnąć, jak się bawią "mocarze świata". A może nie? Niektórzy bogacze, bywają w sumie obrzydliwi. Póki co inwestuję w związki dusz.
Chciałbym być uczestnikiem! Nawet napisałem produkcji komentarz, żeby oni mnie wzięli na casting, przytuliłbym 200 tysięcy złotych i zrobił okładkę w "Glamour", bo Polska jakoś mało o mnie pamięta. 200 polubień miał ten komentarz, a propozycji jak nie było, tak nie ma. Może w takim razie zgłoszę się do Amerykanów. Było w tym programie kilka pięknych szlachetnych twarzy z osobowością. Obserwuję z niedowierzaniem, że ludzie, coraz młodsi, mają problem z ostrzykiwaniem się i pompowaniem się sztucznie. To nie są dla mnie kandydatki na czyste piękno. Może do Balenciagi, jak będą chcieli raz kogoś, kto ma botoks. Jestem fanem natural beauty! No makeup, recycling, wszystko co jest naturalnie u ziemi, u źródła prawdy. Mnie zmiotło na tych planach, ile dziewczyn jest po prostu porobionych. A przez to, że są porobione, to zaczynają pozować "na karpie", to znaczy jeszcze bardziej wydymają poliki. Mięśnie są martwe. I ta dziewczyna ma 20 lat! Dziewczyny, come on, nie róbcie tego! Faceci zresztą to samo. Niesamowite, ilu jest zbotoksowanych facetów. To jest skutek może tych lalek Barbie. "I love plastic, it's fantastic". Jesteśmy piękni i niepowtarzalni tacy, jacy jesteśmy! Bez przeróbek, naturalni.
To przekleństwo i wybawienie, bo mimo częstych braków na koncie jakoś tam nie zawitałem. Ja robię sztukę. Maluję obrazy, komponuję muzykę, wydaję piosenki, szyję szmaty, piszę scenariusze, robię tysiące rzeczy i nadal nie kupiłem pola w naturze. Jestem buntownikiem, nie z wyboru, a z musu reagowania na coś, co takim jak jest być nie powinno. Świat dziś wysyła nam komunikat: pójście na łatwiznę się opłaca, możesz się dorobić szybkich fortun. Dla mnie bogactwem jest piękne wnętrze, natura, spokój, klasa, styl, intelekt, niebanalność, piękno, oryginalność… Rozumiem że wszyscy walczymy o przetrwanie, każdy orze jak może, ale promowanie takich zachowań psuje. Jak komuś jest z tym ok, to niech sobie robi. Niewątpliwie liczne formy prostytucji i deprawacji stają się coraz bardziej popularne. Ja chcę promować talent, mądrość, prawdę, szlachetność, naturalność, miłość, światło, zabawę, radość. I jakoś mi się to udaje, mimo że czasem w lodówce mam tylko ziemniaki. Niemniej, staram się nie iść najłatwiejszą ścieżką. Obserwuję to. Czy mnie to dziwi? W sumie dziwi. Ale też ciekawi, bo w takie kamerki też trzeba włożyć trochę pracy. Oświetlić, wymyśleć, promować. Plus jest taki, że przez internet trudno się zarazić wenerą, chyba że mówimy o wenerze mózgu. Ja wolę drugiego człowieka na żywo, z całym ryzykiem fiaska. Ten temat bardzo mnie fascynuje i mógłbym zrobić o tym film. Piosenkę niedawno zresztą nagrałem, można posłuchać! Jest na moim kanale YouTube. W teledysku zagrała moja babcia.