Jeszcze kilka miesięcy temu Monika Richardson mówiła, że nie umie oszczędzać i mało rozsądnie zarządza swoimi wydatkami. Wygląda jednak na to, że przemyślała sprawę. W jednym z nowych wywiadów wyznała, że za jakiś czas pozbędzie się na dobre samochodu, który generuje niepotrzebne koszty. A jeszcze w listopadzie się martwiła, że nie ma 120 tysięcy, by wykupić go z leasingu. Do zmiany nastawianie zainspirował ją... wypadek.
Monika Richardson lubi jeździć na hulajnodze, rolkach czy rowerze, co czasem pokazuje w swoich mediach społecznościowych. Nie obca jest jej też komunikacja miejska i wygląda na to, że za jakiś czas będzie można spotkać ją w niej częściej. Po tym, jak w lutym wjechała w słup i samochód zabrała laweta, nie chce dłużej inwestować pieniędzy w pojazdy. "Okazało się, że drobna stłuczka, którą miałam ostatnio, wygenerowała naprawę, która trwa już trzeci miesiąc i będzie kosztować ponad 60 tys. zł. Oczywiście nie pokrywam tego z własnej kieszeni, bo jest ubezpieczenie" - zaczęła swoją opowieść z Newserią Lifestyle.
Ale sobie pomyślałam, że jeżeli ja mam samochód, którym wjechanie z prędkości zero w słupek generuje naprawę na ponad 60 tys. zł, to coś jest chyba nie tak w moim życiu. Poza tym raty ubezpieczeń też nie są niskie, szczególnie jak ktoś ma luksusowy samochód, a ja mam bardzo luksusowy samochód, zupełnie nie wiem po co
- dodała dziennikarka.
Po ostatniej stłuczce w samochodzie Richardson do wymiany był zderzak. Uszkodzona była też maska, reflektor, chłodnica oraz elementy zawieszenia. Niedługo nie będzie musiała przejmować się już takimi sytuacjami. - Pozbywam się samochodu. To jest bardzo poważna decyzja, podjęłam ją niedawno. Do czerwca nie mogę tego zrobić, bo mam leasing, jakieś tam zobowiązania, ale mam nadzieję, że w połowie roku będę już wolna od samochodu - wyznała. Wizja życia bez auta zupełnie jej nie przeraża. Tym bardziej że jej szkoła językowa jest niedaleko jej mieszkania na warszawskim Żoliborzu. - Świetnie działa metro warszawskie, są autobusy, tramwaje. W Warszawie de facto nie mam żadnej potrzeby poruszania się samochodem. Oczywiście wiadomo, że jest wygodnie, bo mam psa, on ma kocyk na tylnym siedzeniu, czy nawet kiedy pada deszczyk, to wskakuję do samochodu i jadę moje półtora kilometra do pracy, ale nie muszę tego robić, bo to są trzy przystanki tramwajem - podsumowała.