Tomasz Lis był gościem Żurnalisty, gdzie opowiadał o życiu prywatnym. Nie zabrakło trudnych i osobistych wyznań na temat stanu zdrowia po czterech udarach. W pewnym momencie rozmowa zeszła na temat kobiet i nieudanych małżeństw Tomasza Lisa z Hanną Lis (wcześniej Smoktunowicz) oraz z Kingą Rusin.
Tomasz Lis chciał napisać o kobietach swojego życia w książce, ale ostatecznie zrezygnował z tego rozdziału. Za to w rozmowie z Żurnalistą nie unikał tego tematu. Odpowiedział między innymi na zaczepkę Kingi Rusin (szerzej pisaliśmy o tym TUTAJ). Okazuje się, że ma bardzo dobre zdanie na temat swoich byłych żon. Przyznał, że zawsze wiązał się z silnymi i niezależnymi kobietami. Przestawił też własną definicję silnej kobiety.
Niezależna, kobieta, która ma swój świat, swoje pasje, swoje hobby, swoje poglądy i własne wyobrażenie, co jest dobre, a co nie. Która nie jest służką - nigdy nie chciałem mieć żony od obiadów i nakładania kapci, dla której treścią życia byłoby oczekiwanie, aż mąż wróci z pracy. W związku z tym moimi żonami były kobiety o bardzo silnych indywidualnościach. Uważam, że osoby wybitne - wyznał.
Dziennikarz został zapytany o to, czy bije się w pierś po pierwszym małżeństwie. Przypomnijmy, że 1994 poślubił Kingę Rusin, z którą doczekał się dwóch córek (Pola urodziła się w 1996 roku, a Iga w 2000). W 2006 roku małżonkowie się rozwiedli. Rok później dziennikarz poślubił Hannę Smoktunowicz. Ich małżeństwo przetrwało do 2022 roku.
Nie. Dlaczego miałbym się bić w pierś? Miałem raczej refleksję - tak, to porażka. Jak jest porażka, to zawsze są dwie strony. Jak mówi mądrość ludowa - zawsze są odpowiedzialne za upadek, za koniec małżeństwa dwie strony, czyli żona i teściowa - zakończył wypowiedź szowinistycznym żartem.
Dziennikarz został zapytany także o medialny ślub z Hanną Lis i o to, czyim pomysłem było to, żeby poinformować paparazzi i tabloidy o ceremonii. Od lat plotkowano bowiem, że Tomasz i Hanna Lis w 2007 roku chcieli zrobić wokół siebie nieco szumu i sami napisali SMS-a z informacją o ślubie w Rzymie do jednego z tabloidów.
Nie było takie pomysłu. Siedzieliśmy w Rzymie i poszedł przeciek z konsulatu, gdzie się ślub odbył. W tym Rzymie nie mieliśmy życia. Telefon dzwonił co pół minuty. Powiedziałem "Nie będziemy mieli życia do niedzieli - w niedzielę mieliśmy wracać - jest tylko jeden sposób, żeby sobie z tym poradzić. Odpisać na SMS-a z krótkim komunikatem Tak, to prawda". (...) To był komunikat na odczepnego, dla świętego spokoju. Potwierdzenie tego, co i tak już wiedzieli.
Na tym nie koniec. Dziennikarz powiedział więcej o nieudanych małżeństwach. Zapytany o to, czego nauczył się podczas związku z Kinga Rusin, a co mógł wykorzystać już podczas drugiego medialnego związku z Hanną Lis, nie owijał w bawełnę. Wyliczał bowiem błędy, które popełnił.
Za późno wracałem, za długo biegałem. W pewnym momencie - mam takie wrażenie - bieganie się stało może nie najważniejszą, ale zbyt ważną rzeczą w moim życiu. To były godziny każdego dnia. (...) Cały grafik dzienny był podporządkowany bieganiu. To nie umacnia więzów. (...). Nie chcę psychologizować, czy był to efekt kryzysu średniego czy nie. Jednak nie można powiedzieć, że sport rozbił mi małżeństwo. (...) Prawie nigdy nie wracałem przed 21:00 do domu. A jak dorzucimy do tego mecze ligi angielskiej, włoskiej, niemieckiej i żużlowej...
Nie zabrakło też rozważań na temat tego, czy związki były ważniejsze od pracy. Dziennikarz był tu stanowczy i nie upatrywał swoich małżeńskich problemów w tym, że dużo pracował. Twierdził, że pracował, by zapewnić rodzinie odpowiedni komfort życia.
Nie wydaje mi się, żeby to była wykluczająca alternatywa. Praca zawsze była superważna, ale można było to pogodzić. Jeśli były jakieś błędy czy problemy, to nie dlatego, że pracowałem. Uważam, że praca była rozwiązaniem problemów. Praca gwarantowała komfortowe życie, którego oczekiwały obie strony.