Tomasz Kot jest dziś jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. Zagrał Zbigniewa Religę w "Bogach", Ryszarda Riedela w "Skazanym na bluesa" czy Tadeusza Boya-Żeleńskiego w "Niebezpiecznych dżentelmenach". Publiczność doskonale pamięta jego kreację aktorską w nominowanej do Oscara "Zimnej wojnie". Ostatnio mogliśmy zobaczyć go w "Wielkiej wodzie", a niebawem zobaczymy w "Akademii Pana Kleksa". Kot wielokrotnie opowiadał, że marzył o karierze malarza artysty. Później jednak trafił do seminarium i omal nie został księdzem.
Tomasz Kot należy do grona aktorów, którzy raczej unikają ścianek i imprez branżowych. Wygląda też na to, że bardzo starannie wybiera swoich rozmówców. Ostatnio udzielił wywiadu Monice Olejnik, gdzie opowiedział m.in. o kulisach roli w "Skyfall", podkreślając, że to plotki, iż to Daniel Craig zablokował jego udział w produkcji o Bondzie. Teraz porozmawiał z Jackiem Tomczukiem z "Newsweeka". Nie zabrakło trudnych wyznań.
Aktor opowiedział wszak szerzej o swojej obecności w niższym seminarium duchownym przy zakonie franciszkanów. Uczęszczając do tego, zamieszkał w internacie.
W seminarium panował straszny rygor, rano pobudka, gimnastyka, potem msza i szkoła. Do domu mogłem pójść raz w tygodniu. Można było zostać wyrzuconym za absolutne drobiazgi. I wyrzucano masowo. Pamiętam, że po czterech miesiącach odchodziłem jako 16., ale drugi z własnej woli - powiedział Tomczukowi.
Na tym tematy związane z wiarą i Kościołem się nie zakończyły. Artysta przyznał wszak, że zmienił swój stosunek do religii, kiedy na świat w 2007 roku miała przyjść jego córka Blanka. To wówczas zaczął czytać prace filozoficzne - takie, jak "Bóg urojony" Richarda Dawkinsa.
Kiedy miałem zostać ojcem, rozmyślałem, że chcę być na tyle ogarnięty, żeby móc odpowiadać na trudne pytania, jakie niedługo usłyszę. Że może warto przeczytać Dawkinsa czy Hitchensa, żeby zrozumieć ateistów. Albo zobaczyć, co jest ciekawego w innych religiach - zdradził w wywiadzie dla "Newsweeka".
Co ciekawe, aktor podkreślił, że "katolicyzm go nie uwierał", chciał jednak poszerzyć swoje horyzonty. Z kolei zapytany o apostazję [wystąpienie z Kościoła rzymskokatolickiego - przyp. red.], przyznał, że nie odczuwa potrzeby, by jej dokonać.
Jeżeli ktoś potrzebuje dokonać apostazji, ja to rozumiem, ale sam nie mam takiej potrzeby. 25 lat temu w Krakowie większość moich koleżanek i kolegów ze studiów wierzyła papierowo, zresztą ja tak samo - czytamy.
Nie zabrakło jednak gorzkich słów na temat polskiego kleru.
Jeśli przyjąć, że cała Polska jedzie w pociągu, to wydaje się, że polski kler wysiadł z tego pociągu ze dwie dekady temu i nie zauważył, że on już dawno odjechał.
Przypomnijmy, że to nie pierwszy raz, kiedy Tomasz Kot wypowiadał się na temat religii. W 2014 roku w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przyznał:
W życiu doświadczyłem tylko dwóch cudów - to dwoje moich dzieci. Kiedy rodzi się dziecko, nikt mi nie przetłumaczy - a stoją za tym teologiczne wywody - że ten piękny niemowlak ma grzech pierworodny, czyli jest w jakimś sensie spieprzony i trzeba go ochrzcić, żeby ten grzech zmyć. Kurde, nie potrafię tego przyjąć. W związku z tym wysiadam z tego systemu.
To wówczas dodał też, że nie narzuca dzieciom wiary. Chce by same dokonały wyboru.