74 członków sekty zginęło w potwornym rytuale. Poświęcili nawet dzieci. Sądzili, że życie na Ziemi się kończy

Członkowie Zakonu Świątyni Słońca wierzyli, że zabicie się przeniesie ich do lepszej rzeczywistości i uchroni przed zbliżającą się zagładą. Za masowe śmierci do dziś nikt nie poniósł odpowiedzialności.

Pod koniec lat 70. słynny szwajcarski kompozytor i dyrygent Michel Tabachnik poznał Josepha Di Mambro, skazanego za oszustwa francuskiego producenta biżuterii. Mężczyzn połączyło zamiłowanie do filozofii i duchowości, a także zainteresowanie okultystycznymi praktykami, które Di Mambro, uważający się za medium, zgłębiał od wczesnej młodości. Kilka lat później kompozytor i jubiler spotkali na swojej drodze Luca Joureta, belgijskiego homeopatę oddanego filozofii New Age.

W 1984 roku Di Mambro i Jouret stanęli na czele sekty nazwanej Zakonem Świątyni Słońca, której założenia były połączeniem wyznawanych przez nich teorii. Twierdzili, że w połowie lat 90. na Ziemi dojdzie do globalnej katastrofy, która pochłonie ludzkość. Jedynym ratunkiem przed apokalipsą miało być oddanie życia w trakcie rytuału i przeniesienie się "do lepszego świata" znajdującego się na Syriuszu, najjaśniejszej i jednej z najbliższych gwiazd. Do tego aktu, nazwanego później przez biegłych zbiorowym samobójstwem, guru sekty pociągnęli za sobą 72 osoby.

Zobacz wideo "Obserwator". Zwiastun serialu

Niepokalane poczęcie kosmicznego dziecka

Zakon Świątyni Słońca czerpał inspirację m.in. z filozofii New Age, praktyk okultysty Aleistera Crowleya, a także islamu i chrześcijaństwa. Jego członkowie wierzyli m.in. w ponowne przyjście Chrystusa. Joseph Di Mambro twierdził, że jedna z członkiń sekty, z którą utrzymywał w rzeczywistości kontakty seksualne, podobnie jak Maryja urodziła córkę w wyniku niepokalanego poczęcia. Dziewczynkę o imieniu Emmanuelle nazywał "kosmicznym dzieckiem".

Pod koniec lat 80. Zakon Świątyni Słońca liczył ponad 400 członków, pochodzących przede wszystkim z Kanady, Francji i Szwajcarii. Za dołączenie do sekty trzeba było słono zapłacić, a żeby osiągnąć kolejne stadia wtajemniczenia, konieczne było składanie datków, ofiarowywanie guru drogiej biżuterii, kostiumów czy regaliów. Jouretowi zależało, aby w szeregi organizacji wkraczały przede wszystkim bogate i wpływowe osoby.

Choć 33 najważniejszych członków Zakonu stacjonowało w Zurychu, ceremonie odbywały się w wielu różnych miejscach. Byli członkowie kultu utrzymywali, że podczas spotkań mieli objawienia - widzieli Świętego Graala, dwunastu apostołów lub nawet Jezusa, słyszeli także "kosmiczną muzykę". Okazało się później, że te tajemnicze widzenia były jedynie hologramami i elektronicznymi sztuczkami.

Morderstwo niemowlęcia i dwie pierwsze masakry

Pod koniec września 1994 roku w mieszczącej się w Quebecu siedzibie Zakonu Świątyni Słońca doszło do tragedii. Jego członkowie na zlecenie Di Mambro zamordowali trzymiesięczne dziecko i jego rodziców. Przywódca kultu twierdził, że niemowlę jest antychrystem, który ma zapobiec przejściu do lepszego świata. Ten potworny czyn był najprawdopodobniej aktem zemsty Di Mambro na ojcu zabitego chłopca. Mężczyzna miał bowiem ujawnić pozostałym członkom Zakonu, że wizje, których rzekomo doświadczają w trakcie rytuałów, nie są prawdziwe.

Niedługo później dopełnił się zakładany przez guru organizacji plan. 30 września w jednym z domów w Morin-Heights w Quebecu znaleziono ciała pięciu członków Zakonu Świątyni Słońca. Ustalono, że troje z nich zostało zamordowanych przez dwie osoby, które następnie odebrały sobie życie. 5 października w dwóch szwajcarskich miejscowościach, Salvan i Chiery, odkryto kolejne ofiary kultu. Większość z nich była przykryta białymi, czarnymi lub złotymi płachtami, w zależności od stopnia wtajemniczenia w struktury sekty. Zmarłych było w sumie 48. Zarówno dom w Morin-Heights, jak i domki letniskowe w Salvain Chiery, gdzie znaleziono martwych członków Zakonu, tuż po masakrze zostały spalone. Pożar miało wywołać zainstalowane na miejscu urządzenie, kontrolowane za pomocą telefonu.

Wśród zabitych w Szwajcarii odkryto ciała m.in. przywódców sekty, Luca Joureta i Josepha Di Mambro, córki Di Mambro Emmanuelle i jej matki, a także syna założyciela Zakonu, Elie Di Mambro. Śmierć potomka Di Mambro jest wyjątkowo zagadkowa. Niedługo przed pierwszą masakrą Elie miał bowiem przeżyć kryzys wiary, gdy wśród członków rozprzestrzeniła się informacja o tym, że mistyczne widzenia są ukartowane przez jego ojca. Syn założyciela Zakonu Świątyni Słońca rzekomo wystąpił z jego szeregów, namawiając do tego samego kilka innych osób. Nie wiadomo więc, czy rzeczywiście dopuścił się opisywanej zdrady, czy też jego udział w "zbiorowym samobójstwie" odbył się bez jego zgody.

Śmierć kolejnych osób we Francji i Kanadzie

Śmierć założycieli Zakonu nie powstrzymała niestety przed kolejną tragedią, do której doszło rok później. 16 ciał, w tym trójki dzieci w wieku dwóch, czterech i sześciu lat, odkryto pod koniec grudnia 1995 roku na polanie znajdującej się w masywie górskim Vercors we Francji. Wszyscy zginęli w wyniku strzału z broni palnej. Wśród ofiar znalazła się m.in. francuska olimpijka, narciarka Edith Bonlieu.

Ostatnie pięć ofiar kultu, o których wiadomo, zginęło w marcu 1997 roku. Ci członkowie Zakonu Świątyni Słońca stracili życie w wyniku pożaru niewielkiego domu położnego w miejscowości Saint-Casimir w Quebecu. W szopie znajdującej się na terenie posiadłości przedstawiciele służb odnaleźli troje nastolatków będących dziećmi osób należących do sekty. Cała trójka była pod wpływem silnych środków odurzających. Jak się później okazało, udało im się przekonać rodziców, aby utrzymali ich przy życiu.

74 ofiary i ani jednego winnego

Pod koniec lat 90. policja aresztowała Michela Tabachnika, który pozostaje jedynym pozwanym w sprawie Zakonu Świątyni Słońca. Dyrygent został oskarżony przez francuski wymiar sprawiedliwości o namawianie do samobójstwa w pozostawionych przez siebie zapiskach oraz przynależność do organizacji przestępczej. Prawnik Tabachnika twierdził, że notatki kompozytora powiązane z Zakonem były wyłącznie "ezoteryczną pisaniną" i nie miały realnego wpływu na to, co się wydarzyło. Podobnie uznał francuski sąd, który w 2001 roku oczyścił kompozytora z zarzutów. Od wyroku odwołała się prokuratura, jednak w wyniku procesu, który odbył się pięć lat później, Tabachnik ponownie został uznany za niewinnego. Szwajcarska prokuratura nie wszczęła wobec niego żadnego postępowania. Michel Tabachnik wyszedł na wolność i do dziś współpracuje z największymi europejskimi orkiestrami.

Nie wszyscy wierzą w teorię o zbiorowym samobójstwie członków Zakonu Świątyni Słońca. Alain Vuarnet, brat i syn dwóch ofiar, który w 1995 roku rozpoczął własne śledztwo w tej sprawie, uważa, że policja niewystarczająco dokładnie sprawdziła wszystkie tropy. Jest również zdania, że biegli powinni zbadać sprawę pod kątem masowego zabójstwa, czego rzekomo cały czas odmawiają.

Za działania w sprawie Zakonu Świątyni Słońca krytykowany był później również śledczy zajmujący się sprawą śmierci w szwajcarskich miejscowościach. Z braku poszlak bardzo szybko przyjął bowiem tezę o samobójstwie i kazał zniszczyć miejsca, gdzie znaleziono ciała, aby "nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji".

Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz skorzystać z Kryzysowego Telefonu Zaufania pod numerem 116 123. Na stronie liniawsparcia.pl znajdziesz też listę organizacji prowadzących dyżury telefoniczne specjalistów z zakresu zdrowia psychicznego, pomocy dzieciom i młodzieży czy ofiarom przemocy.

Źródła: Wikipedia, "The New York Times", bbc.com, britannica.com.

Więcej o: