"Brut", bo taki tytuł nosi najnowszy album Moniki Brodki, powstawał w trakcie głębokiego lockdownu. Artystka czas przed pandemią koronawirusa spędziła w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, gdzie miała zajmować się głównie produkcją płyty. W zeszłym roku zdecydowała się jednak na powrót do ojczyzny.
Pracowałam w Londynie i kiedy zaczął się lockdown, byłam zmuszona do powrotu do Polski. Od tego momentu pracowałam bez obecności producenta i komunikowałam się z osobami współtworzącymi ten materiał tylko korespondencyjnie - powiedziała Brodka w rozmowie z Wirtualną Polską.
Płyta powstawała w studiu nagraniowym przygotowanym specjalnie dla artystki przez jej przyjaciół mieszkających na Warmii. Brodka przyznała, że na początku perspektywa pracy w mieszkaniu, poza profesjonalnym studiem, ją przerażała, jednak z czasem przekonała się do takiego trybu produkowania płyty.
Trochę bałam się rozproszenia i braku skupienia, ale koniec końców okazało się, że poszło mi całkiem nieźle. Dzięki temu doświadczeniu dowiedziałam się, że nie tylko potrafię pracować w domu, ale że wręcz może mi to sprawić przyjemność - dodała.
Okazało się jednak, że powrót do Polski nie tylko przyspieszył pracę nad płytą, ale dostarczył Brodce artystycznych inspiracji. Wokalistka przyznaje, że zarówno surowa muzyka, jak i klipy inspirowane są brutalizmem, komunistyczną architekturą i okresem lat dziewięćdziesiątych w Polsce.
Artystka zapowiada jednak, że jest w Polsce tylko na chwilę, a po promocji albumu zamierza wyjechać z ojczyzny.
Album zapowiada singiel "Game Change". Promujący go klip osadzony jest w brutalistycznych i mrocznych klimatach. Utwór zachwycił nie tylko krytyków, ale również słuchaczy, którzy czekają na nową płytę Brodki już od pięciu lat.