Niedzielna gala przyznania nagród Grammy odbyła się w Staples Center w Los Angeles. To hala, gdzie swoje największe triumfy święcił Kobe Bryant. Koszykarz zginął w niedzielę razem z córką w wypadku prywatnego helikoptera. Na uroczystości nie obyło się bez uhonorowania jego osoby przez prowadzącą, Alicię Keys, oraz występujących artystów.
Choć gala Grammy jest wydarzeniem muzycznym, to artyści nie mogli obojętnie przejść wobec tragedii, która spotkała wczoraj świat sportu. Mowa oczywiście o tragicznej śmierci Kobego Bryanta. 41-latek jest uważany za legendę koszykówki i przyjaźnił się z wieloma muzykami.
Impreza rozpoczęła się od występu Lizzo, która jeszcze zanim zaczęła śpiewać, powiedziała, że "dzisiejszy wieczór jest dla Kobego". Jednym z najbardziej przejmujących momentów gali był otwierający monolog Alicii Keys. Gwiazda nie kryła swojego wzruszenia.
Jesteśmy razem w największy wieczór dla muzyki, nagradzamy artystów, którzy robią to najlepiej, ale szczerze mówiąc, wszystkim nam jest szalenie smutno. To dlatego, że dziś Ameryka i cały świat stracił bohatera. Stoimy tutaj z dosłownie złamanymi sercami w miejscu, które zbudował Kobe Bryant - powiedziała.
Po przemowie do Keys dołączyli członkowie zespołu Boyz II Men. Razem zaśpiewali a capella ich przebój "It's So Hard to Say Goodbye to Yesterday."
Na zakończenie gali John Legend i DJ Khaled wyszli na scenę, aby dać występ, który pierwotnie zaplanowano jako hołd dla zamordowanego rok temu rapera Nipseya Hussle'a. Panowie wykonali utwór "Higher", który zagwarantował Nipseyowi kultową statuetkę z gramofonem. Z uwagi na tragiczną śmierć Kobego Bryanta było to też upamiętnienie jego osoby.
Oglądaliście galę Grammy 2020?
MŁ