Jak potwierdza Akademia Amerykańskiej Sztuki i Wiedzy Filmowej, w tym roku w czasie gali wręczenia Oscarów zostanie powtórzona ta sama formuła, co rok temu. Na gali nie będzie jednego prowadzącego - zastąpi go tzw. głos "z offu", zapraszający na scenę kolejne gwiazdy, które będą wyczytywały zwycięzców.
Oscary bez prowadzącego są wynikiem sytuacji, która miała miejsce w ubiegłym roku. Tę funkcję miał pełnić aktor i komik Kevin Hart, jednak po kilku dniach z niej zrezygnował. Powodem były zarzuty o homofobiczne wpisy w mediach społecznościowych.
Akademia Amerykańskiej Sztuki i Wiedzy Filmowej w związku z tą sytuacją postanowiła po raz pierwszy w historii poprowadzić galę wręczenia Oscarów bez prowadzącego. Zeszłoroczny eksperyment się udał i w tym roku będzie powtórka z rozrywki. Dla Akademii to czysty zysk. Gala w 2019 roku była krótsza, ponieważ wcześniej niektórym prowadzącym zdarzało się rozwlekać swoje występy do granic absurdu. Dodatkowo jest to również zysk finansowy - choć komicy nie inkasowali wcale niebotycznych sum, to nadal brak prowadzącego oznacza brak konieczności płacenia mu za występ. A co może być lepszego od oszczędności?
Akademia wie, co takiego. Brak ryzyka. Choć prowadzący ustalali scenariusz gali na wiele dni przed rozdaniem nagród, zawsze zdarzały się różnego rodzaju niewybredne żarty. Z jednej strony podbijają one oglądalność (jak np. Ricky Gervais w czasie tegorocznych Złotych Globów), ale mogą też prowadzić do nieprzewidzianych konsekwencji (jak żarty Setha McFarlane'a w 2013 roku). Akademia wybrała bramkę o nazwie "bezpieczeństwo" i rozproszyła ryzyko na bardzo krótkie wystąpienia gwiazd, zapowiadających zwycięzców oraz na nieuniknione wystąpienia nagrodzonych.
Oscarowe nominacje zostały już ogłoszone, a gala odbędzie się 10 lutego w Los Angeles.
Przypomnijmy, że w tym roku nominowany jest polski film "Boże Ciało" w reżyserii Jana Komasy. O statuetkę powalczy w kategorii "najlepszy film międzynarodowy".
BO
Oscarowi faworyci? Odpowiada Zwierz Popkulturalny: