Leszek Miller nie ukrywa, że trudno mu pogodzić się ze śmiercią jedynaka. O tym, co przeżywa, opowiedział w szczerym wywiadzie dla "Super Expressu".
Millerowie dowiedzieli się o śmierci syna, kiedy byli na wakacjach w Grecji. Były premier nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał przez telefon. O śmierci dziecka poinformował ich brat jego żony, do którego wcześniej zadzwoniła partnerka Leszka Millera Juniora.
Byłem z żoną i wnuczką w Grecji na wakacjach. Zadzwonił do nas brat mojej żony i powiedział, że dzwoniła partnerka Leszka ze straszną wiadomością. W tym momencie ziemia osunęła mi się spod nóg. Nie uwierzyłem - wyznał w "SE".
Od razu wykonał telefon do kobiety. Wrócili także do Polski, by jak najszybciej zobaczyć syna. Do tej pory ciągle ma go przed oczami i nie ukrywa, że wraz z nim "umarła jakaś część".
Wciąż mam syna przed oczami, jak Leszek przychodzi do nas do domu, mówi „cześć mamo, cześć tato, co słychać, co u was”? To niewyobrażalna tragedia w moim życiu. Wraz z nim umarła część mnie. (...) Chciałbym, żeby to był tylko senny koszmar… - mówił.
Przyznał też, że nie wiedział, że z mężczyzną dzieje się coś złego. Gdyby był tego świadomy, na pewno nie wyjechałby na wakacje. Do końca życia będzie dręczyć go pytanie, czy syn jedynak borykał się z depresją i co takiego się stało, że targnął się na swoje życie.
Zastanawia się także nad tym, do czego doszło pomiędzy Juniorem a jego partnerką. Przypomnijmy, że kobieta wyznała, że pokłócili się tej nocy i spali w różnych pokojach.
Jego partnerka była ostatnią osobą, która widziała Leszka żywego. I coś między nimi musiało się stać, co pchnęło syna do tej straszliwej decyzji. Ja sobie tego nawet nie wyobrażam, nie chcę wyobrażać. Muszę to wszystko sobie uporządkować, uspokoić się wewnętrznie - dodał.
Oboje złożyli już zeznania na policji i czekają na zakończenie śledztwa. Miller przyznał, że strata syna jest dla niego tym bardziej bolesna, że była niespodziewana.
AW