Formuła programu jest prosta jak konstrukcja tłuczka do mięsa. Magda Gessler przybywa do źle prowadzonego lokalu gastronomicznego i po krótkim rozpoznaniu, na czym polega problem, udziela właścicielom cudownych rad, które zmienią chylącą się ku upadkowi restaurację w perłę gastronomii. Oczywiście pod warunkiem, że właściciele zechcą się dostosować do rad Gessler. Nie zawsze tak się dzieje, niekiedy właściciele stają okoniem. Przykładem może być restauracja "Paradis" w Pucku (zob.: Magda Gessler wybija okno siekierą: Nie wiem, czy mi się chce robić tutaj rewolucję).
X-news
Niekiedy "Kuchenne rewolucje" są rewolucyjne nie tylko z nazwy. W Łodzi, z restauracji "Imperium", zostały niemal dosłownie gołe ściany. Wszystko trzeba było rozpocząć od początku. Właściciel robił co mógł, żeby być dzielnym, ale oczy zdradziły prawdziwe emocje (zob.: Magda Gessler: To najbrzydszy budynek, jaki kiedykolwiek widziałam. Nie wiem, czy tu zostanę).
x-news
Czasami wystarczy wejść do wnętrza restauracji, żeby poczuć mdłości. Depresyjno-wymiotne wnętrze restauracji "Mauritiana" w Nowym Targu było oczywistą odpowiedzią, dlaczego nawet najbardziej głodni i zdesperowani turyści unikają tego miejsca. Restauratorkę na widok tego miejsca dosłownie zemdliło z obrzydzenia (zob.: Magda Gessler w "Kuchennych rewolucjach" opuściła lokal: To wygląda jak wnętrzności powieszone na ścianie. Wnętrze jest wymiotne).
Chyba ani trochę nie przesadziła.
Złość to typowe i chyba pożądane uczucie w "Kuchennych rewolucjach". Szkoda tylko, że najczęściej oznacza to złość Magdy Gessler na nieudolność restauratorów.
W niektórych restauracjach ręce opadały. W chełmskiej restauracji "Relax" kompetencje personelu kucharskiego były wprost żenujące (zob.: W rewolucję tej restauracji nie wierzyła nawet sama Gessler: Poczucie smaku równa się zeru. Dramat). Zapytana o swoje umiejętności kulinarne, jedna z kucharek była rozbrajająco szczera.
X-news
Paulina, właścicielka restauracji "U Wikinga" w Słupsku, marzyła o tym, żeby wyjechać do Warszawy i zrobić karierę w telewizji. Zamiast tego, trafiła jej się restauracja. Nic więc dziwnego, że prowadziła ją jak za karę (zob.: Zaprosili do restauracji prezydenta Słupska: W takim "Kurniku" jeszcze nie byłem").
Każdy kto ogląda "Kuchenne rewolucje" wie dobrze, że płacz zdarza się w programie równie często, co rodzynki w dobrym serniku. Zwłaszcza wtedy, kiedy bezwzględna rzeczywistość ściera na pył wychuchane marzenia o własnym lokalu.