W stolicy ruszyły właśnie zdjęcia do reality show "Ekipa z Warszawy", opartym na amerykańskim formacie programu o życiu "guido" (slang - potoczna nazwa grupy Italo-Amerykanów i ich potomków, zamieszkujących USA). W Stanach śledzenie losów bohaterów bez wstydu przyznających się, że jedynym celem życiowym jest dobra zabawa, rozumiana przez nadużywanie alkoholu i przygodny seks, zbiło rekordy popularności. Jedną grupą z pewnością były osoby utożsamiające z podejściem bohaterów, a drugą osoby, dla których ich życie zakrawa egzotykę.
Plotek Exclusive
Można domniemywać, że z podobnych pobudek "Jersey Shore", a potem remake'i z innych krajów np. ("Ekipa z Newcastle" - Anglia, "Ekipa z Cardiff" - Walia, czy nieemitowane w Polsce "Gandia Shore" - Hiszpania) zdobyły przychylność polskich widzów. Życie osób z programów zafascynowało nas na tyle, że jak podaje portal Media2.pl zasilenie tego typu tytułami ramówki MTV poprawiło oglądalność stacji o 36% i uczyniło ją liderem Prime Time (19:00-22:00) i tzw. Late Prime (22:00-00:00).
W świetle tych danych słusznym posunięciem wydaje się stworzenie polskiej edycji show. Choć jeszcze nie było emisji pierwszego odcinka, osoby z produkcji nieoficjalnie mówią, że już muszą zmagać się z falą negatywnych komentarzy. Jednak, jeżeli sprawdzą się prognozy, przed telewizorami zasiądą zarówno ci, którym imponuje zawężenie swoich pasji do picia alkoholu i "szpachlowania gąsek", jak i ci, którzy takie ideały piętnują. Część widzów stanowić też będą osoby, których obserwowanie takiego trybu życia dowartościuje. Jeszcze inni na poczynania mieszkańców domu w Falenicy patrzyć będą z podobnym poziomem zainteresowania jak na programy emitowane na Discovery Channel. I "Warsaw Shore" będzie dla nich czymś na kształt społecznego studium.
Plotek Exclusive
Wszystkie trzy grupy, gdy na ekranie pojawią się końcowe napisy, prędzej czy później wymienią się ze znajomymi swoimi refleksjami. Część z nich zapomni, a inni staną się stałymi widzami i reality show, i internetowych igrzysk nienawiści. Kiedyś ludzką potrzebę obcowania z brutalnością zaspokajały walki gladiatorów, dziś dla niektórych tę funkcję będzie pełniło niepohamowane hejterstwo, które przecież lubimy. Może dlatego, że stwarza złudne wrażenie, że jesteśmy ponad, a ktoś gdzieś jest pod nami. Czujemy się lepsi, więc myślimy, że jesteśmy lepsi. A tymczasem sami połykamy haczyk podawany nam przez medialne koncerny. Stacja jest świadoma, że program może spotkać się z krytyką.
Plotek Exclusive
"Warsaw Shore" to ukoronowanie, a może dopiero początek, polskich igrzysk nienawiści. Szlaki przetarli jednak już inni producenci, którzy wyczuli nasze narodowe umiłowanie "hejtowania". Idealnym przykładem jest "Miłość na bogato", emitowana na antenie Vivy.
Na pierwszy rzut oka wydawać się mogło, że pomysłodawcom chodzi o sportretowanie życia warszawskiej śmietanki towarzyskiej. Perypetie właściciela popularnego klubu, modelki z niezłym resume, czy innych pięknych i bogatych warszawiaków MUSZĄ przecież przed telewizory przyciągnąć tłumy. Serial kręcony jest w luksusowych wnętrzach, aktorzy noszą ubrania z górnej półki. Aby było błyszcząco, drogo i ekskluzywnie.
To jednak nie wszystko. Wytoczono ciężką artylerię na walkę z opornym widzem. Takim, który serial włączyłby wtedy, gdyby pojawiła się tam Krystyna Janda. Jak takiego przyciągnąć? Do produkcji zaangażowano celebrytów przez duże "C", którzy dla niego, po uprzednim wygooglaniu nazwisk, są personifikacją najbardziej tandetnego oblicza show-biznesu. Do tego jeszcze poziom realizacji zbliżony do licealnego filmu na WOK. I forma - projekt realizowany jest na zasadzie para-docu, czyli aktorzy-amatorzy dostają jedynie zarys scen, a dialogi wymyślają sami w trakcie sceny. Stąd mnóstwo niezręczności językowych, powtórzeń i błędów. Na koniec wisienka na torcie, czyli fabuła, a raczej jej brak.
Facebook.com
Co jednak dostrzegli widzowie? "Stacja chce przyciągnąć przed odbiorniki jak najwięcej ograniczonych ludzi, którym imponują pieniądze, wystawny tryb życia, szampan na śniadanie i zakupy na kolację. Co za idioci tam grają, nie umieją mówić po polsku, a poza tym, kim są te niby-sławy? Modelka erotyczna, uczestniczka telewizyjnego show? Kwintesencja kiczu, obejrzę, żeby się pośmiać" . Tak mogłaby wyglądać wystandaryzowana wypowiedź znacznej większości widzów "Miłości na bogato". Jednak wszyscy ci, którzy czytają artykuły o memach z serialu, cytaty z najgłupszymi cytatami, czy wystarczy, że na co dzień mówią i kpią ze znajomymi z produkcji, nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę wpadli w pułapkę. Bo to oni, inteligencja, osoby, które gardzą ideałami reprezentowanymi przez bohaterów, są prawdziwym targetem producentów.
Produkcja nie kryje się z motywami, jakimi się kierowała.
mat. prasowe
Chociaż produkcja otwarcie przyznała, że największym atutem są właśnie kontrowersje wokół tematu, a więc zarazem wszystkie jego słabe strony, widzów, choćby nawet byli to jedynie "hejterzy", nie brakuje.
Medialni błaźni nie są produktem ostatnich lat, jednak za pewne novum można uznać tych, którzy jedynie na tym opierają swój wizerunek. Kiedyś oczywiście też nie brakowało prowokatorów czy ludzi pragnących stać się dyżurnymi Stańczykami czwartej władzy. Dziś jednak mamy celebrytów, którzy celowo uchodzą za głupich, zarabiając na tym, że są przedmiotem kpin.
I nie mówimy tu o Kubie Wojewódzkim, który szczyci się tym, że wzbudza kontrowersje i jest nienawidzony przez środowiska konserwatywne. Jednak z drugiej strony ma on pokaźną armię wyznawców, czczących jego szyderczy styl. Mówimy tu o osobach funkcjonujących w publicznej świadomości jedynie jako obiekt do kpin. Otwarcie przyznał się do tego syn Jarosława Kukulskiego, Piotr Kukulski.
Kapif
Piotr Kukulski wszedł z hukiem do show-biznesu na początku zeszłego roku. Jego stylizacje na gangsterów z amerykańskich teledysków od razu wzbudziły uśmiech politowania i rozgrzały do czerwoności klawiatury internautów. "Porażka", "dno", "produkt", "żenada" to najdelikatniejsze określenia piosenkarza, jakie wypisaliśmy z naszego forum. Przy okazji promocji debiutanckiej płyty pokazał kłujące w oczy nuworyszostwem mieszkanie, w pierwszym teledysku, śpiewając o urokach stolicy, jeździł ferrari na krakowskich rejestracjach oraz udzielał obszernych wywiadów tabloidom o swoim konflikcie ze znaną siostrą, Natalią. Medialny szał, jaki wzbudził, przerósł chyba także jego oczekiwania.
W efekcie promocyjna machina przyćmiła to, co miała promować. Chyba jednak Kukulski dopiął swego, bo zaczęło być o nim głośno, choć co prawda nie za sprawą jego muzyki, lecz fali nienawiści, którą wzbudził. Od komentarzy o "pasożytniczym i bezproduktywnym gnojstwie" huczała cała Polska. Czujny celebryta dolewał oliwy do ognia. Zmienił nawet pseudonim z PK na Pikej, jak prześmiewczo był nazywany. I choć ciężko w sieci znaleźć pozytywną opinię o Kukulskim, to przekuł to w swój punkt rozpoznawczy.
screen YouTube
Pikej chciał sprzedać Polakom amerykański styl obwieszonych złotem raperów, a gdy to zakończyło się fiaskiem, zgodnie z oczekiwaniami rynku, zainwestował w hejterów.
Gdyby jednak w pełni świadomie kreował wizerunek, jakiego oczekują hejterzy, to czemu oficjalnie się do niego przyznał?
Jeżeli przypadek Pikeja pozwala jeszcze mieć nadzieję, że jego działanie podyktowane jest przemyślaną rynkową kalkulacją, to z pewnością nie można o to podejrzewać celebrytów, którzy nieświadomie wylansowali się na krytyce. Przykładem może być tu Iwona Węgrowska.
Kiedy zaburzają sieię proporcje i dana osoba zaczyna być znana tylko z tego, że wzbudza politowanie i uszczypliwości, a nie z tego kim jest, można albo promować ją jako obiekt żartów, albo nie mówić o niej wcale. Druga opcja byłaby ze strony mediów dobry dobrym uczynkiem, bowiem ich publiczne wypowiedzi pozwalają sądzić, że Węgrowska i jej podobni są święcie przekonani do poprawności swojego wizerunku, a docinki interpretuje jako zawiść.
Kapif
Węgrowska na miano "królowej obciachu" zapracowała ciężko. Na imprezy chodziła w strojach niebezpiecznie zbieżnych z sukienkami widywanych u kobiet, które z rozwiązłości uczyniły sposób zarobkowania. Prawie na 100% można być jednak pewnym, że przed wyjściem Węgrowska z lubością spoglądała w lustro. Wszystko co robiła, zdjęcia z jej ślubu w Las Vegas, zmasakrowanie twarzy wypełniaczami, infantylne wypowiedzi, zdaje się, że robiła z naiwną wiarą w tego wartość. To przekonanie u niej jest na tyle silne, że skłania do postawienia znaku równości pomiędzy kiepską muzyką, wyśmiewanymi elementami wizerunku (strój, fryzura, makijaż itp.) a osobą. Nie można zrobić chyba jednak nic bardziej krzywdzącego.
W efekcie łatwo przekroczyć granicę między krytyką (choć przecież każdy ma prawo do własnego gustu) a znęcaniem się. Zapomniał o tym Kuba Wojewódzki, który dokonał wręcz intelektualnego linczu na piosenkarce, gdy zaprosił ją do swojego programu.
x-news
Wizyta Węgrowskiej u Wojewódzkiego wywołała poczucie niesmaku. Kuba zrównał gościa z poziomem holenderskiej depresji, wykorzystując swoją przewagę na każdym polu. Celebrytka ciężko odchorowała na Facebooku swój wywiad w TVN, ale nie skażona żadnym uczuciem porażki, wróciła do swojego pierwotnego pomysłu na medialną egzystencję.
Z hejterami i dzięki hejterom żyje każda osoba, która wchodzi do show-biznesu. Jednak na kanapie w zagranicznej telewizji śniadaniowej nie słychać od gości społecznych diagnoz typu: "U nas w kraju nie lubimy, gdy ktoś znany odnosi sukces" czy utartych sloganów "typowa polska zawiść". Należy jednak pamiętać, że hejterzy prężnie napędzają przemysł rozrywkowy generując niezliczone ilości odsłon, komentarzy, udostępnień itd. Gdy sobie to uświadomimy, napis na koszulce Dody "Haters make me famous" staje się doskonałym opisem funkcjonowania krajowego show-biznesu. Kto planuje długofalowo związać z nim swoją karierę, musi wziąć poprawkę na krytyczne skrzydło swoich odbiorców.
Doskonałym przykładem jest Doda, która jawi się już jako prawdziwa instytucja rozrywkowa. Karmi hejterów specjalnie przygotowanymi dla nich prowokacjami, z drugiej strony zadbała o równie silną opozycję dla nienawistników. Grono zapatrzonych w nią fanów stanowi odpowiednio wyważoną przeciwwagę dla niepohamowanej fali krytyki. W efekcie jedni drugich utrzymują w ryzach.
Każda inna medialna gwiazda, której udaje się utrzymać w Polsce poziom zainteresowania swoją osobą na zadowalającym poziomie, zadbała o stworzenie sobie stajni obrońców i oponentów. Wystarczy spojrzeć np. na Magdę Gessler, wspomnianą Dodę, czy Edytę Górniak. Przetrwały w Polsce dzięki uświadomieniu sobie potrzeby zaspokajania potrzeb obu skrzydeł swojej publiczności, do której zaliczamy zarówno tych pro, jak i anty.
Kapif
Kontrolowana obecność hejterów zapewnia stabilne istnienie w show-biznesie. Jeżeli kogoś lubią wszyscy, zostanie odstawiony na półkę z narodowymi świętościami, która jest tak wysoko, że nie sięgają jej śmierdzące opary z bagienka nienawiści, ale też rzadko się na nią ktokolwiek zagląda. Od patrzenia długo w górę, boli szyja.
Hejterzy są potrzebni w polskim show-biznesie, bo nikt inny lepiej nie dyscyplinuje jego głównych bohaterów. Tylko oni są na tyle obiektywnym i niezależnym źródłem informacji o obciachu, żenadzie i tandecie. Co prawda, pojawiają się gwiazdorzy, aspirujący do stworzenia jednoosobowych lóż szyderców np. Karolina Korwin Piotrowska czy Agnieszka Szulim, prowadzące blogi i programy o funkcjonowaniu przemysłu rozrywkowego. Same jednak są na tyle mocno w nim osadzone, że nie jawią się jako wiarygodni i bezstronni komentatorzy medialnej rzeczywistości. Tę rolę mogą pełnić tylko hejterzy, którzy Michałowi Figurskiemu wytkną, że tęskni za sushi, a Natalii Lesz, że chce przytulać Magika.
Kapif