Dlaczego w "Warsaw Shore" nie ma warszawiaków i za co uczestnicy mogli wylecieć z programu [WYWIAD]

Nasza rozmowa z Jerzym Dzięgielewskim.

W niedzielę MTV Polska pokaże ostatni odcinek kontrowersyjnego "Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy" . Program zdobył mnóstwo fanów i jeszcze więcej zagorzałych przeciwników. Co wywołało takie poruszenie? Rozmawiamy z producentem, Jerzym Dzięgielewskim. To za jego sprawą do Polski wkroczył szeroko komentowany program.

Zuzanna Iwińska: Pan jest szalony. Wyprodukować taki program, w Polsce. W kraju, gdzie ludzie straszą się: "Uważaj na gendera"

Jerzy Dzięgielewski: Z naszych badań wynika, że młodzi Polacy są o wiele mniej konserwatywni niż nawet ci starsi od nich o 5-10 lat. Jest kolosalna światopoglądowa i obyczajowa różnica. Jeszcze trzy lata temu nie odważylibyśmy się zrobić "Warsaw Shore", Polacy nie byli na to gotowi. Jednak te trzy lata wystarczyły, aby wyrosły całe zastępy potencjalnych widzów.

Jak robi się "Ekipę", która ma zatrząść Polską?

Zaczęliśmy od tego, że zrobiliśmy bardzo fajny spot promocyjny, który bazował na fragmentach zagranicznych edycji, głównie "Ekipy z Newcastle". To wyznaczyło, na jakim poziomie znajduje się poprzeczka - dość wysoko. Przekaz był prosty, jeżeli znasz "Jersey Shore", "Geordie Shore" i uważasz, że nadajesz się do takiego programu, zgłoś się do nas.

To było jak narysowanie komuś bardzo dobrego wykresu. Żyjemy w dobie kultury obrazkowej, w zasadzie wszystko załatwiamy za pomocą obrazków na Instagramie.

Przekaz dotarł?

Tak. Dostaliśmy 1200 zgłoszeń, dla porównania w Hiszpanii nadesłano ok. 600, a w Anglii około 2000 zgłoszeń za pierwszym razem.  Część była wysyłana w afekcie, spontanicznie. Ludzie tłumaczyli nam potem, że to był piątek, wieczór, mieli w sobie już cztery piwa.

Czym kierowaliście się przy wyborze uczestników show?

Był cały wachlarz kryteriów, praktycznie liczyło się wszystko. Braliśmy pod uwagę osobowość, przebojowość, ale też wygląd, np. faceci są z reguły bardzo dobrze zbudowani, widać, że mają za sobą lata chodzenia na siłownię. Na tym bazuje format. Jak się okazało, mamy tutaj do czynienia z pewnym uniwersalnym typem ludzi.

Uniwersalny typ? Co to znaczy?

Wszyscy ludzie, którzy trafiają do formatu "Shore" są z tej samej parafii. Bez względu na to, gdzie by mieszkali, oni wszyscy mogą się spokojnie ze sobą dogadać. Mają mniej więcej tak samo sprecyzowane priorytety, bardzo podobny poziom estetyki, ale też przebojowości, bezpruderyjności - swoistej wolności - której ja im osobiście zazdroszczę. Są też przy tym bardzo ekstrawertyczni.

Długo przygotowywaliście się do rozpoczęcia castingów?

Dzięki pomocy kolegów ze Stanów, Anglii, Hiszpanii, rozebraliśmy ten format na czynniki pierwsze. Jak w najbardziej rasowej commedia dell'arte szukaliśmy typów, wręcz archetypów, wierząc, że jeżeli wrzucimy te wszystkie osobowości do jednego worka, to tam musi się coś wydarzyć.

A jeśli się nie wydarzy? Mieliście plan B?

Braliśmy pod uwagę czarny scenariusz, że nic się między nimi nie wydarzy. Wejdą do domu i zaczną grać w karty albo Monopoly. Przed rozpoczęciem zdjęć miałem nawet taki koszmar. Siedzieliśmy razem z moim szefem, i powiedziałem: "Jurek, co będzie, jak nic się nie wydarzy?" A on na to: "To będziemy mieć problem". Coś nam jednak podpowiadało, że się uda. Zagwarantowały nam to długie przygotowania.

Pan ich polubił?

Zaskoczyło mnie, jak bardzo. To napawa optymizmem. Być może pierwsza fala nienawiści przerodzi się z czasem w sympatię, a później w swego rodzaju oddanie. Miałem łzy w oczach, kiedy nasi bohaterowie opuszczali dom ostatniego dnia zdjęć. To były emocjonalne chwile. Cała ekipa to przeżywała. To dowód, że, mimo swoich zachowań, które mogą uchodzić za kontrowersyjne, te osoby trafiają do nas, a przynajmniej do mnie, na poziomie ludzkim. Okazało się, że w gruncie rzeczy są po prostu fajni.

Czy zabawa miała mieć jakieś granice? Można było zostać usuniętym z programu?

Każdy uczestnik podpisał i tym samym zobowiązał się do przestrzegania tzw. "zasad domu". Zabraniały bezwzględnie niektórych rzeczy, np. prowadzenia samochodu po pijanemu, czy posiadania nielegalnych substancji, w tym narkotyków. Do usunięcia z programu klasyfikowały też wszelkie zachowania noszące znamiona nietolerancji, nienawiści na tle rasowym czy obyczajowym.

Jako MTV chcemy popularyzować współczesne i uniwersalne wartości, stąd taki zapis. Optymistyczne jest jednak, że oni sami się stopowali. Mówili: "O, jak dobrze, że dziś jedziemy na piknik, banji, gokarty, będzie można robić też coś innego niż imprezowanie".

Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy. Uczestniczy show bawią się w jednym z klubów. Od lewej: Eliza, Ania 'Mała', Wojtek, Ania, Trybson, Paweł, Mariusz, Ewelina. 6 listopada 2013.Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy. Uczestniczy show bawią się w jednym z klubów. Od lewej: Eliza, Ania "Mała", Wojtek, Ania, Trybson, Paweł, Mariusz, Ewelina. 6 listopada 2013. Kapif Ekipa z Warszawy

Jest Pan dyżurnym gorszycielem kraju?

W polskiej telewizji mamy na co dzień dużo więcej rzeczy, które są o wiele bardziej gorszące. Postawiliśmy sobie za cel, że nie będziemy pokazywać świata, w którym ktoś cierpi. To są typowi przedstawiciele młodego pokolenia. Nastrój zmienia się im jak w kalejdoskopie, ale posiadają też wewnętrzny hamulec.

Nie czuję się odpowiedzialny za gorszenie kogokolwiek, ponieważ to jest prawdziwy obraz tzw. "milenialsów". Młodzi, bez względu na czasy, bawili się, i śmiem twierdzić, że ci dzisiaj są o wiele mniej szkodliwi niż ci, którzy szli na front jeszcze 50 lat temu.

A nie obawia się Pan, że wylansuje antybohaterów młodego pokolenia? Nie bał się Pan, że wartości "Warsaw Shore" zostaną bezkrytycznie zaadaptowane przez młodych ludzi?

Nigdy nie myślałem o tym show w kontekście promowania jakiś wartości. To byłoby przerażające, gdyby program był czymś w rodzaju drogowskazu dla młodego człowieka. Mam nadzieję, że tak nie jest. On pokazuje, że dobra zabawa, w pewnych granicach, nie jest czymś złym. Większość ludzi, którzy znają format, wiedzą, że to jest sztucznie stworzona rzeczywistość, która wykorzystuje naturalne preferencje czy predyspozycje danej grupy osób. MTV zawsze robiło takie programy.

Pewien mądry internauta napisał w komentarzu: "Jeżeli twoje 15-letnie dziecko to ogląda i nie wie, że to jest fikcja, show telewizyjne, zastanów się, jak je wychowałeś". Jest jakieś małe ryzyko, że ktoś to obejrzy i stwierdzi: "Ale fajnie, też tak chcę żyć". Ale to można bardzo szybko zweryfikować, bo nie da się tak żyć. Moim zdaniem, jeśli mamy do czynienia z weekendem, tak wygląda życie większości młodych ludzi w Polsce.

Czy swoim córkom pozwoliłby Pan pójść do tego programu?

Nie wiem, czy będą takimi osobami, które by chciały w nim uczestniczyć. Podejrzewam, że raczej nie byłyby dobrymi kandydatkami. W programie biorą udział tylko osoby dorosłe i tylko te mogą go oglądać. Mam nadzieję, że uda mi się tak je wychować, żeby nie musiały się mnie pytać o zbyt wiele rzeczy, gdy będą dorosłe. Póki co, moje córki wiedzą jedynie, że coś takiego jest, ale wiedzą, że to nie jest dla nich.

Warsaw ShoreWarsaw Shore mat. prasowe Ekipa z Warszawy

Spodziewaliście się takiego sukcesu?

Liczyliśmy na to, że to się będzie oglądać, jednak wyniki przerosły nasz wszelkie oczekiwania. Oglądalność jest bardzo dobra, a popularność programu rośnie. Jak dla naszej stacji są to bardzo wysokie wyniki. To jest miła niespodzianka, bo takich nie mieliśmy nigdy. Mam nadzieję, że to zaowocuje kolejnym sezonem i szeroką dystrybucją na cały świat.

Pana program jest emitowany na całym świecie? Nie przestraszył się Pan?

Powiedziałem swojemu przyjacielowi: "Wiesz co, jestem trochę przerażony, to jest dość ekstremalne. Co będzie, jeśli wszyscy na świecie pomyślą, że tacy są Polacy". On, bardzo mądry człowiek powiedział mi wtedy: "Jurek, ale to jest upgrade. Wyobraź sobie, że obraz, który większość świata ma na temat Polski, to jest - mówiąc brzydko - baba na drewnianym wozie. Tu idzie w świat obraz ludzi młodych, którzy właściwie nie różnią się niczym od swoich rówieśników z Newcastle czy Jersey.

Program osiągnął sukces, czy jest jednak coś, co by Pan zmienił, patrząc z perspektywy czasu?

Może nazwę. Obecna, okazała się być myląca i niepotrzebnie wzbudziła negatywne emocje. Duża część warszawiaków zareagowała wręcz agresywnie, bo w programie nie ma warszawiaków. To dość śmieszne, że mówi się to w mieście, gdzie 70% stanowi ludność napływowa.

Nie zakładaliśmy, że weźmiemy osoby spoza Warszawy. Chcieliśmy znaleźć imprezowiczów. Wspólnym mianownikiem był podobny system wartości oraz podobna estetyka. Idąc kluczem etnicznym, to byłoby strasznie ciężkie do przeprowadzenia. Musielibyśmy chyba zrobić to na Śląsku albo na Kaszubach, aby próbować dobić do realiów takich jak za granicą.

Jerzy Dzięgielewski w telewizji pracuje od 16 lat. Gdy ukończył anglistykę na UW, przez siedem lat pracował dla centrali HBO w Budapeszcie, nadzorując zakupy programowe, badania oraz strategie poszczególnych kanałów. Po powrocie do Polski był producentem z ramienia HBO. Obecnie zarządza polityką programową VH1 oraz MTV.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.