Oglądaliście Justynę Żyłę, która "pierze brudy do czysta"? Ja obejrzałam. Ten program to pomyłka. I to niebezpieczna

Program Justyny Żyły w telewizji "Active Family" wystartował w grudniu, ale jakoś o nim cicho. I dobrze. Im ciszej o tym "formacie", tym lepiej dla wszystkich. A dla Żyły szczególnie.

Jeśli nie wiecie, kim jest nowa celebrytka Justyna Żyła, spieszę z wyjaśnieniem. To była już żona skoczka, Piotra Żyły. Sławę zawdzięcza publicznemu praniu brudów na temat swojego rozstania. Opowieści o tym, jak zły jest Piotr zaowocowały sesją w "Playboyu", zaproszeniem do udziału w "Tańcu z Gwiazdami" i własnym programem - "Pierzemy brudy do czysta". Na tańce Justyny musimy jeszcze chwilę poczekać, ale program, w którym godzi zwaśnionych członków rodziny, można już oglądać.

O co w tym chodzi?

Koncepcja jest prosta. Żyła ma mediować między osobami, które nie są w stanie się dogadać. Darujmy sobie ironiczne uwagi, że szewc bez butów chodzi, bo przecież każdy zasługuje na szansę. Może Justyna ma wielki talent i kilkoma zdaniami potrafi przekonać pokłóconych ludzi do zakopania wojennego topora? Po obejrzeniu jej programu wiem już, że nie ma.

Program zaczyna się mocnym wejściem w rockowym klimacie. Przygaszone światła, muzyka i oto wchodzi ona, cała na czarno. Staje i zdecydowanym spojrzeniem okazuje gotowość. Tak wygląda czołówka. Potem wszystko się sypie.

Widziałam dwa odcinki programu. W pierwszym teściowa wyzywała swoją synową od "lafirynd", a ta błagała ją, by dołączyła do terapii, na którą chodzi ze swoim mężem, a jej synem. W drugim małżonka próbowała przekonać męża, by po 25 latach od ślubu przestał kontrolować każdy jej krok. Kobieta przedstawiła swojego wybranka jako tyrana. Na dodatek, kiedy mężczyzna pojawił się na spotkaniu, okazało się, że nie wiedział, w jakim programie bierze udział. Myślał, że chodzi o reportaż o małżeństwach z długim stażem. A tu niespodzianka, naprzeciwko siedzi całkowicie nieporadna w tej sytuacji Justyna. Próbuje nawiązać kontakt z bohaterami, ale widać, że zupełnie nie wie, co robi.

 

Wszystko nie tak

Streszczę akcję programu, bo warto, byście wiedzieli, że ludzie, którzy tam przychodzą, powinni udać się na terapię do dobrego specjalisty. Mąż uważa, że jest wodzem, bo jest mężczyzną i kobieta bez niego po prostu sobie nie poradzi.

Moja żona jest ładna, umiejąca się ubrać, można powiedzieć, że mądra - tak opisuje zalety ukochanej.

Potem dowiadujemy się, że nie pozwala jej spotykać się samej z koleżankami, a jego nadzór sięga tak daleko, że mówi jej, w co ma się ubierać i nie pokazuje nawet jak obsługiwać zmywarkę czy pralkę, bo jeszcze zepsuje. Sprawuje nad nią całkowitą kontrolę, jego biedna żona chce więc, by przed kamerami obiecał, że ten krótki sznur choć trochę poluzuje.

W czasie programu padają szowinistyczne teksty, bo mężczyzna nie kryje się z tym, że kobiety uważa za umysłowo niedorównujące mężczyznom. Jak reaguje na to Justyna Żyła? Nerwowo chichocze. 

 

Terapeuta potrzebny od zaraz

Problemy tych ludzi ewidentnie Żyłę przerastają. Przez cały program, który trwa około 35 minut, mówi parę zdań i to takich, które nie wnoszą zbyt wiele (dowiadujemy się np. że podobnie jak umęczona żona i ona jest spod znaku raka). Przez większość czasu przestraszonymi oczami po prostu patrzy. Albo się uśmiecha. Trudno się jej dziwić, bo mediacje to trudna sztuka i o ile nie rodzisz się z talentem, uczysz się ich na studiach i kursach. Co sprawia, że ci ludzie idą ze swoimi problemami do telewizji? Zakładając, że nie są to aktorzy, to serio nie mam pojęcia.

Robię w domu to, co mężczyzna, nie będę stał przy garach. Obsługuję pralkę, nie pokażę jej jak to się robi, bo to domena mężczyzn. Jak kobieta dotknie sprzętu, to się psuje - mówi zadowolony z siebie małżonek.
O, tu się nie zgodzę - nieśmiało wtrąca Żyła.
Pani jest jeszcze młoda, nic nie wie - ripostuje szowinista.

To kolejny przykład "rozmowy":

Pani zabiera głos, jakby była Pani w tematyce dogłębnie - mówi mężczyzna.
Troszeczkę jestem - odpowiada Żyła.
Nie.

Koniec wymiany zdań, prowadząca dalej grzecznie siedzi w swoim kącie. I choć program zakończył się happy endem, czyli pan obiecał poluzować sznur o 15 procent (?!), a żona obwieściła mu, że w takim razie jedzie z koleżankami na Wyspy Kanaryjskie, na napisach końcowych nie mamy wrażenia, że katharsis się zadziało i wszystko się zmieni. Bo w czasie tej półgodzinnej dyskusji, której brakuje prowadzącego, nie dzieje się po prostu nic.

 

Pewnie większość z Was pamięta Ewę Drzyzgę i jej "Rozmowy w toku". Dziennikarka potrafiła rozmawiać z ludźmi. Wyciągała z nich ich historie, umiała zrugać, ostro zaoponować, wykazać współczucie i wskazać drogę. Czy kiedykolwiek pozwoliła jednemu bohaterowi udowadniać, że drugi jest za głupi na włączenie zmywarki po prostu stojąc i się uśmiechając? Nie, bo miała ten naturalny dar.

Pokłóceni ludzie, których godzi prowadzący to format uwielbiany przede wszystkim w USA. Ale prowadzący to zawsze osoba, która budzi respekt, ma charyzmę, często też lata doświadczenia w pracy z ludźmi. A w Polsce, gdzie nadal pójście do psychologa to dla wielu ludzi tabu, ten program robi więcej szkód niż może się wydawać. Zamiatanie problemu pod dywan, żeby Żyła już sobie poszła jako remedium na problemy w rodzinie? To jak witamina C na grypę. Chcecie się wyleczyć - idźcie do specjalisty, terapia to nie wstyd, a coś zupełnie normalnego. Na pewno normalniejszego niż pranie brudów przed przerażoną swym zadaniem Justyną Żyłą. Niech celebryci sobie tańczą, śpiewają i gotują, ale proszę, niech nie bawią się w psychologów.

Justyna Michalska

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA