Robert Śmigielski śledzi Weronikę Rosati? Odniósł się do doniesień i wytłumaczył, dlaczego stał pod jej domem

Robert Śmigielski w rozmowie z portalem Plejada odniósł się do ostatnich artykułów. Mężczyzna miał stać kilka godzin pod domem Weroniki Rosati. Zapewnia, że prawda jest zupełnie inna i zapowiedział, że zgłosi sprawę na policję.
Zobacz wideo

Do mediów trafiły zdjęcia Roberta Śmigielskiego, który został sfotografowany pod domem Weroniki Rosati. Ortopeda według doniesień paparazzi miał przez półtorej godziny wpatrywać się w okna aktorki. Jak się okazuje, te doniesienia mocno go zirytowały i zdecydował się sprostować informacje. Zdjęcia zobaczycie TUTAJ.

Robert Śmigielski obserwuje Weronikę Rosati?

Na portalu Plejada pojawiła się wypowiedź ortopedy, który przedstawił swoją wersję wydarzeń. Zapewnił, że nie śledzi byłej partnerki, a na Placu Grzybowskim w Warszawie czekał na przyjaciela. Zdenerwowała go też informacja o czasie, przez jaki miał stać na dworze.

Umówiłem się z moim przyjacielem na Placu Grzybowskim, zresztą często się tam spotykam ze znajomymi. Stałem tam przez 15 minut, a nie dwie godziny, jak sugerują media - wyznał w Plejadzie.

Nie ukrywa także żalu do fotografów, którzy pozwolili na to, żeby nieprawdziwa wersja wydarzeń się rozniosła.

Skoro ci panowie, którzy robili mi zdjęcia, tam stali, to zapewne dokładnie widzieli, że przywitałem się z tym kumplem i poszliśmy do kawiarni. I nie wpatrywałem się w żadne okno, tylko jak rozmawiałem przez słuchawkę z tym znajomym, to patrzyłem do góry. To wszystko... - dodał.

Zdradził też, że czuje się osaczony i prześladowany przez fotografów, dlatego zamierza zgłosić sprawę na policję. Nie zgadza się na to, żeby robiono mu zdjęcia, gdy załatwia swoje sprawy prywatne.

Ta sytuacja jest kuriozalna. Rozmawiam z moimi prawnikami, by zgłosić na policję, że ktoś mnie śledzi. Jakim prawem robią mi zdjęcia na ulicy, jak czekam na znajomego pod budynkiem?! - zakończył.

Przy okazji sprostował też informacje, że nie ma żadnego zakazu zbliżania się do Weroniki Rosati na terenie Warszawy. Jak dodał, do tej pory nie dostał też od niej dokumentów, które wydał sąd w Kalifornii, choć odpowiednie organy ją do tego zobowiązały.

AW

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.