We wtorek w "Gazecie Wyborczej pojawił się tekst, z którego wynika, że domniemana ofiara Jarosława Bieniuka chciała od niego pieniędzy w zamian za złagodzenie oskarżeń. 29-latka niespodziewanie odniosła się do sprawy i zaprzeczyła medialnym doniesieniom.
Chodzi dokładnie o 400 tysięcy złotych. Propozycja miała paść podczas nieformalnego spotkania pełnomocników Bieniuka i oskarżycielki. Za taką kwotę kobieta miała wycofać zarzut brutalnego gwałtu, nie rezygnując jednak z oskarżenia o gwałt. Jednak według dziennikarzy "Wyborczej" były piłkarz odrzucił propozycję.
Pełnomocnicy "Cassandry" mieli złożyć propozycję: w zamian za 400 tys. zł ukierunkują sprawę na łagodniejsze zarzuty: zgwałcenie, ale bez szczególnego okrucieństwa. Propozycja ta została odrzucona - czytamy w gazecie.
Co ciekawe, w ubiegłym tygodniu pełnomocnicy 29-latki zrezygnowali ze współpracy ze swoją klientką. Po publikacji "Wyborczej" kobieta niespodziewanie odniosła się do sprawy i zaprzeczyła wszystkiemu.
Absolutnie nie zlecałam swoim pełnomocnikom, by żądali jakichkolwiek pieniędzy. Do takiego zdarzenia nie doszło – powiedziała w rozmowie z "Faktem".
Przypomnijmy, były piłkarz został zatrzymany w ubiegłym tygodniu w Sopocie po tym, jak zgłosił się na komisariat policji. Przesłuchano go, ponieważ domniemana ofiara zarzuciła mu gwałt, do którego miało dojść w jednym z sopockich hoteli. Ostatecznie Jarosław Bieniuk usłyszał zarzuty związane z udostępnianiem narkotyków. Były piłkarz został też zwolniony z aresztu za poręczeniem majątkowym w wysokości 20 tys. Jednocześnie został objęty dozorem policyjnym i ma zakaz kontaktowania się ze świadkami. Warto dodać, że jest to wstępne postępowanie, a sprawa jest w toku.
AD