Od dwóch tygodni na antenie Polsatu możemy oglądać oparty na zagranicznym formacie program kulinarny "Top Chef". Wyselekcjonowani przez producentów programu zawodowi kucharze w każdym odcinku podejmują specjalne kuchenne wyzwania. Co tydzień odpada jeden uczestnik, tak by w końcu tylko najlepszy z najlepszych uzyskał tytuł "Top Chefa" i zgarnął 100 tysięcy złotych. Obecnie zostało 12 śmiałków. Wśród nich kilka osobowości, które znacząco wyróżniają się na tle całej grupy. Jedną z nieoficjalnych gwiazd show jest Piotr Ogiński. Kamera go lubi, a on nie wzbrania się przed bezpośrednimi komentarzami.
mat. prasowe
W ostatnim odcinku "Top Chefa" Ogiński pokazał, jak bardzo jest zdeterminowany i skupiony na wygranej. W pierwszym zadaniu kucharze mieli 30 minut na przygotowanie koreczków z owoców morza. Całe danie miało zmieścić się na jednej wykałaczce. Nikt jednak nie spodziewał się, że w spiżarni jest ograniczona ilość ośmiornic, małży świętego Jakuba, langustynek i krewetek. Na te ostatnie, duże szare okazy, wszyscy ostrzyli sobie zęby. Obowiązywała jednak zasada: kto pierwszy, ten lepszy. A pierwszy był właśnie Piotr Ogiński, który ze spiżarni wyniósł kilka dorodnych krewetek. Znacznie więcej niż było potrzeba jednej osobie do przygotowania kilku koreczków. Inni mieli mu to za złe:
Ogiński nie miał sobie jednak nic do zarzucenia.
Buty nie zabrakło mu także w rozmowie z prowadzącym, Grzegorzem Łapanowskim, który jeszcze na etapie przygotowywania koreczków miał kilka uwag do dania Ogińskiego.
mat. prasowe
Pewność siebie zagłuszyła dobre rady Łapanowskiego. Gdy sędziowie oceniali jego czosnkowe krewetki z mango i chorizo, nie mieli zachwyconych min.
Jego akt skruchy skrytykował natychmiast Wojciech Modest Amaro, pierwszy kucharz w Polsce wyróżniony gwiazdką Michelin.
Ogiński chyba nie powinien mieć problemów, aby akurat tę radę przyjąć sobie do serca. W programie ma szansę zajść wysoko, bo czego, jak czego, ale tupetu mu akurat nie brakuje. Tak samo jak silnych łokci do rozpychania się. To już więcej niż połowa sukcesu. Reszta to determinacja i talent: z nimi też nie jest najgorzej. Dlaczego?
Piotr Ogiński ma 26 lat, pochodzi z Krakowa, ale mieszka na zachodnim wybrzeżu północnej Anglii. Piotr skończył dwuletnią szkołę zawodową o profilu gastronomicznym, ponieważ, jak sam twierdzi, od zawsze wiedział, że to z kuchnią chce się związać zawodowo w przyszłości. Po graduacji wyjechał szukać pracy za granicą. Tak trafił do renomowanej restauracji śródziemnomorskiej Ego w Liverpoolu. Od najniższego stanowiska pokonał drogę na sam szczyt. Po 3 latach ciężkiej pracy został sous chefem.
Screen Youtube.com
Jego specjalność to kuchnie: tajska, włoska, francuska i hiszpańska. Choć przez rok pracował w Manchesterze, wrócił do Liverpoolu, gdy włoska restauracja Zizzi zaproponowała mu stanowisko szefa kuchni. Teraz znów wrócił do Ego, ale pracuje tam tylko 3 dni w tygodniu, resztę czasu poświęca blogowi.
Piotr od kilku lat prowadzi bloga, a raczej vloga kulinarnego - "Kocham Gotować". Na Facebooku ma prawie 120 tysięcy fanów! Skąd taka popularność?
Na swoich filmikach, które zawsze zaczyna hasłem "Siemanko, witajcie w mojej kuchni!", pokazuje, jak przyrządzić najróżniejsze dania, testuje produkty kulinarne oraz podsuwa ciekawe pomysły. Ostatnio na przykład podał przepis na pierogi z dynią, 5 domowych sposobów na kaca oraz porównał domowy tatar z tym wyprodukowanym przez firmę Sokołów. I to właśnie wtedy rozpętała się wokół niego burza.
O Piotrku zrobiło się naprawdę głośno, gdy na swoim blogu "Kocham Gotować" dokonał oceny tatara produkowanego przez firmę Sokołów. Przeprowadził swój własny test. Porównał ich tatara wołowego z takim domowej roboty z mięsa kupionego na targu. Koniec był zaskakujący. Z jego filmu wynikało, że pierwszy produkt nawet po usmażeniu nie zmienia barwy, co rodziło podejrzenia, że w jego składzie znajduje się coś niezbyt zdrowego. Filmik zrobił furorę w sieci i wywołał lawinę negatywnych komentarzy pod adresem producenta.
Screen Facebook.com
Sokołów zmusił Piotra do usunięcia owych filmików.
Sokołów postanowił przed sądem domagać się od Piotra Ogińskiego 150 tysięcy złotych odszkodowania za krytyczną recenzję tatara produkowanego przez firmę (oraz filmik, w którym Piotrek negatywnie ocenił także parówki z Sokołowa). Pieniądze miałby wpłacić na konto fundacji Anny Dymnej "Mimo wszystko".
Piotr nie spodziewał się takiego ataku ze strony firmy Sokołów. Fani jednak bardzo go wspierali. Wysyłali wiadomości, w których pisali, że są po jego stronie. Zaproponowali nawet, że każdy wyśle na jego konto złotówkę i w ten sposób zbierze na karę, jakiej żądała firma.
Screen Facebook,com
Screen Facebook.com
Sokołów postawił vlogerowi warunek. Jeśli przeprosi ich na swoim oficjalnym Facebooku, zawrą ugodę, a sprawa zostanie wycofana. Piotrek zgodził się.
Firma również wystosowała oświadczenie.
Screen Facebook.com
Ogiński, który wraz z rosnącą popularnością zaczął coraz częściej słyszeć niezbyt miłe słowa o sobie, wziął sprawy w swoje ręce i zorganizował antyfanom specjalny profil na Facebooku.
Screen Facebook.com
Odzew nie był duży. Chyba ma więc jednak więcej fanów niż hejterów. Pomysł jednak bardzo spodobał się internautom.
Screen Facebook.com
Internauci codziennie tworzą nowe memy z Piotrkiem i jego kanałem na Youtube.com w roli głównej. Nie ma chyba lepszego dowodu na rosnącą popularność.
Internet
Internet
Internet
Za co kochają go ludzie? Może za to, że jest otwarty. Z widzami i czytelnikami rozmawia jak ze starymi znajomymi, a oni traktują go jak swojego przyjaciela. Ogiński chwalił się ostatnio zdanym prawem jazdy, oni dziękowali za świetne przepisy.