Gdzie były najlepsze meliny? Jaki był najlepszy "drink"? A po co sięgali jedynie desperaci? Alkohol w PRL-u

Czy to faktycznie, jak wielu uważa i uważało, piłka nożna jest sportem narodowym Polaków? Największe sukcesy w tej dziedzinie odnosiliśmy za czasów PRL-u, jednak wówczas spokojnie można było stwierdzić, że nasz sport narodowy to... picie alkoholu.
PRL, alkohol PRL, alkohol Mężczyzna pijący piwo w restauracji

Kto i gdzie?

Nie będzie nadużyciem teza, że pili wszyscy. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, robotnicy i inteligenci, opozycjoniści i ludzie władzy. Według danych zebranych przez Krzysztofa Kosińskiego, autora książki "Historii pijaństwa w czasach PRL", pod koniec lat 70. wypijano rocznie blisko 300 milionów litrów czystego alkoholu etylowego, co w przeliczeniu na statystycznego Polaka dawało ok. 8,6 litra. Ponad 66% tego stanowiła wódka, na drugim miejscu było piwo (20,3%) i wino (13%). W latach 80. każdy nasz rodak powyżej 16. roku życia wypijał rocznie już ponad 20 litrów wódki.

Podobnie jak w piłce nożnej, także pod względem wlewanej w gardła naszych rodaków wódki przodowaliśmy na świecie. Choć jest to zajęcie bardzo wyniszczające i szkodliwe, to jednak, niestety, za czasów minionego ustroju stanowiło nieodłączną część życia wielu Polaków. Jak pito? Gdzie? Czym się raczono? Powiedzieć, że spożywano po prostu dużo wódki, to zdecydowanie za mało...

Alkohol w PRLKadr z filmów propagandowego traktującego o szkodliwości alkoholu

PRL bogato wyposażonymi sklepami nie stał. Chyba, że mowa o sklepach monopolowych. W dwa lata po wojnie działało już 17 tysięcy punktów sprzedaży alkoholu. W latach odwilży było ich 58,5 tysiąca. Jeden z pracowników fabryki Wagonów w Świdnicy pisał:

Od bramy fabryki do końca tej samej ulicy Westerplatte jest aż 7 punktów sprzedaży wódki - cytuje słowa robotnika Krzysztof Kosiński.

07.03.2013 Szczecin . Archiwalne zdjecie PSS Spolem . Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Gazeta  SLOWA KLUCZOWE: archiwum wewnetrzne zdjecia archiwumPracownicy PSS Spolem

Władza jasno określała, jak taki punkt sprzedaży ma wyglądać.

Powinien być widny i składać się z co najmniej trzech pomieszczeń - czytamy instrukcję Państwowego Monopolu Spirytusowego. - Sklep powinno się urządzić w centralnej części miejscowości, przy głównych drogach traktowych. Wejście do sklepu miał zdobić blaszany szyld o wymiarach 45x25 cm, z białym napisem na czerwonym tle: "Spirytusowy Sklep nr..." - czytamy w książce "Historia pijaństwa w czasach PRL".

Co ciekawe, PMS uznał, że praca w spirytusowym sklepie stanowi formę nobilitacji lub też rekompensaty, dlatego zalecano zatrudniać tam inwalidów wojennych oraz "ludzi wybitnie pokrzywdzonych przez okupację niemiecką oraz innych ludzi godnych zaufania". Dodatkowo w wytycznych pisano, żeby pracownicy punktów byli "energiczni" i "przedsiębiorczy".

Alkohol w PRLKadr z "Polskiej Kroniki Filmowej", klient sklepu spirytusowego kupuje alkohol w czasie przerwy w pracy

Spirytusowe sklepy pozostawały głównym źródłem zaopatrzenia w napoje alkoholowe. W PRL-u panowało powszechne przeświadczenie o elitarności lokali gastronomicznych, gdzie także można było kupić coś mocniejszego. Do modnych knajp typu Kameralna nie chadzał każdy. O ile studenci czy partyjni mieli swoje dedykowane lokale, o tyle ludzie nie zaliczający się do żadnej z tych grup albo pili w domu, albo mogli się udać do mniej modnych wyszynków lub barów gorszej kategorii, tzw. spelunek. Taka wyprawa wymagała nie tylko mocnej głowy, ale także i szczęścia. Wiele z nich, jak określa to Krzysztof Kosiński, była "czarnymi dziurami wielkich miast". Nie raz zdarzało się, że po wizycie w warszawskim barze Bródnowski dany śmiałek przepadał bez wieści.

W Warszawie za modne spelunki uważano winiarnie "U Hopfera", "Gruba Kaśka", "Szwajcarska", "Baryłeczka", "Jantar", bar "Harnaś" na Ochocie czy też tzw. "probiernię" przy Marszałkowskiej 68. Wszystkie lokale miały jeden mianownik: duża ilość i niski standard.

Piwo spożywa się w nieodpowiednich, antykulturalnych warunkach (nie ma zwyczaju zdejmowania nakryć głowy i płaszczy; brak popielniczek; nie działa wentylacja; sprzedaje się piwo w nieograniczonych ilościach - czytamy u Kosińskiego fragment relacji dziennikarzy incognito z "Życia Warszawy".
Niektórzy podnoszą jakość piwka winem dolewanym z butelek, a inni wysączają je w pozycji stojącej. (...) Wielu klientów nierzadko od razu po wyjściu załatwia swoje potrzeby fizjologiczne - pisze w liście do redakcji czytelnik "Problemów Alkoholizmu".

Mężczyźni przed kioskiem piwnymKadr z Polskiej Kroniki Filmowej, klienci kiosków piwnych

Inna kategorią były też kioski piwne. Od lat 60. w małych, pomalowanych na zielono budkach można było kupić właściwie tylko piwo (czasem też herbatniki, papierosy czy czekoladę). Mówiąc delikatnie, kioski nie należały do specjalnie ekskluzywnych miejsc.

Kufli w ogóle nie myto, obsługa nie dysponowała nawet wiadrem z wodą. Niektórzy klienci zamawiali więc piwo do przyniesionych butelek - czytamy fragment raportu inspektorów PIH w książce Krzysztofa Kosińskiego.

Klientami byli przede wszystkich mężczyźni, zatrzymujący się przy kioskach w drodze do lub z pracy. Jeżeli na kufelek orzeźwiającego napoju chciała zatrzymać się kobieta, musiała się liczyć z niechętnymi spojrzeniami przechodniów. Nie powinno jej to zdziwić - w latach 60. powszechnie uważano, że piwo to trunek dla mężczyzn. Gdy zamawiał on piwo dla siebie, swojej partnerce stawiał sok lub oranżadę.

Mężczyźni przy kiosku piwnymKadr z Polskiej Kroniki Filmowej

Kioski piwne można uznać za zaczątek lokali gastronomicznych. Miejsca, gdzie można było coś zjeść i coś wypić, należały jednak do rzadkości. Nawet w miastach lokali z wyszynkiem było niewiele. Przeważały zdecydowanie knajpy, gdzie jedzenie było jedynie dodatkiem do serwowanego alkoholu. Za przykład może służyć opisana przez Romana Śliwonika sytuacja z popularnej "Kameralnej".

Poproszę koniak i owoce południa - zamawiał zawsze najzdolniejszy chyba satyryk (...) Janusz Minkiewicz. I kelner bez słowa przynosił ćwiartkę czyściochy i kiszone ogórki - czytamy w "Portrecie z bufetem w tle".

Alkohol w PRL Kadr z Polskiej Kroniki Filmowej

Potrzeba picia była w narodzie tak duża, że wiele kawiarni przebranżawiało się w pijalnie wódki i piwa. Lokal, w którego karcie klienci nie znajdywali alkoholu, był po prostu nierentowny.

Wódki bez zakąski nie podawano, toteż proces upijania się trwał dłużej i był nieco kosztowniejszy - zauważa dalej Śliwonik.

Czasem jednak, gdy funduszy brakowało na wieczór w knajpie, sklepy monopolowe były już dawno zamknięte, a w butelce z domowym bimbrem widać było już denko, jedynym ratunkiem pozostawały tzw. meliny. W Warszawie legendarną wprost meliną była ta przy cmentarzu na Woli. Było to miejsce na uboczu, znane wszystkim mieszkańcom stolicy. Równie popularna była meta przy placu Zbawiciela.

Do melin chodzili raczej mężczyźni, do tej na placu Zbawiciela można było pojechać samochodem. Wystarczyło zatrzymać się wieczorem przy chodniku, uchylić okno i od razu ktoś podchodził. Tam mieli różnorodny asortyment, od wódki, przez bimber po wino - opowiada nam 50-letnia warszawianka.

Poza dużymi melinami było też bardzo wiele drobnych punktów - i to nawet w nieoczekiwanych miejscach, np. u poważanej przez wszystkich sąsiadki. W Warszawie można też było spotkać mobilne meliny, czyli po prostu ludzi, którzy chodzili po mieście z zapasem alkoholu. Przechodząc głównymi ulicami, mamrotali pod nosem "wódka" lub "spiryt". Zainteresowany zakupem był prowadzony do siedziby handlarza lub ten wręczał mu butelczynę w ustronnym miejscu.

Melina w kotłowniKadr z filmu "Miś"

Co?

Jak pisze Krzysztof Kosiński w "Historii pijaństwa w czasach PRL", struktura spożycia alkoholu miała w czasach PRL wyraźnie "wódczany" charakter, przede wszystkim ze względu na utrwalanie się proletariackich wzorów picia. Według danych przytaczanych przez autora, tuż po II wojnie światowej aż 92% wszystkich trunków stanowiła wódka. W kolejnych latach ta dominacja nieco zmalała na rzecz piwa i wina. Jednak do lat 90. Polacy najczęściej kupowali właśnie wódkę. Od lat 60. do 80. prowadziliśmy w europejskich statystykach dotyczących jej spożycia. Na Zachodzie wybierano raczej słabsze trunki, "zagrożeniem" dla naszej pozycji lidera były jedynie inne kraje bloku wschodniego.

PRL, alkoholEtykiety polskich wódek z czasów PRL

Skoro polski rynek charakteryzował się największym popytem na wysokoprocentowe trunki, warto sobie zadać pytanie, czy Polacy byli też największymi ich koneserami czy może jakość ustępowała miejsca ilości.

Wszyscy wiedzieliśmy, że z wódek nie należy kupować Bałtyckiej, z win unikać raczej Okęcia - A. Stasiuk "Jak zostałem pisarzem (próba biografii intelektualnej)".

Choć Baltic Vodka cieszyła się wybitnie złą sławą, to ona królowała w sklepach monopolowych. Skazani na nią Polacy sięgali jednak po tę wódkę z przymusu i często nie bez wstrętu.

Znawcy doszukiwali się w niej "aromatu" nafty i proszku do prania IXI - pisze Jarek Kefir na swoim blogu.
Miała dziwny oliwny posmak, zwalała z nóg w bardzo nieprzyjemny sposób - mówi nam jeden z naszych ekspertów, dziś nauczyciel języka polskiego.

Z równą dozą pogardy otaczano takie wódki jak Vistula czy Żytnia Mazowiecka. Obie często wypełniały sklepowe półki, jednak to nie tych etykietek w sklepach szukało oko bardziej wybrednego konesera. Z największym smakiem pito Żytnią i Wyborową. Obie z wódek dostępne są do dziś na polskim rynku, niesłabnącą sławą cieszy się Wyborowa.

Wyborowa jest bardzo smaczna i doceniana na całym świecie wódką, z tradycjami (osobiście jak dla mnie nie odbiega Finlandii i to nie jest jedynie moje zdanie) - napisał na forum.gazeta.pl użytkownik bell8.

PRL, alkoholEtykiety vermouthów z czasów PRL

Jeśli jednak chodzi o "czyste", to na polskich stołach najczęściej jednak można było spotkać tzw. "Wódkę z czerwoną kartką", która miała charakterystyczną czerwoną etykietkę. W sklepie trzeba było za nią zapłacić około 44 złotych. Bardziej zaprawieni w bojach sięgali po Spirytus Młodzieżowy o mocy 70%. Dziś wydaje się to sporo, jednak parę lat temu nie brakowało ludzi, którzy go pijali. Warto też pamiętać, że w czasach komuny wódka miała więcej alkoholu, było to 45%, a nie 40%.

Screen z filmu Kadr z filmu "Brunet wieczorową porą"

Jeżeli jednak ktoś dysponował jedynie domowej roboty bimbrem w butelce po mleku lub też wódką niezbyt lubianej marki, zawsze mógł ją przystroić. Jeszcze nie tak dawno "ubranka" dla butelek nikogo nie dziwiły, gospodynie domowe prześcigały się w produkcji tego typu cudeniek. Przykład? Oto wódczane wdzianko odnalezione na dnie szafy, motyw zwierzęcy:

ubranko na wódkę, butelkę, alkohol, prl

ubranko na wódkę, butelkę, alkohol, prlArchiwum prywatne - ręcznie robiony pokrowiec na butelkę w kształcie pudelka

Jeżeli przyjęcie było wyjątkowe, wtedy sięgano też po mniej odświętny alkohol, np. po wódki smakowe. Do dziś niesłabnącą renomą cieszy się Śliwowica, Krupnik czy Żubrówka. Polacy ugaszczali też "Angielską Gorzką" czy "Tarniówką". Jeżeli chodzi o inne wysokoprocentowe alkohole kupowano również "Gin z palemką", który nazwę zaczerpnął od rysunku palmy na etykietce. Ogromną elegancją i zasobnym portfelem wykazywał się ten, kto na stole stawiał Slantschew Brjag, czyli ekskluzywną, jak na tamte czasy, bułgarską brandy.

PRL, alkohol

Popularne w PRL Brandy Pliska i Słoneczny brzeg

PRL, alkoholWiniak luksusowy i Ratafia pito w PRL przy ważnych okazjach

Od czasu do czasu Polacy kupowali też inne wódki smakowe, np. cytrynówkę czy pomarańczówkę lub też Ratafię czy porzeczkową wódkę Cassis, jednak te alkohole uchodziły za kobiece. Słodki smak klasyfikował je w grupie trunków deserowych. Z tych Polacy najczęściej sięgali po domowej roboty nalewki lub też drinki z oranżady.

Oranżadę mieszało się ze spirytusem dzień wcześniej, w porcjach 1:1 i zostawiało na noc - zdradza nam przepis jeden z naszych rozmówców.

Oprócz oranżady ze spirytusem na koniec przyjęcia podawano też wiśniówkę lub tzw. kakao-choix, czyli spirytus z mlekiem zagęszczonym lub kakao, w wersji kryzysowej z kawą. Te trunki idealnie pasowały do andrutów przekładanych dżemem lub tortu. Dużą ekstrawagancją, lub według niektórych marnotrawstwem, były ówczesne drinki, choć tak naprawdę jeden: wódka z sokiem pomarańczowym. W późniejszych czasach za rarytas uznawano wódkę z colą.

PRL, alkoholEtykiety polskich wódek z czasów PRL

W dużym uogólnieniu wszystko, co nie było wódką, albo uznawano za alkohol dla kobiet, albo nie traktowano jako alkohol - np. piwo. W PRL-u było ono nieco słabsze niż obecnie (dziś ma średnio 5,2%, wtedy ok. 4,5%), jednak nie było go w aż takich ilościach. Na rynku było dostępne raptem kilka marek. Na początku jedynie Okocim, czyli tzw. "Tańcząca para" (nazwa pochodzi od logo na etykiecie), cieszyło się największą renomą.

Często można było się spotkać z opinią, że do sklepów trafiają odrzuty z eksportu, dlatego Okocim jest lepsze od innych - mówi jeden z naszych rozmówców.

PRL, alkoholEtykiety polskich piw z czasów PRL

Na sklepowej półce można też było dostać piwo Leżajsk, a spod sklepowej lady piwo Żywiec. Komu się poszczęściło, mógł w delikatesach dostać sześciopak buteleczek o pojemności 0,33 l. Równie rzadko można było włożyć do swojej siatki na zakupy "Kuntersztyny", czyli piwa z Browaru Grudziądz. Szeroką ofertą chełpiły się browary regionalne, jednak ze względu na kiepski smak nie znajdowały wielu odbiorców. Swoistym przełomem było, gdy do sklepów weszła Warka i Pułaski, nowe dość smaczne marki. Ale niezależnie od tego, jakie logo widniało na etykiecie, należało zawsze trzymać się określonej reguły przy zakupach.

Niektórzy ludzie do dziś mają ten nawyk - opowiada nam jeden z naszych warszawskich ekspertów. - Jeszcze przed zakupem, butelkę piwa należało odwrócić do góry dnem, żeby sprawdzić, czy widać na nim osad, męty. Jeżeli napój był mętny, znaczy, że piwo jest zepsute - skwaśniało.

Nasz katalog zamykają wina. Te jednak pijano rzadko. W mniejszym przedziale cenowym było tzw. "wino patykiem pisane" (nazwa od projektu graficznego etykietki) oraz popularna Alpaga. Ówcześni koneserzy raczyli się natomiast "byczą krwią", czyli czerwonym węgierskim winem Egri bikavér.

PRL, alkoholEtykiety win popularnych w czasach PRL

W Polsce piło się dużo, więc dużo środków też na ten cel przeznaczano. Według danych przytaczanych przez Kosińskiego, w latach 80. przeciętna polska rodzina wydawała na alkohol 70 tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę, że wówczas 36% rodzin żyło na granicy ubóstwa, to zaskakująca rozrzutność. Jednak zliczając wszystkie inne wydatki statystycznych Kowalskich, na trunki wydawali oni około 10% swoich dochodów. Jak zauważa autor "Historii pijaństwa w czasach PRL", skoro Polaków nie stać było na żadne dobra typu elektronika, sprzęt AGD, rozrywka, kultura (bądź też nie były one dostępne), to zakupy w monopolowym stały się substytutem konsumpcji w ogóle.

Alkohol w PRL Alkohol w PRL Kadr z Polskiej Kroniki Filmowej

Władza

Polska władza ludowa, jeśli chodzi o sposoby biesiadowania, za niedościgniony wzór stawiała sobie przyjaciół ze Wschodu. W świecie elit rządzących krążyły legendy o kremlowskich obyczajach, które nasi dygnitarze starali się wcielać w życie. Oczywiście należy pamiętać, że w szeregach władzy znajdowali się także alkoholowi asceci np. Władysław Gomułka, Wojciech Jaruzelski czy Michaił Gorbaczow, w których towarzystwie wręcz nie wolno było się pokazać z kieliszkiem czegoś mocniejszego.

Towarzyszu Szewardnadze, system, w którym do sałatki podaje się sok, musi upaść - czytamy zapis rozmowy Mieczysława Rakowskiego na jednym z bankietów w jego "Dziennikach politycznych".

Alkohol w PRLKadr z Polskiej Kroniki Filmowej

Tak wstrzemięźliwe spotkania należały jednak do rzadkości. Krzysztof Kosiński, powołując się na zebrane przez siebie liczne skargi na przedstawicieli władzy, jasno dowodzi, na jak wielką skalę piła władza w PRL. Nie chodzi tutaj o bankiety na wysokim szczeblu, lecz przede wszystkim na stopniu lokalnym. Nie tylko liczne służbowe wycieczki, pikniki zakładowe czy wczasy (opłacane ze środków firmowych) służyły do odbywania alkoholowych libacji. Dobrym pretekstem był także zwykły dzień pracujący.

Przychodzi do szkoły już dobrze podgazowany [I sekretarz KG PZPR, na którego rozzuchwalone zachowanie wcześniej skarżyła się nauczycielka], starą kobietę siłą wyrzuca ze szkoły. Ob. Korzeniewska ze łzami w oczach tłumaczy, że ma pismo z Ministerstwa Oświaty, aby pracowała dalej. Sekretarz (...) krzyczy: "ja tu rządzę, a nie Ministerstwo" i używając siły fizycznej wyrzuca ją ze szkoły.
Około godziny 8.00 dwaj towarzysze weszli na teren gorzelni Domu Dziecka, pijani i chwiejąc się na nogach przeprowadzili inspekcję z ramienia KP PZPR.

Alkohol w PRLKadr z propagandowego filmu traktującego o szkodliwości alkoholu

Spora część społeczeństwa patrzyła przychylnie na lubiących wypić przedstawicieli władzy, dzięki wódce dało się sporo rzeczy załatwić ("w urzędach na sucho nie idzie" - pisał, przytaczany przez Kosińskiego, mieszkaniec Karczewic). Nad pijanym w sztok funkcjonariuszem nierzadko nie dawało się jednak zapanować, wielokrotnie dochodziło do przemocy. W jednym z PGRów, przybyły na wizytację i spotkanie z młodzieżą kompletnie pijany sekretarz KZ PZPR upatrzył sobie młodą komendantkę SP. Na flircie się nie skończyło.

Przytrzymywał ją na korytarzu w mocy większej swej siły - czytamy w "Historii pijaństwa w czasach PRL". - Osobnik był ten całkowicie pijany, zaczął się awanturować.

Gdy z odsieczą nadciągnęli brygadziści i wyżej postawieni pracownicy PGR-u, awanturnik wpadł w furię, jednemu z mężczyzn przystawił do głowy rewolwer. Cudem uniknięto tragedii. Co ciekawe sprawca zajścia dzięki wpływom uniknął jakichkolwiek konsekwencji.

W PRL-u ludzie władzy nierzadko czuli się bezkarni i szczególnie w mniejszych miejscowości bezczelnie to wykorzystywali. Alkohol w godzinach pracy nikogo nie dziwił, nie brakowało incydentów erotycznych z użyciem przemocy, bójek kierowników i dyrektorów w czasie oficjalnych uroczystości, wpraszania się na imprezy, pobierania haraczy w postaci alkoholu. Pijanych z reguły charakteryzuje przeświadczenie, że wszystko mogą, ludzie władzy nie tylko rzeczywiście wszystko mogli, lecz także to robili.

Alkohol w PRL Alkohol w PRL Kadr z Polskiej Kroniki Filmowej, tablica propagandowa w zakładzie pracy

Kiedy?

Być może wiele osób sprzeciwi się tezie, że to alkohol organizował w PRL życie towarzyskie i społeczne, jednak z pewnością każdy się zgodzi, że był on jego nieodłącznym elementem. W kraju wódką płynącym nie sposób, żeby nie wytworzyła się cała kultura picia. Jednym z najciekawszych zjawisk jest cały katalog "okazji do wypicia". Co prawda, jak pisał Krzysztof Mętrak w swoich "Dziennikach", jest tyle motywów picia, ilu pijaków, to jednak są takie, które powtarzają się częściej.

Różne okazje czasem się opijało - mówi wybitna reportażystka Alicja Maciejowska o pracy w Trójce, w książce "Trójka z dżemem. Palce lizać". - Nikt nie upijał się aż tak, żeby trzeba go było wynosić z Radia, ale to była normalna - przyznaje Szczęsna Milli. - Jak było smutno, źle, albo całą noc się montowało, to coś musiało się dziać. A Maciejowska dodaje: Nazywaliśmy to, za naszą koleżanką Elusią, Elżbietą Elbanowską, troszki sera, bo zawsze zakąska była potrzebna. Jakiś serek najczęściej.
Biorę sobie rano małpeczkę i idę do pracy - opowiadał dziennikarce telewizyjnej klient sklepu monopolowego.

alkohol w PRLKadr z rozmowy dziennikarki TVP z klientami sklepu monopolowego

Okazje do picia można podzielić na trzy zasadnicze grupy. Do pierwszej grupy należy zaliczyć - podobnie jak dziś - różnego rodzaju spotkania towarzysko-rozrywkowe. W PRL-u chętnie zaglądano do kieliszka, żeby coś uczcić. Pretekstem były premiery, awanse, wypłaty, wyprowadzki, parapetówki, zapoznawanie się z nowymi sąsiadami, wyjazd na wczasy, otrzymanie paczki z zagranicy, a także wszelkiego rodzaju sukcesy zawodowe. Jak zauważa Krzysztof Kosiński, na wsi najwięcej wódki lało się z tej okazji na jesieni, w okresie sprzedaży owoców. Czasami było jej nawet więcej niż samych płodów rolnych, więc władze wydały zakaz sprzedaży alkoholu w dni targowe. Jednak nie zdołał on przełamać ugruntowanej tradycji.

Był dzień targowy, w dużej restauracji pito na umór do późnej nocy, trzy sale i bufet zapchany był chłopami (...), na podwórzu stały furmanki i zmarznięte konie - czytamy w relacji świadka zamieszczonej w "Historii pijaństwa w czasach PRL".

Być może jednak wcale nie chodzi o sytuację, lecz o jej podmioty. Można stwierdzić, że wszędzie tam, gdzie pojawiała się grupa ludzi, tam pojawiało się picie. Im więcej gromadziło się ludzi, tym picie było mocniejsze, dlatego w pamięci wielu zapisały się imprezy masowe (a przynajmniej ich fragmenty), a więc odpusty, festyny, dożynki, mecze (zarówno wygrane i przegrane), zabawy i dyskoteki.

Co to za zabawa, jak się nie wypije? Tyle samo można pójść na nieszpory - pisał Wiesław Myśliwski w książce "Kamień na kamieniu".

alkohol w PRLKadr z filmu propagandowego traktującego o szkodliwości alkoholu

Pito także przy okazji mniej oczywistych masowych spotkań np. wyborów i wigilii wyborów (obok lokali ustawiano nawet specjalne bufety z wódką dla wyborców, zwycięzcy wyborów pili z reguły w lokalach wyborczych razem z członkami komisji), Dnia Kobiet, Dnia Górnika czy Dnia Energetyka, a także świąt religijnych.

Po nabożeństwie mamusia musiała często szukać tatusia. Znalazła go najczęściej w restauracji albo barze - czytamy relację 18-latki z połowy lat 60. w książce Kosińskiego.

W kronice towarzyskiej PRL-u znamienne miejsce zajmowały oczywiście imieniny. Dziś z tej okazji ludzie spotykają się już rzadko, jednak jeszcze parę lat temu imieninowy śledzik, wódeczka, galareta i goździk na stole należały do obowiązkowych elementów w imprezowym kalendarzu. Gdy jednak nie było już naprawdę żadnej urzędowej, prywatnej, zawodowej bądź też religijnej okazji, Polak i tak potrafił sobie poradzić, w myśl zasady "słońce świeci, ptaszek kwili - może byśmy się napili" lub też "spotkaliśmy się tu jak wróble - wypijmy po kuble".

Stał na brzegu wymachując do nas ćwiartką czerwonej czystej jak pierwszomajową chorągiewką. (...) No chłopaki, niech se gówniarz podskoczy - powiedział przytykając się w wielką grdykę i przełykając ślinę, tak że grdyka podskoczyła mu do góry. Introdukcji do picia znalem sporo, ale tej nie znałem: przytykać się w grykę i wypowiadać zaklęcie: no, niech se gówniarz podskoczy. (...) Piliśmy ze szklanek pożyczonych z wypożyczalni szklanek, czyli od fryzjera. Zakąski nasz gość pnie przyniósł więc piliśmy pod papierosa, pogaduszkę i szum wiatru - czytamy w "Całej jaskrawości" Edwardy Stachury.
Kadr z filmu Kadr z filmu "Strach" Kadr z filmu "Strach"

Alkohol connecting people

Mówi się o PRL-u, że ciągle był pijany. Jednak należy pamiętać, że jeszcze parę lat temu odgrywał on zgoła inną rolę niż obecnie. Stanowił substytut konsumpcji, a więc i katalizator pracy zarobkowej, a także pełnił funkcję związkotwórczą. Płaszczyznę relacji międzyludzkich w minionej epoce trudno wręcz sobie wyobrazić bez alkoholu. Oczywiście nadużyciem byłoby stwierdzenie, że życie ludzi tylko wokół niego się kręciło, jednak nie sposób zaprzeczyć, że historie wielu się od niego w PRL-u zaczynały.

Pod "Jontkiem" Jasio Himilsbach spotkał przybyłego z Anglii, z Cambridge, Jerzego S. Sitę i zaprosił go na drinka. Sito zaproszenie przyjął i udali się na przyjęcie do sąsiedniej kamienicy. Himilsbach wprowadził Sitę na klatkę schodową, wyciągnął z kieszeni pół litra czyściochy, odbił dłonią korek, wręczył Jerzemu butelki i powiedział:
- To tutaj. Pij.
Takie było pierwsze party środowiskowe przybysza z Anglii. Salony nasze małe a straszne.

Fajrant w pracy Fajrant w pracy pod sklepem spirytusowymKadr z Polskiej Kroniki Filmowej - mężczyźni piją alkohol w przerwie w czasie pracy

Dziś w większości przypadków nikogo nie dziwi już odpowiedź "dziękuję, nie piję". Jednak w PRL-u nie tyle, że słyszało się ją rzadko, co po prostu mało osób wyobrażało sobie inne zachowanie niż wspólne wychylenie kieliszka, gdy ćwiartka czystej wjeżdżała na stół. Co ciekawe na widok butelki czystej i dwóch kieliszków potrafiły cichnąć najbardziej zajadłe spory. Przypomnieć można sobie sytuację przedstawioną w filmie "Strach" z 1975 roku w reżyserii Antoniego Krauze. Jerzy Stuhr wraz ze swoim kolegą w hotelu pracowniczym urządzają sobie kameralnie spotkanie przy winie. Ich głośne rozmowy złoszczą próbującego spać współlokatora. Zaostrzającą się kłótnie kończy zaproszenie do wspólnego raczenia się winem.

Ja wina nie piję, jak już pić lepiej wódkę - odpowiedział mężczyzna i wyciągnął na stół butelkę czystej.

Nie trzeba chyba mówić, że wódka okazała się remedium na kłótnię, a panowie szybko zawarli znajomość.

Alkohol w PRLKadr z Polskiej Kroniki Filmowej

Alkohol nie tylko umożliwiał poznanie nowych ludzi i był sygnałem do pojednania, lecz także stał się warunkiem jego zawarcia. Wiele ważnych decyzji, zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i prywatnej mogło wejść życie dopiero po wódczanej ratyfikacji. Jednak alkohol nie tylko zapewniał powodzenie danego interesu, lecz także - co może niektórych dziwić - dobre zdrowie. Na przestrzeni lat powstało bardzo wiele legend o dobroczynnym działaniu alkoholu, które zebrał Kosiński. Różnorakimi nalewkami leczono problemy żołądkowe, sercowe czy nerwowe. Jednak pani z monopolowego to nie lekarz lub farmaceuta, a etykieta to nie ulotka. Zdarzało się więc, że np. do szkoły przychodzili uczniowie pachnący wódką, gdyż rodzice leczyli ich tak pieczołowicie z bólowych dolegliwości poprzedniego wieczora.

Alkohol w PRLKadr z Polskiej Kroniki Filmowej

Istnym kuriozum były jednak zalecenia poradni przy ulicy Długiej 28 w Krakowie. Ponoć głoszono tam, że kobiety w ciąży powinny raczyć się piwem. Generalnie uważano, że alkohol jest zdrowy - dla każdego. Jednak należy zwrócić uwagę na jego rodzaj. Źle wybrany trunek może zaszkodzić.

Każde wino jest bardzo szkodliwe dla zdrowia, a jeśli w ogóle można mówić o zdrowotności alkoholu, to najzdrowsza jest wódka - przekonywał Stanisław Ochab na posiedzeniu Stałej Komisji Rady Ministrów ds. Walki z Alkoholizmem, którego słowa przytaczane są w "Historii pijaństwa w czasach PRL".
Więcej o:
Copyright © Agora SA