Pokonała 13 konkurentów i zdobyła czek na 100 tysięcy złotych oraz kontrakt na autorską książkę kucharską. W ścisłym pojedynku o zwycięstwo walczyły 3 kobiety: Beata Śniechowska, Diana Volokhova i Maria Ożga. To był "babski finał" - konkretnie określiła to w poprzednim odcinku Maria Ożga.
Decyzja jury pokryła się z głosami czytelników portalu Plotek.pl, którzy również obstawiali zwycięstwo Beaty Śniechowskiej.
Screen Plotek.pl
Występ Beaty Śniechowskiej w finale był iście koncertowy.
Początek jednak nie zapowiadał się optymistycznie. Pierwsza konkurencja i Śniechowską zjadają nerwy.
Jury niekoniecznie się z tym zgodziło, choć nie było też do końca łaskawe. Kolejne danie i znowu małe potknięcie - przepiórka w gnieździe warzywnym z jajkiem mollet (ugotowanym na półtwardo) nie do końca przypadła jurorom do smaku.
Michel Moran nie był zadowolony ani z przepiórki, ani z jajka.
Potem się rozkręciła. Przygotowała gołąbki z botwinki z sosem chrzanowym i carpaccio z kaczki. Zapowiadało się rewelacyjnie pod warunkiem, że Beata wyrobi się z czasem, czego jednak jurorzy jej nie wróżyli... a jednak. Carpaccio okazało się być strzałem w dziesiątkę.
Beatę Śniechowską mogliśmy zapamiętać z małej "afery", którą przez pewien czas żył internet. Mama uczestniczki, nie będąc zadowolona z reprezentowanego przez nią poziomu, publicznie skrytykowała ją, na co ta zareagowała płaczem. Wprawdzie sama uczestniczka czuła, że danie jej nie wyszło, ale nie spodziewała się takiej reakcji ze strony własnej matki.
Pomimo tego Beata Śniechowska dotarła do ścisłego finału i wygrała. Ma 28 lat i jest wrocławianką. Robi doktorat w Instytucie Klimatyzacji i Ogrzewnictwa na Politechnice Wrocławskiej. Wystartowała w "MasterChefie", żeby spełnić swoje marzenia: mieć własną restaurację oraz unowocześnić przepisy kuchni staropolskiej z książki kucharskiej swojej prababci.
Dotarcie aż do finału, było zaskoczeniem samej Marii Ożgi.
Pierwsze zadanie - przygotowanie medalionu z sandacza z rybnym puddingiem i sosem rakowym - okazało się dla niej trudnym wyzwaniem, nie poradziła sobie z farszem. Był surowy, powinien na 20 minut trafić do piekarnika, a został tylko kwadrans. W dodatku użyła całego jajka, a powinna tylko żółtka. Od białka farsz twardnieje. Mimo to usiłowała zaklinać rzeczywistość.
Pomimo ewidentnych niedoskonałości jej prezentacji, przeszła do ostatecznej rozgrywki. Zadanie, jakie jurorzy postawili przed Marią i Beatą, to stworzenie nowoczesnego, lekkiego dania bazującego na polskich smakach. Maria zdecydowała się na roladę z suma i nogę kaczki z puree z kalafiora i sosem wiśniowym. Jury szczególnie intryguje noga z kaczki.
Jak brzmiał werdykt?
Michel Moran zauważył zbyt surowy szpinak, którego nie dało się jeść, ale Anna Starmach była zachwycona.
Czas na ocenę dania głównego, czyli pieczonego kaczego udka z sosem czereśniowym, musem kalafiorowym i bobem.
Anna Starmach była bardziej przychylna.
Danie, w założeniu perfekcyjne, miało zatem swoje mankamenty. Maria źle obliczyła czas, którego jej po prostu nie wystarczyło i kaczka była niedopieczona. Takich błędów nie powinno się popełniać w finale "MasterChefa".
Maria Ożga jest weteranką "MasterChefa". Próbowała swoich sił w poprzedniej edycji programu, jednak śląski żurek, jaki wtedy zaserwowała jurorom, nie dał jej upragnionego fartucha. Chociaż świetnie gotuje i wiele razy potrafiła zdobyć uznanie członków jury, to przez eksperymenty zdarzało się, że jej dalszy udział w programie wisiał na włosku.
Maria Ożga ma 37 lat i jest mieszkanką Tarnowskich Gór. Chociaż z zawodu jest księgową, to jej prawdziwą pasją, którą zaraził ją ojciec, jest gotowanie. Jej marzeniem jest otworzyć własną restaurację, w której podawałaby swoją specjalność: małże św. Jakuba.
Diana Volokhova nie wytrzymała napięcia. Kompletnie się pogubiła. Z całej trójki wykazała najmniejszą odporność psychiczną i prawdopodobnie to był powód, dla którego była pierwszą, która opuściła ścisłą trójkę finalistek. Ryba, którą przyrządziła, była niedopieczona.
To nie był błąd, który miała prawo popełnić w ścisłym finale. Jurorzy jej tego nie wybaczyli. Potrafili jednak docenić bezprzykładne poświęcenie, z jakim do końca walczyła o fartuch mistrza kuchni.
Diana to rodowita Ormianka. Z jej przyjazdem do Polski wiąże się romantyczna historia:
Diana Volokhova ma 30 lat i obecnie mieszka w Gdyni. Marzy jej się własna cukiernia z wypiekami z całego świata. Jej pasją jest tradycyjna kuchnia ormiańska zwłaszcza, jeżeli może dodać do potrawy bakłażana.