Kings of Leon - Come Around Sundown - recenzja

Nie wierzcie recenzentom, którzy piszą, że ta płyta to porażka. Są osobami, które na zapoznanie się z nowym materiałem Kings of Leon poświęciły zdecydowanie za mało czasu, bo żeby docenić nowe dziecko tej grupy, trzeba sporo cierpliwości i chęci. Jaka jest Come Around Sundown? jane_

Słoneczna, ciepła okładka, do poznania muzyki zachęcają nas palmy. Oprawa graficzna albumu zdecydowanie odbiega od swych poprzedniczek, chłodnych, zdystansowanych. Piąta płyta w dorobku. Amerykanie, głęboko zakorzenieni w tradycjach swego rodzinnego Tennessee, którzy wielki sukces odnieśli dopiero za sprawą poprzedniczki "Come Around Sundown", "Only By The Night", i singli takich jak "Use Somebod"y czy "Sex On Fire", jednocześnie stając się zakładnikami wykreowanych przez siebie przebojów. Duża większość chwaliła Kings Of Leon za postępy, zatracając się w ich ówczesnej muzyce, całkowicie zapominając o ich wcześniejszym dorobku - bo przecież i trzeci album zespołu, noszący tytuł "Because Of The Times", był oznaką może nie tyle geniuszu, co talentu. Kwestią sporną pozostaje, czy obecna twórczość grupy jest cudowna - choć bardziej radiowa i przystępna, czy wprost przeciwnie - chłopaki się sprzedali, dostosowując swe piosenki na potrzeby komercyjnych mediów i zatracili swój unikalny urok.

Kings of Leon są sprytni. Muzyka zawarta na "Come Around Sundown" odwołuje się do ich korzeni, jednocześnie będąc idealnie wygładzoną - nie usłyszycie wyszukanych, ostrych rockowych solówek, przygotujcie się raczej na dość spokojne utwory, które nabierają smaczku dzięki charakterystycznemu głosowi wokalisty, co nas nie dziwi - Caleba wszyscy dobrze kojarzą.

Pierwszy kontakt z płytą zapowiada koniec zespołu. Nudno, smętnie, beznadziejnie, im już dziękujemy. Wyróżnia się tylko początek - utworem paradoksalnie zatytułowanym "The End" oraz singlowym "Radioactive", które, dobrze już nam znajome, odkrywamy na nowo. I zdecydowanie zyskuje na plus. Taka jest ta płyta - z każdym kolejnym przesłuchaniem z tego nijakiego albumu wyławiamy zaskakujące, oryginalne i przyciągające uwagę utwory o niezwykłym potencjale - one wszystkie wspaniale się nucą, nie potrafią 'wyjść' z naszej głowy.

"Pyro", niepokojące, ciekawie rozegrane, około trzeciej minuty robiące piorunujące wrażenie na słuchaczu. "Mary", które przywodzi na myśl wcześniejsze dokonania zespołu, jest jednym z najbardziej hm, wesołych? utworów na "Come Around Sundown". I posiada świetny tekst.

"The Face", zdecydowanie o singlowym potencjale. Klimatyczne i piękne, w którym oddają hołd Tennessee. Refren "The Immortals", który będzie musiał brzmieć niezwykle przejmująco na ogromnych stadionach, które czekają na koncertowe przyjęcie grupy. Zmiana klimatu - przyjemnie snujące się "Back Down South", z dość zaskakującym tekstem - znajdziemy w nim wzmiankę o małych, pięknych, nagich dziewczynach gotowych do położenia się w... trumnie. Stylowe "Beach Side", pokazujące kompletnie inną stronę Kings of Leon .

"No Money" to mój faworyt. Nawiązuje do dawnego, bardziej gitarowego i brudnego stylu grupy, ma niebanalny tekst, i nie da się od niego uwolnić. Wydaje mi się, że to utwór, który ma szansę stać się wielkim, nowym hitem tego zespołu - ale takich predyspozycji nie da się odmówić żadnej z piosenek na krążku. Po "No Money" mamy kolejną typową dla Kings Of Leon piosenkę - "Pony Up". "Birthday" to z kolei moja druga ulubiona kompozycja, refren jest śliczny dzięki tekście o miłości, a cała piosenka delikatnie umila nam czas, pozostawiając po sobie niesamowite wrażenie. I zostały jeszcze dwa utwory - dość skoczne "Mi Amigo", oraz spokojniejsze "Pickup Truck", jednocześnie stadionowy, jak i dość intymny.

Kings of Leon , udzielając wywiadów podczas nagrywania swej piątej płyty, pokusili się o stwierdzenie, że album będzie brzmiał bardziej jak ich "Youth & Young Manhood", czyli zakorzeniony w rockowym 'brudzie' debiut. Pojawiały się też głosy, że panowie Followill życzą sobie albumu w stylu grunge'owym, bardziej cięższym, niż "Only By The Night". Czy im się udało? Z jednej strony - zachowali swoje brzmienie, słychać, że "Come Around Sundown" to Kings Of Leon. Z drugiej strony, mamy do czynienia z rockiem, który został, jak wspominałam wcześniej, ekstremalnie wygładzony. Cieszyć się, czy płakać? Raczej cieszyć. Przynajmniej ja się cieszę - piąty album amerykańskiej grupy można uznać za udany, spójny, ciekawy i miły dla ucha. Fanów ostrego grania nie zadowoli, jednak tych, którzy nie mają nic przeciwko lekkiej odmianie rocka, "Come Around Sundown" zdecydowanie ucieszy, jeśli zadadzą sobie trud kilkukrotnego przesłuchania tego krążka. Ja, pełna obaw po, moim zdaniem, niezbyt udanym "Only By The Night", jestem w pełni usatysfakcjonowana. Trzeba przyznać, że chłopakom się udało.

Na pewno oni będą zadowoleni - "Come Around Sundown" w wielu krajach zajął już pierwsze miejsca na listach sprzedaży. Czy już teraz należy zastanawiać się, jaki będzie ich kolejny, muzyczny krok? Nie. Teraz nacieszmy się ich nową płytą. Jest czym.

Co sądzicie o nowej płycie Kings Of Leon? Czy dali radę?

embed

jane_

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.