Off Festival 2010 - wrażenia

Emocje już (w miarę) opadły, więc czas zacząć opowiadać Wam, jak spędziłam ostatni weekend. Piąta edycja OFF Festivalu, organizowanego przez Artura Rojka, pierwszy raz w katowickiej Dolinie Trzech Stawów... i aż wstyd się przyznać, byłam tam dopiero pierwszy raz... jane_

Długo zastanawiałam się, w jakiej formie oddać wam to, co się tam działo, żeby napisać najciekawiej. Wyjdzie tego ogromna ilość.

Zrobimy tak: od najlepszych koncertów, po te, na których byłam jedynie część, a i ta część niezbyt zapadła mi w pamięć. Lecimy:

THE FLAMING LIPS / niedziela

Czy to zaskoczenie, że są u mnie na szczycie? Cofnijmy się jednak do jakiejś godziny przed koncertem, gdy wokalista (wokalista, jak to brzmi... główna postać, o) tegoż zespołu, Wayne Coyne, wyszedł pierwszy raz na scenę, zrobić nam zdjęcie. Wszystkich poderwało z trawki. W takim ścisku pozostaliśmy do północy. I w każdym razie nie było nudno: dzięki panu obok, który przyniósł jeden z tych dużych balonów, mieliśmy rozrywkę. Jęki rozpaczy, gdy balon leciał na scenę, szał, gdy z niej wracał, czy ktoś odbił go wysoko. Gdy przebił się pierwszy (pierwszy?), bo było ich w sumie trzy podczas oczekiwania, nagłe zainteresowanie zdobyła palma. Dmuchana. 'Pal-ma! Pal-ma!'. Niestety niedługo cieszyła się sławą, gdyż rzucono nam kolejny balon. 'Lewa strona! Daj Balona' i 'Gdzie jest balon' - cudowne. Śpiewanie 'Stokrotki' też. c; W sumie, do przodu pchałyśmy się z koleżanką, żeby to po prostu przeżyć. Gdy byłam może cztery lata młodsza, w jakiejś gazecie zobaczyłam zdjęcie Wayne'a w wielkiej, plastikowej kuli, w której poruszał się na rękach widowni. Nigdy nie myślałam, że będę w czymś takim uczestniczyć. Kulę dotknęłam przez chwilę, jedną ręką, ach, ten niewielki wzrost, prawie zostałam zgnieciona, ale warto było. W dodatku, konfetti i mnóstwo, mnóstwo balonów.Było cudowne, stać tam pod sceną, zadrzeć głowę w górę, i widzieć, jak to wszystko leci. Po jakiś 20 minutach od rozpoczęcia koncertu uciekłam na tyły. Resztę ich show, nie licząc samej końcówki, kiedy z koleżanką poderwałyśmy się do tańca, spędziłyśmy na trawce. Hahaha, i cudowne, laserowe ręce, oraz ta 'bańka' na gitarze. Muzycznie było tak sobie, ale zabawa była przednia. Bardzo miło. Pozdrawiam: blond kolegę po mojej lewej, niemiłą koleżankę za mną, i dwójkę chłopaków, którzy na tyłach przemieszczali się do przodu fikołkami. Swoją drogą - to charakterystyczne 'dziekuje!' po wręcz z każdym utworów. c;

FM BELFAST / sobota

A to niespodzianka. To był jeden z najlepszych koncertów. Islandczycy dostali czterdzieści minut, zaczynali po 16, ale tyle wystarczyło, by zdobyli moje serce. A to, że tam trafiłam, i to jeszcze przy barierce, to czysty przypadek. W planach były Pustki, ale że bliżej było sceny Trójkowej, udałam się najpierw tam. Zostałam do końca. Rozkręcili niesamowitą imprezę, pojawiając się w czteroosobowym składzie. Trójka chłopców, dwójka z nich o nieprawdopodobnych głosach, jeden sterował całą elektroniką, i do tego kobieta o pięknym uśmiechu. Kazali nam kucać, potem wyskakiwać z wielką energią, śpiewać, wykonywać różne, hm, gesty? rękami, oni sami ściągali spodnie i koszulki (hehe, męska część c;), i byli cudownie, szczerze zdziwieni, jak gorąco ich przyjęliśmy, po dwóch utworach zostali przez publikę pokochani. Sami świetnie się bawili. Robili nam też zdjęcia. Motyw z Par Avion śpiewałam z koleżanką długo po zakończeniu koncertu. Byłyśmy zachwycone. O ile bardziej, gdy następnego dnia, w niedzielę, przed występem Casiokids zobaczyłyśmy tą prześlicznie uśmiechającą się panią, i pana z blond grzywką, siedzących na trawce i czekających na koncert. Chwila zastanowienia, zamieszanie i panika, lecz jednocześnie zachwyt, i zdobyłyśmy autografy. Byli bardzo mili, i tacy... normalni. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego zespołu, i zastanawiam się, jak to możliwe, że nie znałam ich wcześniej. Tym razem pozdrawiam serdecznie dziewczynie, która użyczyła nam marker. Dzięki!

THE RAVEONETTES / niedziela

Pytacie mnie o to, co zagrali, jak tam dźwięk, wrażenia muzyczne? Nic z tego. Choć przyszłyśmy 40 minut przed koncertem, pod sceną stało już całkiem sporo ludzi. Decydując się na pozostanie w tym miejscu, nie wiedziałyśmy, co będzie się działo. A działo się tyle, że mogę wam tylko poopowiadać, jak to prawie zostałam przybita do ziemi, ledwo oddychałam, bardzo dużo się naskakałam, i w ogóle było zabawnie. Musze przyznać, że nawet nie zauważyłam, kiedy gwiazda zeszła ze sceny. Wstyd. Oczywiście, zaczęliśmy krzyczeć ich nazwę, żądając pojawienia się znowu, ale niestety, nie wyszło. Za to ktoś zaczął śpiewać refren 'Karma Police' Radiohead, z koleżanką zaczęłyśmy klaskać... i znowu przez chwilę była impreza. :p Jak już tak cały czas pozdrawiam, to tym razem piontka dla blond chłopaka w czarnym stroju, który stał przed nami, niemiłosiernie co chwile deptając mi palce. Również wielkie 'dzięki' dla pana w koszuli w kratkę, który został tyle razy noszony na rękach, że nie potrafię zliczyć. Wspominamy miło także chłopca, który tak jak my, na początku wcale nie miał ochoty skakać, i wymieniał z nami porozumiewawcze uśmiechy, bo nie mówił po polsku. Aha! Zabawne: zostałam uderzona, a pan, sprawca tego karygodnego czynu, z troską pogłaskał mnie po ramieniu. Ravonettes, wreszcie w Polsce. Hura!

ART BRUT / piątek

Bieg po The Horrors pod Scenę Leśną i pchanie się najbliżej, jak się da, opłaciło się. Jak ja lubię, gdy gwiazdy na koncertach schodzą do publiczności. I tym razem tak było: rozgadany wokalista Art Brut, których, swoją drogą, prawdopodobnie też wcześniej nie kojarzyłam, wszedł w tłum zaraz obok mnie, nic nie stało na przeszkodzie, aby go dotknąć, swoją drogą. Kazał nam 'schodzić do piwnicy', czyli kucnąć. Nikt na początku nie wiedział, o co mu w ogóle chodzi, po co mamy to robić. Obfotografowano nas wtedy (i to dziwne, że nigdzie, NIGDZIE nie ma zdjęć z występu tego zespołu), a potem wróciliśmy do szalonej zabawy. Niestety, jak byłam na nich niedługą chwilę, tak musiałam uciekać. Muzycznie porywająco, takie proste, rockowe, energiczne granie. Lubię.

PULLED APART BY HORSES / niedziela

Godzina szesnasta. Mieli pół godziny, ale jak cudownie je wykorzystali! Zespół, który niedawno wam na łamach Kotka prezentowałam, totalnie mnie zaskoczył. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest być na koncercie grupy, która igra z post-hardcore'm. Juz wiem. Niesamowite: skakanie z głośników. Rzucanie gitarą. Polewanie ludzi wodą. Schodzenie do nas, wyciąganie do tłumu gitary, totalne szaleństwo: pan wokalista przez jakąś chwilę stał idealnie na przeciwko mnie, przez co zostałam troszkę zmoczona. c; Świetnie się ich oglądało, świetnie się na nich bawiło. W ogóle, panowie, byliście w Katowicach, a nie w Krakowie. I jesteście bardzo mili, nie będę cytować Wam, drogie kotki, określeń, które rzucali w naszym kierunku. Były... dosadne. Ale zabawne. To oni mówili, że zawsze wracają? Oby. Chętnie przeżyłabym to jeszcze raz. A za niedługo grają na Reading/Leeds. Klasa.

CASIOKIDS / niedziela

Oczekiwałam czegoś innego, jakoś nie mogłam załapać zabawy, choć już niezła była z ananasa. Ananas stał na jednym z syntezatorów, i przed koncertem był obiektem zagadkowym: po co im ananas na scenie? Potem okazało się, że ananas był grzechotką. Sprytne. Wspaniałe było nagrywanie naszego strasznie głośnego i długiego krzyku na jedną z elektronicznych zabawek panów na scenie, a potem wykorzystanie go w utworze. Zagrali nam także premierowo nowy utwór. Ludzie bardzo ciepło przyjęli Casiokids, a oni sami chyba byli tym zdziwieni. Pozytywnie, oczywiście. Kocham zginanie paluszków przez pana z zespołu o ciemnych, dłuższych włosach. W sumie, stwierdziłam z koleżanką, że mógłby założyć zespół z wokalistką FM Belfast. Nie musieliby grać. Wychodziliby na scenę. Wystarczyłby uśmiech, wszystkie serca zdobyte.

THE HORRORS / piątek

Daleko, co? W sumie nie wiem, czy nie powinni być przed Casiokids, ale uznajmy, że nie ma to znaczenia. Powiem tak: bez szału. Przeciętnie. Normalnie. Zwyczajnie. Po tym, jak zeszli ze sceny, zaczęłam tak głośno krzyczeć, że nie, że co to w ogóle było, że kilka osób dziwnie na mnie spojrzało. Więc: był jeden nowy utwór, reszta to materiał z Primary Colours. A ja chętnie usłyszałabym Count In Fives czy She Is The New Thing. Było okej, ale tylko okej. Trochę się pokołysałam, trochę obczaiłam cały zespół, bo 'OMG TO PRZECIEŻ THE HORRORS', Farris, dziwię się, że nie złamał statywu od mikrofonu, tak się na niego rzucał. Nie było fajerwerków. Za bardzo się nastawiłam. Za to świetny Pan Soundcheck! Zabawne, jak szybko tłum to podłapał.

EFTERKLANG / piątek

Zastanawiam się, dlaczego publika po prawej stronie pod sceną była taka smutna. Ja bawiłam się całkiem dobrze. Choć byli mi nieznani muzycznie, a znani na tyle, żeto ich wybrałam wcześniej, ustalając sobie, na co pójdę - to wcale nie było tak,że trafiłam tam przez deszcz! Bardzo, bardzo miło i pozytywnie. Klimatycznie. I był Czesław, ale nie śpiewał. Grał. W dodatku, świetne ruchy basisty.

INDIGO TREE / niedziela

Smutne piosenki na wesoły dzień. Fajnie się ich słuchało, bardzo pozytywny koncert. Dobra muzyka.

DINOSAUR JR. / sobota

Trafiłam z koleżanką na ich koncert pół godziny od jego rozpoczęcia. Po Radio Dept.skutecznie nas obudzili. Postałyśmy sobie bardziej z tyłu i troszeczkę poskakałyśmy do ich muzyki. Cóż mogę więcej rzec. Wiem, powinnam o wiele więcej - jedna z głównych gwiazd festiwalu, w ogóle, łał. Łał jeszcze większe, że grali na pożyczonych instrumentach.

HEY / sobota

Zabawy przy tym nie było, ale koncert, myślę, że udany. Pani Nosowska ze swoim 'no, dziękujemy bardzo' po każdej wręcz piosence brzmiała zabawnie, ale i lekko głupio, odnosiłam też wrażenie, jakby przepraszała nas, że w ogóle musimy ją słuchać. Wydaje mi się, że na osobach z zagranicy jednak występ zespołu Hey musiał zrobić pozytywne wrażenie. Co podobało mi się najbardziej? 'Kto tam? Kto jest w środku?' - za świetną elektronikę, która zawsze wyzwalała we mnie emocje. I Angelene, cover utworu PJ Harvey. I tu z panią Kasią muszę się zgodzić - PJ na OFF!

MUCHY / sobota

Co mi się nasuwa na myśl? Słowo 'spoko'. Kolejny raz siedząc na trawce, ponuciłam trochę, pośpiewałam teksty. Fanką Much nigdy nie byłam, ale zespół jest okej.

KONCERTY, KTÓRE OBEJRZAŁAM JEDYNIE PO SKROMNYM KAWAŁKU:

RADIO DEPT. / sobota

Byli jacyś tacy niezrozumiali. Coś z nagłośnieniem? Zrobiło się smutno. Jakoś lepiej brzmieli na nagraniach. Ale było okej. Po pół godziny poszłyśmy na Dinozaurów.

TORO Y MOI / piątek

Zawaliłam sprawę, zamiast postać w namiocie i tam przeżywać ten koncert, usiadłam sobie przed nim na trawie i przeglądałam OFFową książeczkę śmiejąc się z gadających tam mrówek. Pamiętam jedynie, że fajnie tupało się nóżką. Porażka z mojej strony.

A PLACE TO BURY STRANGERS / piątek

Jak ja żałuję, że widziałam ich tak krótko. Z towarzystwem nie daliśmy rady. A szkoda. Potężny hałas.

Dum Dum Girls pozytywnie, bardzo stylowo, publikę stanowiło więcej panów, niż pań, ale nie ma się czemu dziwić. Wokalistka fajnie rusza głową. O.S.T.R. pozdrawiał obiboków, mówił o krzyżu i o wartościach. Happy Pills , Bear In Heaven i Mew - nudy. Archie Bronson Outfit - fajnie, z takim, hm, pazuerm. Niezła impreza pod sceną, musiałyśmy uciekać. I ładne stroje, panowie. Lali Puna (według miesięcznika 'Dziewczyna', uwaga - 'Lali PuMa') pozytywnie, choć widziałam jedynie początek. Mouse On Mars to dla mnie tylko ostatnie 10 minut ich koncertu, bardzo mi z tego powodu smutno, bo musiało być nieźle. Tak samo żałuję No Age , ale coś za coś, dzięki temu, że z nich zrezygnowałam byłam blisko sceny na Raveonettes. Tindersticks , cudowny odpoczynek dla uszu po A Place To Bury Strangers. Shearwater i The Fall słuchałam ze strefy gastronomicznej, z obu nic nie pamiętam. These Are Powers mi i koleżance nie podpasowało, więc po chwili wypchałyśmy się z namiotu. Tunng i Aptekę grającą 'Mendę' słuchałyśmy huśtając się - kto by pomyślał, że na festiwalu będzie dziecięcy plac zabaw. c;

Co jeszcze: pierwszego dnia zorientować się, gdzie wymienić bilet na opaskę, można było tylko po kolejkach, w których ludzie trzymali bileciki. Na minus. Na plus OFFowa książeczka, czyli rozpiska, info o każdym z zespołów i ciekawostki o festiwalu, opatrzone zabawnymi komentarzami mrówek. Wchodzenie na teren festiwalu: zastanawiałam się, co jeszcze każą mi wyrzucić, i dlaczego jednego dnia spokojnie coś wnoszę, a drugiego już nie. Kontrole także przy wyjściu ze strefy gastronomicznej. Ceny w miarę okej, do przejścia. Miłe pufy, na których można było sobie odpocząć. Pozdrowienia dla hipisa Andrzeja, który jeździ na wszystkie festiwale w Polsce. Jasne, że dało zobaczyć się więcej, że chodziłam na najbardziej oczywiste z występów, że tego tekstu jest przytłaczająca ilość, ale nie walczyłam tutaj o wydłużenie tego do maksymalnej objętości, lecz o oddanie wszystkiego. I tak pewnie o połowie zapomniałam. Jeszcze co do OFFa - za rok na pewno znów mnie na nim spotkacie, nie zraża mnie nawet potworny ból każdej z części ciała i straszna ilość siniaków. c;

Dziękuję Kotkowi, dzięki któremu miałam okazję bawić się w miniony weekend, Rafałowi i Oli, którzy stanowili moje towarzystwo, i organizatorom festiwalu, pomimo tego, że festiwalowej torby zdobyć mi się już nie udało. Świetna zabawa, świetne zespoły.

Do zobaczenia za rok!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.