ORANGE WARSAW FESTIVAL - podsumowanie

Dzień drugi - co się działo?

Przez pięć miesięcy marudziłam o tym festiwalu dosłownie każdemu . To miało być idealne zakończenie wakacji, z idealnym towarzystwem i wspaniałą muzyką. Niestety, albo stety, towarzystwo się odwołało. Następne też, ale to miało jasny powód. Mimo to drugiego dnia festiwalu Orange stawiłam się na Placu Defilad. Ochrona marna, udawała, że sprawdza, co się ma pochowane po kieszeniach. Od razu było widać główną scenę. Z tego, co później przeczytałam na telebimie, występowali June. A że 19:00 minęła przed kilkoma chwilami, rozpoczęłam poszukiwania sceny "młodych talentów".

SKINNY PATRINI

Przegapiłam ich raz. Trudno uwierzyć, że mogłam mieć ich na wyciągnięcie ręki u siebie w mieście. Dużo osób przybyło pod wspomnianą wcześniej scenę oglądać występ tych artystów. Pani Patrini skojarzyła mi się z Karen O, choć na żywo nie miałam okazji jej widzieć. Ma ciekawy głos i ubrana była w prześliczną sukienkę, poza tym żartowała - "tak, wiemy, że przyszliście tutaj spejalnie dla nas, a nie dla emdżiemti i calvina". Przemiła.Podobało mi się bardzo. Dobry początek.

Później była wyprawa po kawę, i wycieczka po namiotach. Glowsticki <3.

THE CRYSTAL METHOD

Nie znam ich jakoś szczególnie. Postałam chwilę, pokołysałam, i wybrałam się pod małą scenę, czekać na krawężniku na Calvina. Załapałam się na kawałek

PLASTIC,

których nie lubię . Może dlatego, że produkowali ostatnią płytę Blog 27, albo dlatego, że kojarza mi się z eliminacjami do Eurowizji z piskiem i tanim podkładem "electro". Bardzo słabo wypadli.

Nieważne. Szukamy dogodnego miejsca, o, fajnie, jest. Stałam po lewej, przy barierce odgradzającej miejsce dla kamery. Wszystko ładnie widać.

CALVIN HARRIS

Numer dwa na liście "najważniejsi do zobaczenia" . Nie rozczarował mnie, tego nie mogę powiedzieć, było okej, fajnie, miło, skakał, 'rozmawiał' z publicznością, i ukochał sobie polish girls.I poskakać można było. Pod koniec, na "I'm Not Alone" prawie bym umarła, chamskie wpychanie się do drugiego rzędu to zło. Ciekawsze momenty? "The Girls", z wspomnianą wcześniej wstawką. "Colours", "Marrymaking At My Place". "Acceptable In The 80's". Zabrakło mi wielu świetnych piosenek z najnowszej płyty. Liczyłam też na Dance Wiv Me, bo chciałam sobie porównać wykonanie lajw Calvina z Dizzeem Rascalem. Umarłabym na miejscu, gdybym usłyszała remix "Waking Up In Vegas" Katy Perry, ale to było niemożliwe, więc nawet (tak bardzo) nie marudzę. ;d On faktycznie jest całkiem przystojny, dziewczynki. Nawet bez swoich okularków. ;d

Pół godzinki do MGMT, NERD na głównej. Szybka decyzja: zostaje tutaj, chcę to miejsce. Na kilka chwil przed wyjściem zespołu zaczęło lać. Ściana wody. Panika w tłumie. Pisk. Ale wszyscy wytrwale stoją. Bo MGMT. I już zaczynał się robić wielki ścisk.

MGMT.

Są. Widzę Bena, widzę Andrew - szybkie spostrzeżenie - włoski nie urosły. Zaczęli od "Pieces Of What". I już wiedziałam, że jestem tu, gdzie miałam być . Zaczęło się robić niesamowicie. Pomimo tego, że naokoło mnie stały same kołki, które znały chyba tylko piosenki z pierwszej części płyty, zacęłam tańczyć. Bo lubię. Bo to świetne do machania chociażby rękami, a nie stania i gapienia się w przestrzeń. Później mnie zabili. "Of Moons", "Birds And Monsters". Moja ukochana piosenka, w deszczu, z zamkniętymi oczami, tańcząc. A później leciało wszystko: "Weekend Wars", T"he Youth", wszystko wszystko. Największe poruszenie sprawiły oczywiście największe 'hity': "Time to Pretend", "Electric Feel" i "Kids", jak się okazało, na sam koniec. Co trochę mnie zdziwiło, bo nie powiedzieli nawet 'cześć' schodząc ze sceny. Szkoda tylko, że trochę wypadło nieszczerze, przy tym, jak się zachowywali. A oni grali. Zwyczajnie. Nie było jak u Calvina, 'rączki do góry i machamy'. Wiele osób ma .do nich o to pretensje, moim zdaniem nieuzasadnione, najciekawsze jest to, że wypowiadają się tak osoby, które na początku 'recenzji' piszą, że stali daleko/mało co widzieli/ mało co słyszeli. Pojawiają się opinię, że nagłośnienie było złe, i że współczują osobom, które jechały z drugiego końca kraju na ten koncert. Ja na MGMT bawiłam się tak, jak chciałam, po mojemu, a nie, bo 'machajcie rączkami'. Trochę mi tego zabrakło, ale to może trzeba było wykazać trochę inicjatywy i nie czekać na komendę, tylko podnieść ręce? To nie boli. Swoją drogą, że nie było wiele miejsca. Ale jak się chce, to da się radę. I tutaj jest właśnie błąd organizacyjny - MGMT zdecydowanie powinni występować na dużej scenie. Podobali mi się bardzo . Nie rozumiem zarzutów innych ludzi.

W tłumie wracaliśmy pod dużą scenę, a z głośników sączyło się M83, zdecydowaliśmy się rzucić okiem jeszcze na Groove Armadę. Żałuję, że nie zostałam dłużej, bo miałam ochotę, i dalej mam, jeszcze potańczyć. Na Marszałkowskiej było jeszcze słychać.

To straszne, ze czeka się na coś tak długo, a po chwili już jest po. Mogłabym tam stać do teraz i się bawić. Było świetnie. Nie narzekajcie, bo nie ma na co. Było miło. Bardzo.

Jane

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.