Uczestnicy reality show są naćpani

Specjalnie dla Was dotarliśmy do wstrząsającego felietonu uczestniczki jednego z reality show - Agaty Torzewskiej (na zdjęciu), która w "Glamour" opisała swoją przygodę z programem. Wynika z niego jasno: w programach typu reality show producenci manipulują uczestnikami i widzami. Potrafią im nawet wsypać dragi do piwa dla lepszej oglądalności. Nie wierzycie?

Pozornie wszystko wygląda jasno i klarownie - są uczestnicy, kamery, romanse, awantury i przyjaźnie. Za kulisami dzieją się jednak rzeczy niesmaczne i po prostu obrzydliwe .

Tuż przed rozpoczęciem programu każdy uczestnik show podpisuje umowę, w której zobowiązuje się zachować dla siebie tajemnice programu. Za złamanie tej zasady, grozi duża kara finansowa. Agata Torzewska jest córką znanego i bogatego tenora, w związku z tym zapewne stać ją było na zapłacenie kary. Agata tuż po swoim odejściu (sama zrezygnowała) z programu "Bar" napisała dla magazynu "Glamour" felieton, w którym opisała kulisy tworzenia reality show w naszym kraju.

Oto najciekawsze fragmenty:

Reality show nie jest żadną zabawą, jak to się wmawia ludziom, to spustoszenie i wyniszczanie psychiki, tracenie poczucia rzeczywistości, to wchodzenie w tunel ułudy i iluzji. Na pewno zastanawiasz się, jakim prawem mogę tak autorytatywnie wypowiadać się na ten temat? Otóż ja właśnie mogę. To nie puste słowa, lecz opinia poparta moimi przeżyciami.
(...)Logicznie, jeśli jest to reality show, wszystko powinno być realne. Ale tak nie było. Tak zwani reżyserzy brali uczestników na prywatne rozmowy. Wówczas sugerowali, a raczej namawiali uczestnika do zrobienia czegoś, żeby było ciekawiej lub do podpuszczenia innego uczestnika. Po takiej rozmowie reżyserzy podkreślali: "Tylko pamiętaj, nie było takiej rozmowy między nami! Wiesz, co masz w kontrakcie". Dana osoba wracała i robiła to, co do niej należało, bojąc się wyrzucenia z programu lub zapłacenia gigantycznej kary pieniężnej.
(...)Nigdy nie było pokazywane na wizji, iż produkcja co wieczór przynosiła nam gigantyczną ilość alkoholu. Według nowych reguł "Baru VIP", które zostały zmienione w trakcie programu, na podstawową żywność musieliśmy sami zarabiać w barze. Jeśli chodzi o alkohol, to ta reguła już nie obowiązywała - było go pod dostatkiem. Więc jeśli zabrakło żywności, niektórzy "drinkowali" od rana, żeby zaspokoić głód. Jestem generalnie osobą niepijącą (oprócz specjalnych okazji), więc podczas mojego pobytu w programie mogłam na trzeźwo wszystko obserwować. Ale zdarzyła się taka "specjalna okazja", gdzie skusiłam się na jedno piwo. Był to dzień moich 20. urodzin. Tego dnia mieliśmy też program na żywo. Stałam z paroma uczestnikami, kiedy podszedł do nas jeden z asystentów, namawiając nas na spożycie piwa. Skusiliśmy się po godzinie. (...) Nawet nie wypiłam połowy piwa, a po prostu ścięło mnie z nóg. Znam siebie i nie jestem w takim stanie po odrobinie alkoholu, a na pewno już nie po połowie piwa! Podejrzewałam najgorsze. Ale czy producenci byliby tak bezwzględni i posunęliby się do podsypania nam czegoś do trunków? Wsiadłam do busiku, gdzie wszyscy już siedzieli w podobnym stanie jak ja. "Nie wierzę! Tylko jedno piwo, a czuję się tak dziwnie, jakby coś nam dosypali!" - powiedział jeden z uczestników. "Na bank! To jest nienormalne! Czujemy się jakbyśmy latały!" - odpowiedziały trzy barowiczki. Kierowca busa był zaszokowany naszym zachowaniem: "Co wy tam piliście? Dosypali wam tam coś chyba?". Wtedy wszyscy byliśmy świadomi, że czymś nas naszprycowali. To coś musiało być mocne, bo mieliśmy wrażenie, że jesteśmy zdolni do najbardziej ekstremalnych wyczynów! Zajechaliśmy pod domek, gdzie przed wejściem asystenci wymieniali nam baterie od mikroportów. Siedziałam przy drzwiach i usłyszałam: "OK. Patrz na nich, działa! Będzie materiał!". Nazajutrz obudziliśmy się, nie pamiętając nic z tych paru nocnych godzin.
Definitywną decyzję o opuszczeniu programu podjęłam nazajutrz, 3.10.2004 r. podczas wieczornej rozmowy z menedżerem "Baru". Miał do nas pretensje, iż nie ma dostatecznych obrotów w barze: "Dziewczyny powinny tańczyć na stołach w rytmie seksownej muzyki - to by na pewno przyciągnęło ludzi". Zdenerwowała mnie ta wypowiedź: "To chyba małe nieporozumienie. Nie jestem panienką z agencji towarzyskiej! Twoje wypowiedzi są obraźliwe!". Menedżer odpowiedział: "Jeśli nie dostosujesz się do moich reguł, to możesz zrezygnować z programu! Jeśli ci się to nie podoba, to do widzenia!". I tu przyszedł czas na moje końcowe "show"! Wstałam, spojrzałam na wszytkich i powiedziałam: "Tak? No to do widzenia!". Zdjęłam mikroport i wyszłam z "Baru".
Moje wyjście skończyło się tym, iż musiałam potajemnie uciec z Wrocławia. Na koniec chciałabym się podzielić SMS-em, którego dostałam po paru tygodniach od uczestnika "Baru VIP": "Boję się powrotu do domu! Powrotu do rzeczywistości! Chyba zmienię miasto. Coś dzieje się z nami dziwnego! Buźka".

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ludzie żądni przygody i sławy decydują się na takie manipulacje i bezczelne zachowania producentów. Wychodzi na to, że najbardziej zdesperowani są uczestnicy, którzy zgadzają się na potrzeby programu "zakochać" w innym mieszkańcu i udawać romans. Czyżby Jola i Marco marzyli o karierze w telewizji?

Kłótnia Frytki i jednego z uczestników:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.