Wygładzona Joanna Racewicz z synem w "Gali": Na cmentarz chodzę rzadziej. Mówi też o nowej miłości

"Wydaje ci się, że to niemożliwe - kochać kogoś, kogo nie ma, i jednocześnie mieć w sercu miejsce dla kogoś, kto właśnie się pojawił?" - wyretuszowana przez grafików Joanna Racewicz pozuje z synem na okładce "Gali", a w głębi numeru opowiada o rozliczeniach z przeszłością i zdawkowo, aluzyjnie sugeruje, że ma nową miłość.

Joanna Racewicz , wdowa po Pawle Janeczku, oficerze BOR, który zginął w katastrofie smoleńskiej, udzieliła "Gali" długiego wywiadu. Dowiadujemy się z niego, że dziennikarka na nowo układa sobie życie przy boku nowego ukochanego, którego tożsamości nie chce jednak ujawniać. Chociaż sporo opowiada o swoim życiu prywatnym i nawet pozuje do zdjęć z synem Igorem, to jednak twarz chłopca konsekwentnie pozostaje zakryta. Z wywiadu dowiadujemy się też, że okres intensywnej żałoby już minął.

Żałoba ma tysiące twarzy i bardzo wiele kolejnych szczebli. Widocznie osiągnęłam wreszcie ten, na którym można już stanąć nieco pewniej. Mówię "nieco pewniej", bo do całkowitej i niezachwianej pewności jeszcze daleko. Pojawiła się zgoda na to, co się stało.

Racewicz nie odwiedza już tak często grobu męża.

Chodzę rzadziej niż 4 lata temu. Zaraz po katastrofie Powązki były jak drugi dom. Moje dni długo wyglądały podobnie - syn do niani albo do przedszkola, a ja - na cmentarz. To było silniejsze niż rozsądek. przejmująca myśl w głowie - musisz tam pojechać, zapalić znicze, zawieźć kwiaty, wyczyścić płytę, posiedzieć i pomilczeć - mówiła w rozmowie z "Galą".

Dziennikarka spokoju szukała na Podlasiu.

Mistyczny, polski Wschód. Niemal w środku puszczy. Wyobraź sobie świat oderwany od rzeczywistości, ludzie żyjący zgodnie z zegarem natury, bez pogoni za czasem i zerami na koncie. Wyobraź sobie głuche jak pień telefony, ani skrawka gazety, nawet śladu sieci... Dla kogoś, kto zaczyna dzień od przeglądania serwisów i portali, to było jak kubeł zimnej wody - opowiadała.

Joanna Racewicz powoli otwiera się na nowe życie. Jednak o swojej nowej miłości nie chce się zbyt otwarcie wypowiadać.

Mam wsparcie - mówi enigmatycznie.

Przyznaje jednak, że uczucie rodziło się powoli.

To nie był żaden grom z jasnego nieba. Raczej szereg drobnych kroków, setki zdarzeń i emocji.

Stara się nie przejmować tym, że według niektórych do końca życia powinna być pogrążoną w żałobie wdową.

Przyzwolenie na nowe życie? Po co? Przecież wdowa już miała swoje "życie", drugie nie przysługuje. Próbuję tłumaczyć takie zachowania, takie wbijanie drugiego człowieka w ciasny gorset, ale - tak szczerze - nie pojmuję, skąd w ludziach tyle jadu i potrzeby drapowania się w szaty "jedynych sprawiedliwych (...). Powrót do świata jest fantastycznym przeżyciem. Uśmiechanie się do każdego poranka - też. "Ona już nie jest w żałobie" - może powiedzieć ktoś zniesmaczony. Bardzo proszę. Niech ocenia, jak dusza zapragnie.

Wyciszona Racewicz z optymizmem patrzy w przyszłość.

Wydaje ci się, że to niemożliwe - kochać kogoś, kogo nie ma, i jednocześnie mieć w sercu miejsce dla kogoś, kto właśnie się pojawił? Życie dostarcza aż nadto dowodów, że to się dzieje, że zdarza się nie tylko na filmach. Czy można powiedzieć, że jestem - mimo wszystko - w dobrej sytuacji? Rozwód zwykle zabija uczucie. Śmierć, szczególnie ta nieoczekiwana, nagła, sprawia, że miłość zostaje w tobie na zawsze. I że jest obok niej miejsce na coś zupełnie nowego.

Joanna RacewiczJoanna Racewicz Gala Gala

Zobacz wideo
Zobacz wideo
Zobacz wideo

alex

Więcej o:
Copyright © Agora SA