Eurowizja 2016. Paradoksy i niespodzianki. Zasłużone zwycięstwo Ukrainy, Rosja na kolanach, Polska w pierwszej dziesiątce [PODSUMOWANIE]

Utarło się nazywać Eurowizję festiwalem kiczu i tandety. Jakkolwiek tegorocznej edycji nie udało się zerwać z tą przykrą łatką, to okazała się ona także festiwalem niespodzianek. I to pozytywnych.

Paradoksy Eurowizji

Eurowizja to festiwal paradoksów. Największy w Europie, a zarazem najbardziej lekceważony. W dobrym tonie jest mówić o nim źle, ale jednocześnie obowiązkiem jest go oglądać. Wbrew pozorom nie mówimy tu o czymś na kształt "elektoratu negatywnego", czyli o ludziach, którzy go oglądają, żeby krytykować, ale o tych wszystkich, dla których Eurowizja jest rodzajem "guilty pleasure": wstyd się do niej przyznać, ale warto jej się oddać.

Tegoroczna edycja nie rozsadziła od środka wspomnianego szablonu, ale wulkaniczne pomruki, jakie usłyszeliśmy, są być może zapowiedzią jeżeli nie rewolucji, to przynajmniej subtelnej ewolucji festiwalu. Zaczęło się już w półfinale, gdzie zadowoloną z siebie i z muzyki pop mieszczańską publiczność skonfrontowano z problemem emigrantów.

Europa stoi wobec największych trudności od lat. Ale nie tylko Europa. Na całym świecie na nowy dom czeka 60 mln uchodźców - takie przesłanie zdumionym widzom przesłali wtedy gospodarze show, Petra Mede i Mans Zelmerlöw.

W ten sposób na scenę, na której królowały dotąd cekiny i sztuczne ognie, za jednym zamachem wdarły się etyka i polityka. Przekaz być może był zbyt słaby, żeby poradzić sobie z samozadowoleniem bezpiecznych w swoich izolowanych społecznościach mieszczan, ale wystarczająco mocny, żeby refleksyjnym duchom uświadomić, że formuła festiwalu w subtelny sposób nadąża za społecznymi przeobrażeniami w świecie.

Eurowizja 2016Eurowizja 2016 Martin Meissner / AP (AP Photo/Martin Meissner) Martin Meissner / AP (AP Photo/Martin Meissner)

Eurowizja i Stalin

Trudno wyobrazić sobie światy bardziej od siebie odległe: świat bezpretensjonalnej, płochej muzyki i ponury świat kajdan, kazamatów i wypędzeń. Te światy nie tyle zderzyła ze sobą, co umiejętnie zespoliła Dżamala (Jamala), tegoroczna zwyciężczyni festiwalu. Zaśpiewała piosenkę "1944" o Tatarach krymskich, których w tytułowym roku 1944 Stalin wypędził z domów. Piosenkę jak na standardy Eurowizji niezbyt melodyjną, za to niezwykle ekspresyjną i zaśpiewaną z niebywałą żarliwością. Miała do tego swoje powody: wśród wypędzonych byli jej przodkowie. Dżamala napisała o tym piosenkę i przedstawiała ją widowni przyzwyczajonej do słuchania frazesów o miłości, tęsknocie i żeby był pokój na świecie.

Cierpię za każdym razem, kiedy ją wykonuję. Czuję wielką odpowiedzialność. Jest to piosenka bardzo osobista, ale śpiewam ją w imieniu wszystkich Tatarów krymskich, ponieważ każdy z nich cierpiał z powodu deportacji - mówiła Jamala w wywiadzie dla serwisu "Eurovoix".

I taka piosenka zwyciężyła w festiwalu Eurowizji. Aż chce się powiedzieć, bez najmniejszej dozy ironii, dobra zmiana. Oczywiście można domniemywać, że tak naprawdę zwyciężyło kunktatorstwo, z którego słynie Eurowizja (zaprzyjaźnione kraje głosują na siebie nawzajem), ale nawet w obrębie rzeczonego kunktatorstwa jest ewenementem, że triumfowała piosenka z przesłaniem. Jeżeli Eurowizja wydawała się dotąd festiwalem oderwanym od rzeczywistości, to ta piosenka mocnym przekazem wprowadziła, by tak rzec, element rzeczywisty do elementu baśniowego.

 

Rosja na kolanach

Wątków wschodnich na festiwalu ciąg dalszy. Faworytem typowanym do bezdyskusyjnego zwycięstwa tej edycji Eurowizji był Rosjanin, Sergey Lazarev, który zaśpiewał ciekawą skądinąd piosenkę "You Are The Only One". Rosja nie ukrywa swoich zapędów imperialnych i jednocześnie totalnych. Kraj, który ze wszech miar zasługuje na arystotelesowskie określenie "kolosa na glinianych nogach" rości sobie pretensje do supremacji nie tylko politycznej i militarnej, ale także kulturalnej i artystycznej. Przygotowane z sukcesem, ale i pyrrusowym kosztem Igrzyska w Soczi (2014) utwierdziły ekipę Putina w przekonaniu, że determinacja, presja i finansowanie stanowią niezawodny klucz do sukcesu w każdej dziedzinie. Sergey Lazarev został zatem przygotowany nadzwyczaj starannie. Przeanalizowano najlepsze festiwalowe występy z przeszłości i pod tym kątem zoptymalizowano jego występ. Zatrudniono najlepszych informatyków, żeby usunęli z internetu nagie zdjęcia Lazareva ( owszem, pozował nago do zdjęć ). Wpompowano ogromne pieniądze w scenografię podczas jego finałowego występu. Plan prawie się udał. Rosja od początku głosowania plasowała się na szczycie i do końca ścigała się z Ukrainą i Australią. Ostatecznie zajęła 3. miejsce. Dla ekipy, która liczyła na zwycięstwo, druzgocąca porażka.

Był też i mały sukces, choć nie wiem, czy ktoś go zauważył. W 2014 roku, a był to czas ogromnej zawieruchy u granic Rosji z Ukrainą, reprezentujące Rosję siostry Tolmachevy zostały powitane ogromnym buczeniem ze strony publiczności. Teraz Rosja biła się o zwycięstwo na festiwalu i nikt nie myślał o agresywnej polityce jej rządu. Krótka pamięć telewidzów czy świetna praca kremlowskich spin doctorów - a może jedno i drugie?

 

Michał Szpak

Nasz faworyt. Jak zawsze, irracjonalnie, i trochę wbrew rzeczywistości, wierzyliśmy w jego zwycięstwo. Kiedy wiara okazuje się być na wyrost, nie wierzymy w klęskę, przyjmujemy ją z trudem i poniewczasie. Jak to, tak dobra piosenka przepadła? Kiedy w 2014 roku wysłaliśmy do Kopenhagi Donatana i jego piękne Słowianki, całkiem szczerze spodziewaliśmy się zwycięstwa. Dziewiąte miejsce przyjęliśmy trochę jak policzek i dowód na dogłębną ignorancję muzyczną widzów z Europy. Teraz też wierzyliśmy, że ultra melodyjna i idealnie spasowana z festiwalową konwencją piosenka Michała Szpaka zmieści się przynajmniej w pierwszej dziesiątce. Wbrew prognozom bukmacherów, którzy często popisywali się swoją nieomylnością, a w tym przypadku odsyłali Szpaka do drugiej dziesiątki, irracjonalnie byliśmy przekonani o potędze "Color Of Your Life".

W tym roku, po raz pierwszy, rozdzielono głosy jurorów od głosów widzów. I głosami jurorów Michał Szpak wylądował na przedostatnim miejscu. Polska piosenka niemal najgorsza ze wszystkich? Tak źle nie było chyba nigdy w historii festiwalu. W tym momencie negatywne opinie o krytykach chyba wszystkim wydały się na miejscu, bo jeżeli tak nisko ocenili piosenkę "Color Of Your Life" to dowód, że na jury składają się sami dyletanci. Sytuację nieoczekiwanie uratowali widzowie, którzy swoimi głosami wywindowali nas na pozycję trzecią, co po zsumowaniu głosów dało nam ósme miejsce.

Krytyk ze słuchaczem nie zgodzą się nigdy, czego dobitny dowód otrzymaliśmy ostatniego wieczoru. Wszyscy ci, którzy wierzyli w Michała Szpaka i potencjał jego piosenki, są ze wszech miar uprawnieni, żeby utrzeć nosa krytykom, przekonanym o miałkości naszej propozycji. Podsumowując półfinał nazwałem tę piosenkę " idealnie przeciętną ", za co oberwało mi się w komentarzach. Uważni czytelnicy dostrzegli jednak, że w gruncie rzeczy komplementuję ją, a kontrowersyjne sformułowanie jest wzięte w nawias i oznacza idealne wyczucie formuły festiwalu.

 

Z tym, że przykład Rosji pokazuje, że nawet naukowo opracowana formuła zwycięstwa nie musi się sprawdzić, co w przypadku tak sztampowego i przewidywalnego festiwalu jak Eurowizja, natycha optymizmem. Jeżeli podkręcimy rozdzielczość i skupimy się na niuansach, tegoroczna edyca zaoferuje nam wiele niespodzianek, z których nie wszystkie są widoczne jedynie pod mikroskopem. Michał Szpak zafundował nam niespodziankę widoczną gołym okiem. Dziękujemy.

Jacek Zalewski

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.