TYLKO U NAS! Zwyciężczyni "MasterChefa" o przecieku: Najpierw się przestraszyłam, a potem... Zdradza też kulisy programu

Dominika Wójciak o przecieku dowiedziała się z Facebooka, gdzie ktoś wkleił zdjęcie jej książki, która miała trafić do sprzedaży dopiero po emisji finałowego odcinka. Opowiedziała nam, co wtedy czuła i jak wyglądało życie w domu "MasterChefa", a także jakie słowa słynącego z ciętego języka Gordona Ramsaya wypadły przy montażu.

Jacek Zalewski, Plotek.pl: Gratuluję tytułu MasterChefa oraz wydania książki, choć to właśnie ona przedwcześnie zdemaskowała cię jako zwyciężczynię programu. Przyjmowałaś gratulacje, zanim jeszcze został wyemitowany finałowy odcinek?

Dominika Wójciak - Mówisz o niedzielnym przecieku? Na szczęście nie. Jak zobaczyłam zdjęcie mojej książki w komentarzu pod jednym z moich wpisów na portalu społecznościom, to najpierw się przestraszyłam, a potem uznałam, że nic na to nie poradzę...

Wpis był od osoby znajomej?

- Nie.

Ta sprawa dotknęła cię osobiście?

- Nie. Poczułam tylko złość. To było zepsucie radości fanom, którzy do końca chcieli czuć emocje.

Dominika WójciakDominika Wójciak fot. z archiwum prywatnego Dominiki Wójciak fot. z archiwum prywatnego Dominiki Wójciak

Wydawałaś się być faworytką niemal od pierwszego odcinka. Przeczuwałaś, że możesz wygrać?

- Podchodziłam do "MasterChefa" zadaniowo, małymi kroczkami, cieszyłam się z poszczególnych etapów, które przeskakiwałam. Pierwsza iskierka pojawiła się, kiedy zostałam pochwalona przez Gordona Ramsaya. Wolałam się jednak nie rozpędzać, bo to był dopiero szósty odcinek. Głęboko uwierzyłam, że mogę wygrać, tuż przed konkurencją eliminacyjną do finału, kiedy byliśmy na Sycylii.

Gordon Ramsay nie tylko cię skomplementował, ale i zaprosił do Londynu, do jednej ze swoich trzygwiazdkowych restauracji. Na blogu napisałaś, że spełnił obietnicę...

- To było fantastyczne przeżycie. Pojechałam tam z Michałem, swoim partnerem. Lunch trwał cztery godziny, spróbowaliśmy szesnastu potraw z menu, które było dedykowane specjalnie nam. Każde z nas miało inne dania, nawet dobrane inne wino do potrawy. To był spektakl.

Uściślijmy, to była kolacja dla trojga?

- Nie, Gordona nie było z nami. Zastanawiałam się co prawda, czy chciałam, żeby był. Fantastycznie byłoby spędzić z nim taki czas, ale mogłoby to dodać tej celebracji szczypty sztuczności.

Bałaś się Gordona wiedząc, jaki ma język i jak potrafi potraktować uczestników?

- Najpierw się ucieszyłam, że będę miała okazję z nim pracować. Potem jednak uświadomiłam sobie, że będzie ostro. Zastanowiłam się, co Gordon może zrobić z człowiekiem. Może go roztłuc na schabowy, a potem jeszcze przemielić przez maszynkę do mięsa. I to cię czeka, gdy coś spieprzysz. Przygotowałam się na najgorsze.

Czułaś się ulubienicą jurorów ze względu na szacunek, jaki sobie wyrobiłaś już na początku edycji?

- Nie. Przecież pomimo tego, że tak wiele razy zostałam doceniona, usłyszałam także i kilka gorzkich, negatywnych opinii. Na przykład, że nie potrafię zarządzać ludźmi - z czym całkowicie się zgadzam.

Tylko, że to nie do końca kwestia kulinarna.

- To prawda. Zapamiętałam też opinię Gordona w drugiej konkurencji. Powiedział o moich przegrzebkach: "Dominika, to nie jest świetne danie. Nie jest też najgorsze. Jest na środku". Powiedział też coś, co wypadło w montażu, a bardzo mi się spodobało: "Wiesz, ile razy byłem na samej górze? A wiesz, ile razy spadałem z tej góry na sam dół? Czasami trzeba też umieć być pośrodku".

Byłaś osobą bardzo ekspresyjną, co skutkowało choćby płaczem na planie.

- Rzeczywiście, jestem ekspresyjna, a jednym z objawów są właśnie łzy. Wywalenie emocji na zewnątrz pomaga mi odnaleźć się w stresowej sytuacji. Przecież ja wcześniej nie miałam niczego wspólnego z mediami.

Ta emocjonalność jest pożyteczną cechą w kuchni?

- Na początku nie lubiłam swojego płaczu. Tupałam nogą i mówiłam sobie: "Dominika, tylko się nie rozbecz". Tymczasem wystarczyło, że ktoś mnie pochwalił i ja, jak w japońskiej kreskówce, tryskam łzami. Naprawdę wolałabym tak nie beczeć na prawo i lewo.

Dominika WójciakDominika Wójciak fot. z archiwum prywatnego Dominiki Wójciak fot. z archiwum prywatnego Dominiki Wójciak

Magda Gessler napisała na Facebooku, że nie byłaś faworytką pozostałych uczestników. Czy to oznacza, że były jakieś konflikty na planie, tworzyły się stronnictwa?

- Wolałabym tego tak nie oceniać. To trudny czas, czternaście osób o skrajnie różnych charakterach zamknięto w domu "MasterChefa". Spędzaliśmy ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. To był kocioł. Gdybyśmy myśleli tylko o rywalizacji, to przecież pozabijalibyśmy się. Jakoś się dogadywaliśmy, choć pewnie jakieś stronnictwa robiły się. Osobiście nie mam jednak stamtąd niemiłych wspomnień.

Co robiliście, kiedy nie gotowaliście?

- Dużo czasu spędzaliśmy razem, szczególnie wieczorem, po kolacji. Rozmawialiśmy przy piwku, Julien (Secher - red.) miał gitarę i śpiewał nam, ale gdy ktoś chciał miał przesyt bycia razem, to mógł wrócić do pokoju.

Mieliście dostęp do telefonów komórkowych?

- Mieliśmy telefony i dostęp do internetu.

W trakcie gotowania nieustannie towarzyszyły wam kamery. Pamiętałaś o nich?

- Na początku, podczas castingów, ewentualnie w trakcie pierwszego odcinka. Potem poszło już łatwo.

Kamery były jednak wszędobylskie, choćby z powodu nieustannego lokowania produktów. Zaburzało ci to pracę?

- Nie. Kompletnie. Na początku, przed wejściem do studia w ogóle nie myślałam o kamerach, że sto pięćdziesiąt osób z planu patrzy na każdy twój krok i że dwanaście kamer filmuje nas od stóp do głów. Wolałam się skupić na zadaniach, bo to też pozwalało zapomnieć o kamerach.

Widzowie polubili cię, ale nie ma tak dobrze, żeby podobać się wszystkim. Spotkałaś się z "hejtem"?

- Niewielkim. Raptem kilka negatywnych komentarzy, w stylu: głupio podskakuję, dygam cały czas nóżką. Poczułam się oceniana, ale z drugiej strony, przecież ja taka jestem. Bardzo często dostawaliście bardzo mało czasu na wykonanie zadań. Wiadomo, to bardzo interesująco wygląda na ekranie, kiedy biegacie i uwijacie się jak w ukropie.

Kiedy rozmawiałem z Samar (Khanafer - red., tutaj wywiad ) powiedziała, że najważniejsze wtedy jest logiczne planowanie zadań. To był dla ciebie problem?

- Może trudno w to uwierzyć, ale mam analityczny umysł, więc nie miałam większego problemu z rozłożeniem sobie pracy na poszczególne etapy i trzymaniem się planu. Sporadycznie nie wychodziły mi detale, na przykład, że niedoszacowałam czasu na coś. Na szczęście ani razu nie musiałam niczego zaczynać od początku.

Bez względu na to, ile mieliście czasu, i tak pracowaliście do ostatniej sekundy. Nie dało się wcześniej skończyć?

- Chyba nie. To wynika z planowania. Chodzi o to, żeby podać potrawę jak najbardziej świeżą.

Jadasz czasami kebaby?

- Nie zdarzyło mi się to dwa, może trzy razy w życiu.

Czym się zajmujesz na co dzień?

- Długo szukałam swojego miejsca. Byłam kelnerką, potem postanowiłam zmienić branżę i pracowałam w biurze w Klinice Leczenia Uzależnień. Prawie dwa lata temu zrezygnowałam z tej pracy, bo miałam okazję wyjechać na miesiąc do Azji. Nie do końca dogadałam się z szefem co do wolnego czasu i rozstaliśmy się. A przez ostatni rok zaczęłam pisać bloga, przeprowadziłam w domu generalny remont i trochę podróżowałam. Zaś kolejny rok mojego nie pracowania zagarnął "MasterChef", a ostatnio pisanie książki.

Jakie są twoje plany po "MasterChefie"?

- Gdzieś w marzeniach jest własna restauracja. Wiem jednak, że marketing, jaki daje telewizja nie wystarczy, żeby prowadzić restaurację. Nie chciałabym otworzyć jakiegoś miejsca z jedzeniem tylko po to, by je zamknąć po trzech miesiącach, a wydaje mi się, że w tym momencie jeszcze nie jestem gotowa, żeby zarządzać takim biznesem.

Dominika WójciakDominika Wójciak TVN/X-News TVN/X-News

Zobacz wideo

Jacek Zalewski

Książka kucharska z przepisami Kingi Paruzel, finalistki pierwszej edycji programu MasterChef >>

Więcej o:
Copyright © Agora SA