Dzisiaj finał show. Uczestniczka: Dwa miesiące przed ślubem dałam się zamknąć w domu "MasterChefa". Kiedy wyszłam, nic nie było gotowe

Nie miałam sukienki, butów, zaproszeń i miejsca, gdzie odbędzie się przyjęcie. Z kolei Gordon Ramsay ma specyficzny sposób wyrażania się, wiele egzekwuje przy pomocy przekleństw i krzyku. To był dla mnie ogromny stres, bo przecież nikt nie chciał usłyszeć słów, jakie czasami padają z jego ust - Samar Khanafer, uczestniczka "MasterChefa", zdradza kulisy programu.

Jacek Zalewski, Plotek.pl: Co się czuje, kiedy stoi się z gotowym daniem przed jurorami: Anną Starmach, Magdą Gessler i Michelem Moranem?

Samar Khanafer - Początkowo ogromny stres i przyspieszone bicie serca, trochę jak przed maturą. Chciałam mieć werdykt jak najszybciej za sobą, bez względu na to czy pozytywny czy negatywny, bo to zawsze była niespodzianka. Jednak im dłużej w programie, tym bardziej dawała o sobie znać adrenalina. Ciągle zastanawiałam się co dzisiaj będzie i nie mogłam się doczekać nowych wyzwań.

Którego z jurorów bałaś się najbardziej?

- Pani Magdy Gessler. Ma ogromne doświadczenie w kuchni i pięknie o niej opowiada, z ogromną pasją i zaangażowaniem.

W jednym z odcinków wystąpił gościnnie Gordon Ramsay. Kiedy gasną kamery wciąż jest taki ostry, jak na planie? - Mieliśmy możliwość poznać go wyłącznie przed kamerami. Spędziliśmy razem 2 dni nagraniowe. Gordon nie spoufala się z uczestnikami. Wcześniej widziałam kilka programów z nim i wiedziałam, że jest osobą bardzo charyzmatyczną. Ramsay ma specyficzny sposób wyrażania się - wiele egzekwuje przy pomocy przekleństw i krzyku. Mnie to stresuje, bo w mojej kuchni na co dzień tego nie ma. To był dla mnie ogromny stres, bo przecież nikt nie chciał usłyszeć słów, jakie czasami padają z jego ust. Ja na szczęście niczego takiego nie usłyszałam.

Co usłyszałaś?

- Słowa uznania. Zarówno ze strony chefa Gordona Ramsay'a, jak i Michela Roux, drugiego mistrza kuchni, z którym mieliśmy do czynienia w programie. W obu przypadkach moje danie zostało wyróżnione, a ja stanęłam w pierwszej trójce, co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem! Niczego więcej nie potrzeba do szczęścia. W dodatku Michel Roux powiedział, że moje danie było bliskie ideału, jaki sam stworzył. Tę konkurencję skończyłam jako pierwsza z dużym zapasem czasowym. Mam fotograficzną pamięć, więc konkurencja nie sprawiła mi trudności. Ale stres jest zawsze, bo to mistrz i nauczyciel takich sław jak Gordon Ramsay czy Marco Pierre White. Kiedy staje się przed autorytetem, który wie o kuchni wszystko i opowiada o niej jak o czymś zupełnie naturalnym, to czujesz ogromną presję i mobilizację, nie możesz zawieść. Wtedy uwierzyłam, że jestem naprawdę dobra, w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.

W niektórych przypadkach mieliście przygotować dania w absurdalnie krótkim czasie, np. w pół godziny. Udowadnialiście, że da się. Jak bardzo trzeba iść na kompromis z potrawą, żeby zmieścić się w czasie?

- Tam nie było kompromisu. Logiczne myślenie, liczenie czasu i składników, żeby zdążyć. W "MasterChefie" najtrudniejsza jest część logiczna, jeżeli się pomylisz to makaron nie wyjdzie i błędu już nie da się cofnąć. Niekiedy warto pomyśleć dłużej, bo jak się tego nie zrobi i nie skalkuluje dobrze poszczególnych elementów to niestety nie ma już odwrotu.

Na ile sensowne są polecenia, żeby robić dania na miarę MasterChefa w tak krótkim czasie?

- Mam taką kuchenną filozofię, że kuchnia nie musi byś skomplikowana. Im prostsza tym smaczniejsza, pod warunkiem, że składniki są świeże i wysokiej jakości. Tak jest w kuchni Basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Tam kuchnia to kompozycja świeżych ziół, mięsa, ryb i warzyw i to wystarczy, żeby danie było kulinarnym arcydziełem. Może właśnie to odróżnia uczestnika "MasterChefa" od "zwykłego" kucharza-amatora, że zrobi danie na miarę MasterChefa w czasie, który temu drugiemu wystarczy najwyżej na zrobienie kanapki. Liczy się pomysł, potem już naprawdę niewiele potrzeba. I chyba właśnie o tym jest ten program: o pomyśle na to, jak umiejętnie łączyć smaki.

Samar KhanaferSamar Khanafer mat. z archiwum prywatnego Samar Khanafer mat. z archiwum prywatnego Samar Khanafer

W programie imponowałaś spokojem. Spokój to dobra cecha, żeby walczyć o tytuł MasterChefa?

- Zawodowo zajmuję się projektowaniem graficznym. To uczy spokoju i cierpliwości. Poza tym, kuchnia jest smaczna i przyjemna, więc skąd miałby się w niej brać negatywne emocje? Ja za każdym razem, kiedy gotuję dla najbliższych cieszę się i nie mam powodu do stresu czy złości. Nie walczyłam o tytuł MasterChefa, w kuchni nie można rywalizować. Uwielbiam kuchnię, kocham gotować - to moja pasja, więc dlaczego miałabym się denerwować? Pamiętam, jak babcia powtarzała mi, że żeby (przysłowiowe) ciasto urosło trzeba być spokojnym i pozytywnie nastawionym i tak już mi zostało...

Kuchnia jako miejsce spokoju, a nie rywalizacji? Zupełnie odwrotnie, niż w programie.

- Poszłam do "MasterChefa" nie nastawiając się na wygraną. Chciałam przeżyć przygodę i udowodnić sobie, że moje gotowanie jest na poziomie Michela Roux i Gordona Ramsaya. Udało się. Magda Gessler powiedziała, że mam w sobie ogromną pasję, a kiedy gotuję to jestem "do schrupania". Porównała mnie nawet do Nigelli Lawson! To bardzo pozytywne, że ludzie mnie tak odbierają. Naprawdę nie chciałam rywalizować, bo sobie kulinarnie nie muszę niczego udowadniać. Kuchnia jest miejscem, gdzie jestem spokojna. Czułam się dobrze, kiedy ludzie po programie podjadali moje dania i mówili, że są pyszne. To mi wystarczy.

Wiesz, uważam, że bardzo pozytywny był moment mojego odejścia. Nigdy nie zapomnę płaczu Kariny czy złości Piotrka i Mariusza, którzy stali wtedy na balkonie. To było naprawdę zabawne, że oni płakali pomimo tego, że to ja odpadłam. Obstawiali, że będę w pierwszej trójce. Ja tęskniłam do męża i chciałam wreszcie poczuć się dobrze w swojej kuchni. I to chyba najlepiej podsumowuje mój udział w programie.

MasterChef to program o dość statycznej formule, jeżeli porównamy go z konkurencją z Polsatu. Czy to był powód, dla którego nie zdecydowałaś się pójść do "Hell's Kitchen", albo "Top Chefa"? - To mąż mnie zgłosił do programu. Poza tym dużo się uczę i pracuję, jestem bardzo zabiegana. Nie oglądam telewizji, nigdy nie widziałam ani jednego odcinka z tych programów. Kojarzyłam za to "MasterChefa" jako program familijny, pozytywny. Mąż powiedział: jest casting, formularz wypełniliśmy już wspólnie. To była jego inicjatywa, bo każdy generał potrzebuje szyi, on był szyją, która mną pokierowała, chociaż zazwyczaj jest na odwrót. To wspaniałe mieć kogoś, kto Cię motywuje i wspiera. Cieszy się z twoich sukcesów, ale też wspólnie przeżywa porażki. Wyszło to bardzo spontanicznie, bo nie sądziłam, że dwa miesiące przed ślubem dam się zamknąć w domu "MasterChefa".

Udział w "MasterChefie" mocno skomplikował twoje plany ślubne?

- Oj, bardzo. Jak wyszłam z domu "MasterChefa" to prawie nic nie było gotowe. Nie miałam sukienki, butów, zaproszeń i miejsca, gdzie odbędzie się przyjęcie. Jestem projektantem, więc nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś inny zrobił zaproszenia. Te 2 miesiące, które spędziłam w programie to był czas, który pierwotnie miałam przeznaczyć na przygotowania ślubne. Mój udział w programie tak naprawdę był dla nas wielką niespodzianką. Wszystko się ostatecznie udało, ale chyba tylko dlatego, że odpadłam w dobrym momencie.

Nie dążyłaś podświadomie do odpadnięcia?

- To dobre pytanie. Chyba jest w tym jakiś procent prawdy. Była tęsknota, poczucie presji i obowiązku. Ciężko jednak jednoznacznie powiedzieć z perspektywy czasu. Byłam uczestnikiem spełnionym, nie czułam się przegrana i miałam do czego wracać. A plany ślubne to tylko jedna z wielu rzeczy, do których wracałam. Kiedy wyszłam z domu "MasterChefa", czekał na mnie przyszły mąż, rodzina i przyjaciele. Jestem szczęśliwa, zakochana. Niczego więcej nie potrzebuję.

W domu też gotujesz na miarę MasterChefa?

- Poprzez udział w "MasterChefie" nie podszkoliłam swojego warsztatu kulinarnego, jednak udało mi się zdobyć coś innego: odwagę kulinarną, a to o wiele ważniejsze! Uwierzyłam w swoje możliwości, we własny smak i w to, że umiem wybierać, komponować. Moja kuchnia jest teraz odważniejsza. Kiedyś czytałam dużo przepisów, sugerowałam się nimi, teraz te podstawowe znam na pamięć, a reszta to własna twórczość. Często wpuszczam też do kuchni przyjaciół, razem siedzimy, jemy, cieszymy się towarzystwem. Celebrujemy czas spędzony razem. Kuchnia to sposób, żeby przekazać im część siebie. Choć przyznaję, że to ja jestem zwykle szefem. Mąż? Zwykle jest pomocnikiem, ale za to pomocnikiem idealnym!

Samar KhanaferSamar Khanafer fot. z archiwum prywatnego Samar Khanafer fot. z archiwum prywatnego Samar Khanafer

W jednym z odcinków zdradziłaś, że schudłaś 40 kilo. Trudno było się zdobyć na takie wyznanie? - Kiedy w "MasterChefie" padło to pytanie, byłam trochę zaskoczona. To było dla mnie bardzo spontaniczne i szczere. Pokonałam to. Jestem zadowolona i dumna z siebie. Mam nadzieję, że da to innym siłę do walki z własnymi małymi koszamrami, które nas dręczą. Nie wszystko przecież zawsze musi być takie jakie jest. Czasami do zmiany wystarczy mieć po prostu chęci.

Długo trwała metamorfoza?

- Niestety, bardzo krótko, około 4 miesięcy. Intensywnie ćwiczyłam, czego nie polecam, bo odbiło się to na moim zdrowiu. To nie było z mojej strony zbyt mądre, bo bardzo obciążyłam organizm. Jestem jednak uparta i ostatecznie przekonałam się, że nie ma rzeczy niemożliwych. To była ważna rzecz w moim życiu, przekonałam się, że mogę postawić na swoim i zawrócić bieg Wisły.

Twój ojciec jest Libańczykiem, a matka Polską. W dodatku urodziłaś się w Petersburgu. Podobno żartujesz, że jesteś "skundlona". Mieszane pochodzenie to atut czy źródło komplikacji?

- Zdecydowanie atut. Moje mieszane pochodzenie spowodowało, ze mówię w kilku językach, poznałam kilka kultur. Zawsze jest lepiej wiedzieć więcej, niż mniej. Znam kuchnię arabską i polską oraz łączoną, co jest zasługą moich rodziców i przyjaciół. To dzięki nim wiem tyle ile wiem. Prowadzę intensywne życie i często nie ma czasu na szukanie przepisów. Cała kuchnia arabska to zasługa mojego taty i arabskiej babci, a polska to zasługa mamy i polskiej babci. I te pierwsze lekcje są najważniejsze. Mam wrażenie, że je dobrze odrobiłam.

Da się porównać te dwa światy?

- To zupełnie dwa różne światy, z których staram się czerpać to, co najlepsze. Trudno to porównać. W Polsce mieszkam od dziecka, a do Libanu jeżdżę na wakacje. Wtedy zjeżdża się cała rodzina, bo dzieciaki mają wolne. To są cudowne wyjazdy, trochę jak do babci na wieś. Niby jest się na wakacjach, ale trzeba sobie samemu prać i gotować.

Kuchnia arabska mocno jest obecna w Twoim gotowaniu?

- U mnie kuchnie się mieszają, dużo zależy od humoru, chęci i apetytu. Rzadko gotujemy tradycyjną kuchnię polską. Staram się unikać zasmażek i panierek. Preferujemy kuchnię pełną warzyw, ryb i świeżych ziół. Zdecydowanie częściej pojawia się u nas kuchnia arabska, ale z chęcią jemy pierogi. Wigilii też sobie nie wyobrażam innej niż polskiej.

Będzie karp?

Będzie, chociaż ja za nim nie przepadam. Z kolei fanatykiem karpia jest mój tata. Uwielbia polską kuchnię i dałby się pokroić za rosół, którego ja na przykład nie znoszę. A mój mąż nie lubi zupy grzybowej, którą ja kocham i tak w kółko. Uwielbiam polskie kluski, pierogi, naleśniki, które w kuchni arabskiej nie istnieją.

Jadasz czasami fast foody?

- Zdarza się. Traktuję to jako miłe wspomnienie z dzieciństwa. Czekałam wtedy, aż tata zabierze mnie do McDonalda. Wiadomo, że to nie jest kuchnia zdrowa, ale od czasu do czasu można zgrzeszyć!

Co dalej? Własna restauracja?

Na razie nie planuję, bo to jednak bardzo duże przedsięwzięcie. O kuchni jednak nie zapominam. W przyszłym roku ruszają warsztaty kulinarne, cały czas prowadzę kulinarnego bloga - www.blogsamar.com, a może kiedyś pojawi się własna książka. Chętnie upiekę tort na zamówienie lub stworzę mały catering na wieczorne przyjęcie. Warsztaty to kontakt z żywymi ludźmi, odejście od wirtualnego świata komputera, w którym pracuję na co dzień. Nie ma jednak wspanialszej rzecz na świecie jak móc łączyć pracę z pasją. Mnie się to udało zarówno w kuchni, jak i grafice.

Finał "MasterChefa" już dzisiaj o godzinie 20 w TVN.

Jacek Zalewski

Więcej o:
Copyright © Agora SA